[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pieprz się, bracie - poradziła Mary.Złapała gada, wyciągnęła z suszarki - miał dobrze ponad metr - i rzuciła przez barak.Uderzyła w klapę korpusem latarki; wcale nie pragnęła bardziej bezpośrednio zetknąć się z niczym, co jeszcze może kryć się w suszarce, a potem odsunęła ją od ściany.Rozległo się suche pyk - to pleciona plastikowa rura odprowadzająca ciepło oderwała się od dziury w ścianie.Pająki - dziesiątki pająków - prysnęły spod urządzenia na wszystkie strony świata.Pochyliła się i przyjrzała otworowi.Miał jakieś sześćdziesiąt centymetrów średnicy, był zbyt mały, by się przez niego przecisnąć, ale ściana wokół wyglądała na mocno skorodowaną i.Jeszcze raz przeszła przez barak, tym razem rozgniatając jakiegoś skorpiona - chrrrup - i kopniakiem usuwając sobie z drogi szczura, kryjącego się do tej pory za ciałami i prawdopodobnie pożywiającego się którymś z nich.Wzięła kilof, wróciła pod dziurę, po czym jeszcze trochę odsunęła suszarkę, by zrobić sobie więcej miejsca do pracy.Zapach rozkładu był teraz jeszcze silniejszy, ale nie zwracała już na to uwagi.Krótsze ramię kilofa wsadziła w otwór, szarpnęła trzonek w górę i aż cicho krzyknęła z radości, bo wyrył w blasze pas niemal półmetrowej długości.Pospiesz się, Mary! Pospiesz się!Otarła pot z czoła, wetknęła kilof w szczelinę u jej końca i jeszcze raz szarpnęła za trzonek.Kilof przedłużył szczelinę, a potem wyskoczył z niej tak gwałtownie, że Mary puściła narzędzie i upadła na wznak.Poczuła, jak plecami rozgniata kolejne pająki, szczur zaś, którego kopnęła przedtem - lub być może jakiś jego krewny - z piskiem wdrapał się na jej szyję.Wąsami połaskotał ją w podbródek.- Odpieprz się! - wrzasnęła, zrzucając go z siebie.Wstała, zdjęła latarkę z suszarki, umieściła ją pod lewą pachą, pochyliła się i podwinęła blachę z obu stron wyrytej wcześniej szczeliny.Dziura wyglądała na wystarczająco dużą.Zaledwie wystarczająco.- Dzięki ci, Boże - powiedziała Mary.- Zostań ze mną jeszcze przez chwilę, dobra? A jeśli mnie przez to przeprowadzisz, to obiecuję ci, że pozostanę w kontakcie.Opadła na kolana i wyjrzała na świat.Smród był teraz tak straszny, że zaczęła się dławić.Poświeciła latarką, na zewnątrz i w dół.- Boże! - wrzasnęła wysokim, zdyszanym głosem.- O Jezu, nie!Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że za barakiem, w którym została uwięziona, złożono setki trupów.Obwisłe blade twarze, nieruchome, odbijające światło latarki oczy, rozerwane ciała najwyraźniej wypełniały świat.Mary zobaczyła, jak ścierwnik siedzący na piersi jakiegoś mężczyzny i pożywiający się drugim, podskoczył ciężko, po czym odleciał; jego skrzydła przypominały suszące się i kłapiące na wietrze prześcieradło.- Nie jest ich aż tyle - powiedziała sobie stanowczo.- Nie aż tyle, Mary, stara przyjaciółko, a nawet gdyby było ich z tysiąc, w niczym nie zmienia to twojej sytuacji, prawda?Mimo wszystko jednak na chwilę zamarła.Otwór był wystarczająco duży, żeby się przecisnąć, w to nie wątpiła, ale.- Ale przecież wyląduję na niech - szepnęła.Latarka w jej ręce drżała szaleńczo, oświetlając to policzki, to czoła, to pęki uszu; przypomniało jej to tę scenę na końcu “Psycho”, w której pokryta pajęczynami żarówka w piwnicy kołysze się, oświetlając pomarszczoną twarz mumii - nieżyjącej matki Normana.Musisz się wydostać, Mary - tłumaczył jej cierpliwie głos.- Musisz się wydostać teraz albo będzie za późno.Dobrze, w porządku.ale nie musi przecież patrzeć na lądowisko.Nic z tych rzeczy.Nie chce i nikt jej do tego nie skłoni.Zgasiła latarkę i wyrzuciła ją przez dziurę.Z cichym plum latarka wylądowała na.na czymś.Mary wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy, a potem wyślizgnęła się z baraku.Zardzewiały metal wyciągnął jej koszulę z dżinsów, podrapał brzuch.Przechyliła się do przodu i spadała, spadała nie patrząc na co.Wyciągnęła ręce przed siebie.Jedna wylądowała na czyjejś twarzy, pod dłonią poczuła zimny grzbiet nosa, pod palcami brwi, z pewnością krzaczaste.Druga wpadła w zimną galaretę i obsunęła się w niej.Zacisnęła usta, powstrzymując to, co bardzo pragnęło się z nich wydostać - dziki wrzask, a może tylko stęknięcie obrzydzenia.Jeśli krzyknie, będzie musiała odetchnąć.Jeśli odetchnie, poczuje smród ciał, leżących tu, na słońcu pustynnego lata, jeden Bóg wie jak długo.Wylądowała na trupach, które przesuwały się pod nią, bekały gazami rozkładu.Powtarzając sobie: “Nie wpadaj w panikę, trzymaj się, trzymaj”, potoczyła się w bok.Nieświadomie wycierała w spodnie tę rękę, która ugrzęzła w zimnej galarecie.Nagle poczuła piasek z ostrymi okruchami skalnymi.Przetoczyła się jeszcze raz, na brzuch, podciągnęła kolana i natychmiast wsadziła dłonie w piach, pocierała je o siebie, myła je tak na sucho najlepiej, jak potrafiła.Otworzyła oczy.Latarka leżała przy czyjejś wyciągniętej, białej jak papier dłoni.Podniosła wzrok na niebo [ Pobierz całość w formacie PDF ]