[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Upewnij się, że to rozumie.Przygryzając wargę, by powstrzymać cisnące mu się na ustakomentarze, Grant skinął głową.- Coś jeszcze? - zapytał drwiąco nijakim tonem.Cannon nieodrywał od niego oceniającego spojrzenia.- Może zechciałbyś mi wytłumaczyć, skąd to nagłe pragnienieudzielenia pannie Duvall gościny po tych wszystkichdeklaracjach niechęci do niej?- Nigdy nie mówiłem, że darzę ją niechęcią.- Daj spokój - padła kpiąca odpowiedz.- Nie czyniłeśtajemnicy ze swej niechęci po tym, jak stałeś się przez niąofiarą plotek.- Może dostrzegłem okazję, by to sobie wynagrodzić.Pozatym to mój obowiązek.Cannon objął go wiele mówiącym spojrzeniem.- Niezależnie od charakteru tej damy.a raczej brakutakowego.wolałbym, byś trzymał od niej ręce z daleka,dopóki nie odzyska pamięci i nie zakończysz śledztwa.Zirytowany ponad wszelką miarę Grant uśmiechnął się blado.- Czyż nie postępuję zawsze zgodnie z twoimi życzeniami?Cannon wybuchnął śmiechem, po czym odwrócił się dobiurka.- %7łyczyłbym sobie tego - mruknął, odprawiając Grantamachnięciem dłoni.- Do widzenia, Chopper - powiedział Grant lekkim tonem; kotodwrócił łepek z taką pogardą, że musiał się uśmiechnąć.Ulica Park Lane, centrum prestiżowej dzielnicy May-fair,była najbardziej pożądanym adresem w Londynie.Otaczała jąaura bogactwa i władzy, stały przy niej imponujące posiadłościz kolumnadami.Domy miały utwierdzać przechodniów wprzekonaniu, że ich mieszkańcy są kimś lepszym niż zwykliludzie.Grant zbyt dobrze znał intymne szczegóły osobistego życiaarystokracji, by przepych Park Lane budził w nim zachwyt.Magnateria miała tyle samo wad i dziwactw co przeciętniludzie, może nawet więcej.Jedyna różnica pomiędzyarystokratą a plebejuszem polegała na tym, że ten pierwszy było wiele bardziej pomysłowy w maskowaniu swych złychpostępków.Niektórzy z nich szczerze wierzyli, że stoją ponadprawem obowiązującym maluczkich.Takich osobników Grantnajbardziej lubił stawiać przed oblicze sprawiedliwości.Ostatni protektor Vivien nazywał się William Henry Ellyot,lord Gerard.Jego głównym zajęciem jako przyszłego hrabiegoNorbury było oczekiwanie na śmierć ojca, by mógł po nimodziedziczyć szanowany tytuł i znaczącą fortunę.Niestety dlaGerarda, jego ojciec cieszył się doskonałym zdrowiem izamierzał piastować funkcję hrabiego jeszcze długie lata.Gerard musiał dla zabicia czasu szukać rozrywek, do którychzaliczały się kobiety, picie, hazard i sport.Jego umowa" zVivien Duvall sprawiła, że stał się przedmiotem zazdrościinnych mężczyzn.Vivien była uroczym i wyraznie widocznymtrofeum.Gerard był znany ze swego gwałtownego charakteru inapadów złości, którymi reagował, gdy czegoś mu od-mawiano.Choć dżentelmenowi wypadało przyjmować porażki przykartach z dobrą miną, Gerard wolał oszukiwać i kłamać, niżzaakceptować przegraną.Plotki głosiły, że swą frustracjęwyładowywał na służących; był tak okropnym pracodawcą, żemiewał trudności ze znalezieniem pomocy do swychposiadłości.Grant wszedł po schodach domu w stylu klasycystycznym zwspartym na kolumnach frontonem i niszamiwypełnionymi rzezbami.Zapukał mocno do drzwi pięścią wrękawiczce.Po chwili jedno skrzydło się uchyliło, a wdrzwiach pojawiła się posępna twarz kamerdynera.- Słucham pana.- Poinformuj lorda Gerarda, że pan Morgan pragnie się z nimzobaczyć.Grant natychmiast zauważył, że kamerdyner go rozpoznał, dojego głosu wkradła się nuta rezerwy.- Sir, niestety lorda Gerarda nie ma teraz w domu.Jeślizostawi pan bilet wizytowy, dopilnuję, by milord go otrzymał.Grant uśmiechnął się drwiąco.Frazą nie ma w domu"posługiwali się kamerdynerzy wszelkiej maści, gdy chcielipowiedzieć, że dany milord czy milady są w domu, lecz nieżyczą sobie gości.Gdy Grant chciał kogoś przesłuchać, niepozwalał, by niuanse życia społecznego stawały mu na drodze.- Nie zostawiam biletów wizytowych - rzekł.- Idz powiedziećswojemu panu, że przyszedł pan Morgan.To nie jest wizytatowarzyska.Kamerdyner nie zmienił wyrazu twarzy, choć cały wręczemanował dezaprobatą.Pozostawił Granta na schodach bezodpowiedzi i zniknął w głębi domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]