[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos jej był teraz nieco senny, wesołość ulotniła się.Oczy miała prawie zamknięte.Zdawało się, że o czymś marzy.Uśmiechała się przy tym.- Boję się samej siebie - powiedziała - i mężczyzn.Nie wiele przeżyłam, to jednak, czego doświadczyłam, odebrało mi odwagę.Pierwszym moim mężczyzną był inspektor cmentarza.Musiałam dla niego dużo pracować, bo był dobrym klientem.Nie dawał mi spokoju; wreszcie doszło do tego w mojej izdebce w oficynie, na stosie wieńców.Zanim sobie uświadomiłam, co się stało, było już po wszystkim.Czułam się zbrukana.Oto jedyne wspomnienie, które mi pozostało.Następnym był pewien sprzedawca; stało się to niemal w drzwiach, było mu jeszcze bardziej spieszno niż inspektorowi.Trzeci był mój mąż.- A jak z nim do tego doszło?- Miałam wrażenie, że mnie kupił.Zdawało mi się, że jestem częścią jego ekwipunku, czy pan to rozumie? Czymś, co powinno być zawsze pod ręką, ilekroć się tego potrzebuje.Ale pan to zapewne rozumie.Przecież jest pan żołnierzem i mężczyzną, tak jak mój mąż.Wedelmann usiłował to wytłumaczyć.- Widzi pani - powiedział - mamy niecodzienny zawód i stąd to wszystko płynie.Nie znamy tego, co inni nazywają życiem prywatnym.Służba zawsze zajmuje pierwsze miejsce, zawsze.Tak to już zostało urządzone i nie da się tego zmienić.Nie ma takiej sytuacji, w której moglibyśmy o tym całkowicie zapomnieć.- Chyba tak jest - powiedziała Lora zmęczonym głosem.- Tak jest i teraz, w tej chwili.A może nie?Wedelmann opróżnił gwałtownym ruchem kieliszek.Zdjął mundur, rzucił go na krzesło.- Pani chyba pozwoli - powiedział.- Ależ tak - odrzekła - bardzo proszę.Mąż mój robi to zawsze.Uważam, że bez munduru jakoś człowiekowi wygodniej.- Czuję się swobodniejszy - powiedział Wedelmann.Ale miał wrażenie, że w tym pokoju można się z gorąca udusić.Sięgnął po butelkę, była pusta.- Nie ma już nic - powiedział.- Na dole w kredensie - odezwała się Lora - stoi parę butelek.Nie ma tam nic nadzwyczajnego, proszę wybrać jedną z nich.Jest mi za gorąco.Przebiorę się trochę, dobrze?- Ależ oczywiście - powiedział Wedelmann niespokojnie.- Proszę, niech pani to zrobi.Poszła do sypialni.Szybkimi ruchami ściągnęła przez głowę suknię, potem zdjęła pończochy i pasek.Przyglądała się sobie w lustrze szafy.Uznała, że wygląd ma zmęczony, przygaszony."Nie jestem do tego stworzona - pomyślała.- Zawsze tego chcę i nie potrafię.Zawsze brak mi odwagi.Ze wszystkimi tak było."Włożyła szlafrok, który nosiła rzadko; był ciemnoniebieski i lśnił matowo.Kiedy go mocno związała w pasie, wyprostowała ramiona i opuściła ręce, wyglądał wytwornie.Ale nie był z nadzwyczajnego materiału, miął się łatwo.Chyba spodoba się Wedelmannowi.Pragnęła tego, bo chciała, by ją uważał jeżeli nie za piękną, to za pociągającą i godną pożądania, choćby tylko tego jednego wieczora.Ciągnęło ją coś do niego, wyczuwała bowiem, że i on jest samotny i zawiedziony.Wróciła do jadalni.Próbowała popatrzeć mu w oczy, zdawało jej się, że jest w nich pożądanie, może nawet sympatia.Usiadła obok niego, dotknęła jego rąk.- Dobrze tak? - zapytała.- Bardzo.- A co mamy do picia?- Wino.Zresztą wszystko jedno przecież, co pijemy.Rozwiązał jej szlafrok.Jego lewa ręka zaczęła nieśmiało i czule błądzić po jej piersiach.Położyła ,się.Całowali się długo.Z zamkniętymi oczyma.Nagle zerwała się gwałtownie i odtrąciła go.- Nie, nie! - zawołała.Zdawało się, że nasłuchuje.- Co ci jest? - zapytał.- Nie - powiedziała gwałtownie, potrząsając głową.- Nie! Nie wolno nam tego zrobić.Nie mogę!- Dlaczegóż to? - zapytał uspokajająco.- Nie mogę tego zrobić - powtórzyła.- Wzięła kieliszek, wypiła.Zaraz potem nalała sobie drugi i także wypiła.