[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie padało, a nawet od czasu do czasu wiatr rozrywał opończę chmur, i wtedy widzieli czyste niebo.Było jeszcze zupełnie widno, gdy rozkładali biwak.Zdziwiło to mocno Bayleya, bo zwykle niestrudzona Łowczym kazała im iść od świtu, aż do zmierzchu.- To obojętne - powiedziała, gdy zapytał - czy dotrzemy do Obszaru już jutro w południe, czy dopiero wieczorem.Na nocleg zatrzymamy się i tak poza jego granicami.Jest tu mała stanica legii, gdzie będzie nam dobrze.Odpoczniemy.Wejść do Kraju musimy rano.- Dlaczego?- Prawda, co ty możesz wiedzieć o granicy Obszaru.To mgły.Potężny, szeroki tuman białożółtych mgieł.Nieprzeniknionych, jak mleko.Ciężko przebyć je przy pełnym świetle, a w nocy nie widać nic.W Obszarze nie wolno rozłożyć się na nocleg w miejscu, w którym nic nie widać.A te mgły przemieszczają się stale.Raz wystarczy przebyć milę, by pozostawić je za sobą, kiedy indziej można wędrować cały dzień.Jeśli wejdziemy w nie rano, mamy największe szansę przebicia się do wieczora, prawda?Skinął głową.- Byłaś tam już kiedy? - zapytał po chwili.- W Obszarze?- Nie.Nic mnie tam nic ciągnęło - zamyśliła się na krótko.- Ale tak się składa, że wiodłam już raz grupę ludzi do granicy Obszaru.Też szli do Badoru.Tyle tylko, że wtedy istniała inna droga, przez Przełęcz Mgieł i dolinę, której dziś już nic ma.To ciekawa historia.Zamilkła nagle.- Cicho! - syknęła.Zmierzchało powoli.Wpatrywała się w szare światło gasnącego dnia i nasłuchiwała, a nawet, jak się zdawało, węszyła.Starzec i Baylay spojrzeli po sobie.Także wytężyli wzrok i słuch.Rozdział XVIIOdległy okrzyk zwrócił uwagę Ehdeha.Nasłuchiwał przez chwilę, potem powiedział;- Wracamy.- To stamtąd - rzekł jeden z jego ludzi, wskazując palcem kierunek.- Tam poszedł podsetnik i.- Stul pysk - ostrzegł go dziesiętnik.- Wracamy do jaskiń.Żołnierze spojrzeli po sobie, ale usłuchali.Biegli, omijając skały i głazy.Po chwili znaleźli się przed wejściem do jaskini.Wkrótce nadciągnął także Lordos ze swoimi.- Krzyki w górach - zameldował trójkowy.- Co robimy? Ehdeh zacisnął wargi, spoglądając po twarzach żołnierzy.Belgona nie było.- Siodłać konie.Gotowość do wymarszu.I pilnować mi tej rudej kurwy.Związać.I trzymać pod strażą.Wbiegł do jaskini, porwał czyjąś kuszę i worek z bełtami, po czym wrócił do żołnierzy.- Wykonać! - wrzasnął.- Tam w górach siedzi wariat! Wariat z kuszą! Nie przyprowadzę mu zwierzyny! Idę sprawdzić, co z podsetnikiem!Nie zwlekając dłużej, załadował kuszę i pobiegł tam, skąd posłyszano okrzyk.Poruszał się szybko, ale ostrożnie.Ehdeh był może śliski, prymitywny i okrutny.Ale swoją powinność gwardzisty rozumiał.Nie cierpiał Daganadana, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, by pozostawić jego i dwóch kolegów z drużyny, własnemu losowi.Jednocześnie wiedział, że poprowadzenie całego oddziału byłoby błędem.Wszystko zdawało się wskazywać, że Belgon rzeczywiście oszalał i zaczął wybijać swoich.W pojedynkę Ehdeh miał szansę przemknąć niepostrzeżenie; grupa musiałaby zostać zauważona.Łysy dziesiętnik dobrze wiedział, jak strzelają kusznicy gwardii.Nie miał ochoty paść trupem na czele swojej, wyprowadzonej z jaskiń, armii.Kryjąc się i uważnie przepatrując teren, dostrzegł nagle dwa ciała, leżące opodal.Zachowując najdalej posunięte środki ostrożności, przekradł się ku nim.Ale ostrożność nie była już potrzebna.Belgon leżał na ziemi, chyba martwy.Doreb, jeden z ludzi, których wziął ze sobą Daganadan, na widok Ehdeha uniósł się na łokciu i usiadł.Prawe udo krwawiło potężnie.- Co jest?!- Zabiłem sukinsyna! - wrzasnął histerycznie tamten.- To gówno parszywe!- Co z resztą? Gadaj.- Podsetnik zabity, Meven zabity.Nie wiedzieliśmy, skąd strzelał.Dopiero jak zostałem sam, to żem go dorwał!.- Gold?- Zabity! Tam - Doreb machnął ręką.Ehdeh zgrzytnął zębamiNagle Belgon poruszył się i wycharczał coś niewyraźnie.Dziesiętnik pochwycił leżący obok miecz i wbił go w brzuch szaleńca.Potem pochylił swoją kuszę, przysuwając ją do samej głowy tamtego i zwolnił mechanizm spustowy.Bełt rozłupał czaszkę.- Szkoda - zmartwił się nagle dziesiętnik [ Pobierz całość w formacie PDF ]