- Masz - powiedziała po chwili - takie same ręce jak on.Wszyscy mężczyźni mają takie ręce.- Ależ proszę cię - powiedział - nie mów tak.- Był zakłopotany.- Przecież cię kocham - dodał czule.- Kochasz mnie?- Tak.Zamknęła oczy.Przez krótką chwilę była szczęśliwa.- W takim razie wszystko jest mi obojętne.- Co ci jest obojętne?- Wszystko.Wszystko, co nastąpi później.Co może nastąpić.Wszystko, co z tego wyniknie.Wszystko.- Cóż miałoby nastąpić? - Podniósł głowę.Zdawało się, że nasłuchuje.Znowu wzrok jego padł na zielonkawe tapety i na fotografię przedstawiającą pewnego siebie motocyklistę.Rozejrzał się po pokoju.Uświadomił sobie, że mieszka tu człowiek, który jest jego podwładnym.Człowiek, którego nie szanował, którym jednak nie miał powodu pogardzać, człowiek należący do zamkniętego kręgu, z którego nie zdoła się wyrwać.Człowiek, z którym łączył go mundur.- Może masz rację - mruknął Wedelmann.Oddychał głęboko, twarz miał zamyśloną.- Może naprawdę będzie dla nas obojga lepiej, jeżeli tego nie zrobimy.Patrzyli przed siebie.Przyćmione światło lampy wydało im się nagle jasne i bezceremonialne.Lora Schulz naciągnęła szlafrok na ramiona, zdawało się, że marznie.Wedelmann wypił jeszcze jeden kieliszek.- Tak jest zawsze - powiedział.- Nie jestem człowiekiem jak inni.Jestem stopniem służbowym.Nazywam się Wedelmann, ale mówią do mnie "podporuczniku".Kobiety, które spotykam, mogą mnie kochać tylko wtedy, jeżeli pozwala na to mój stopień służbowy.- Wypił znowu.- Kocham cię naprawdę - powiedziała Lora Schulz nieśmiało.- Tak - odrzekł - ale nie wolno ci kochać mnie, ponieważ należysz do człowieka, którego jestem przełożonym.Byłoby łatwiej, gdybym był inspektorem cmentarnym, niestety, jestem podporucznikiem.Gdzie spojrzę - wszędzie widzę mundury, całe Niemcy pełne są mundurów.Do każdego munduru należy jakaś dziewczyna i do każdej dziewczyny należy jakiś mundur.Jedni - to moi podwładni, inni - to przełożeni.Cóż mam wobec tego robić? Nic.Pozostaje mi upijać się.Traktuję swój zawód poważnie, bo nie mam innego.Ale to diablo trudne.Tak, diablo trudne.Wychylił jeszcze dwa kieliszki, ale alkohol już nie działał.Nie wiedział, że Lora Schulz cichutko płacze.Owładnął nim olbrzymi smutek.Kiedy mu delikatnie położyła rękę na ramieniu - odsunął ją.Milczeli i w ponurym nastroju patrzyli na światło lampy.Zegar tykał twardo, zdawało, się, że sieka czas.Wino pachniało kwaśno.W ciszy rozległo się nagle wyraźne zatrzaśnięcie zamka przy drzwiach.Zbliżały się nierówne kroki.Na progu stanął słaniając się, szukając oparcia, starszy ogniomistrz Schulz z wykrzywioną ze zdumienia twarzą.Podporucznik podniósł się, potknął i upadł na stół.Po chwili wyprostował się i powiedział: - Dobry wieczór.Schulz milczał.Lora siedziała nieruchomo.Podporucznik odezwał się: - Dotrzymywałem towarzystwa pańskiej żonie, panie starszy ogniomistrzu.Schulz milczał jeszcze ciągle.Jego pijany mózg nie mógł widocznie pojąć tego, co widziały oczy.Podporucznik włożył mundur i zapiął go.- Mam nadzieję - powiedział - że pan nie osądza tej sytuacji fałszywie.Wedelmann czekał na odpowiedź parę sekund - ale czekał na próżno.Starał się zachować godną postawę.- Czy wolno mi panią pożegnać? - powiedział do Lory, uścisnął jej rękę i skłonił się.Potem, mijając znieruchomiałego starszego ogniomistrza, wyszedł.Drzwi zatrzasnęły się za nim.Schulz potoczył się w stronę żony i uderzył ją w twarz.Pierwszą ofiarą awanturniczej rewolty bombardiera Ascha był szef kuchni.Walka nie należała do zbyt trudnych, zwycięstwo nie było zbyt wielkie.Ściśle mówiąc, chodziło raczej o rodzaj próby generalnej.Dzień zaczął się od małego intermezza.Po pobudce bombardier Kowalski i bombardier Asch wzbraniali się wstać [ Pobierz całość w formacie PDF ]