RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ramach ogólnej taplającej się w błocie gry wstępnej przed zabawą z nożami.Jackson poczuł, jak pierś ściska mu się boleśnie.- Dobra, są już wszystkie - orzekł Terry.- Irino, wybieraj.Dwanaście noży - sześć lśniących, a sześć zabłoconych - wznosiło się fallicznie w swoim stojaku.Irina uklękła przed nimi w błocie, zacisnęła usta, przeciągając chwilę dokonywania wyboru.Inni przyglądali się, a na ich pięknych ciałach powoli zasychało błoto.Twarze napięte, w oczach podniecenie.Landau przeciągnął palcami po obojczyku.Jedna z kobiet przygryzła dolną wargę.- Ten - oznajmiła w końcu Irina.Wyciągnęła jeden z czystych noży, z rękojeścią rzeźbioną w prymitywną mamucią głowę.Kciukiem przycisnęła coś na trzonku.Lśnienie pola natychmiast zniknęło.- Rozkosz czy ból, ból czy rozkosz - zaintonował Landau miękko.- Rozkosz czy ból.Irina uśmiechnęła się do każdego z osobna, potem przeciągnęła nożem po usmarowanej błotem skórze ramienia.Trysnęła krew.Jedna z kobiet skrzywiła się.Landau obnażył zęby.Przez długą chwilę nikt nawet nie drgnął.Potem Irina runęła w błoto, twarzą w dół.Cazie złapała ją za ramię i podciągnęła do pozycji siedzącej.- Rozkosz! - zakrakał Landau.Twarz Iriny zupełnie się zmieniła.Głowa odchylona do tyłu, grzbiet wygięty w łuk, ciało wstrząsane dreszczem.Potem drżąca zwaliła się na Cazie.Zamknęła oczy.- Mocna dawka - odezwał się Terry.- Szczęściara Irina.Cazie wybuchnęła śmiechem.Jackson nie mógł już na nią patrzeć.Stał do połowy odwrócony, po kostki w błocie.To musi być jakiś selektywny stymulator nerwowy, uderzający prosto w centrum odczuwania przyjemności.Wywołujący nałóg, degenerujący, nielegalny.Z miękkiego ramienia Iriny nadal kapała krew.Czyściciel komórek zaraz się tym zajmie: naprawi rozcięcie szybciej, niż potrafiłby to sam organizm, zniszczy bakterie wywołujące infekcje, skonsumuje błoto, które dostało się do rany.Żadnego ryzyka.- Co jest w nożach z „bólem”? - zapytał.- Właśnie ból.Stymulator, który działa bezpośrednio na mózg - odpowiedział mu Terry.- Baaardzo nieprzyjemny - dorzucił Landau.- A człowiekowi zdaje się, że to trwa eon.- Jesteście chorzy - nie wytrzymał Jackson.- Wszyscy, co do jednego.- O rany - jęknął Landau.- Będzie moralizowanie.- Jackson, to przecież przyjęcie - wtrąciła się Cazie.- Nie bądź ponurakiem.Spojrzał na nią nieprzyjaźnie.Ona odpowiedziała mu uśmiechem, tuląc czule Irinę.Ci ludzie cierpią na kliniczny niedosyt wrażeń.Niedosyt wrażeń wywołuje nieustanne poszuki­wanie wciąż nowych bodźców.Mógł im tu zaraz wyrecytować cały związany z tym proces biochemiczny: niedostateczny poziom monoaminooksydazy, serotoniny i kortyzolu.Spowolnione tętno, niska przewodność skóry, wysoki próg pobudliwości nerwowej.Nadprodukcja dopaminy, zakłócenia w równowadze między noradrenaliną a alintylomazą.A do tego, rzecz jasna, wszystkie te braki równowagi, które sami sobie tworzyli przy użyciu inhalatorów.To, że zna się właściwe procesy biochemiczne, wcale człowieka nie uwalnia od obrzydzenia.- Chodź, Cazie.Wychodzimy.Ja i ty.W tej chwili.Ona jednak dalej się do niego uśmiechała, naga, okryta błotem, z pogrążoną w marzycielskiej śpiączce Iriną na kolanach.Oczywiście nie zgodzi się z nim wyjść.Zawsze odmawiała, kiedy czegoś zażądał.Nieoczekiwanie poczuł trwożne uniesienie.Odmówi.A on, po tym, co tu zobaczył, po tym, jak ją widział z tymi niskopobudliwymi zarazami.Po tym na pewno już się od niej uwolni.Wreszcie będzie po wszystkim.Będzie wolny.- Dobrze, Jacksonie - odpowiedziała Cazie.- Idę.Ostrożnie położyła Irinę w błocie i wstała, ocierając grubą grudę błota, która przylgnęła jej do grzbietu dłoni.- Hej, Caz, nie możesz teraz wyjść! - zawołał Terry.- Przyjęcie dopiero się zaczyna.- Ja stoję następna - odezwała się jedna z kobiet.- Kto chce rzucać?- Jako przegrany mam ten przywilej - wtrącił się Landau - przecież Irina nie pozwoliła mi wybrać noża.- Cazie! Nie idź!- Dobranoc - odpowiedziała Cazie.- Powiedzcie Irinie, że jutro do niej zadzwonię.- Wzięła Jacksona za rękę.Wyrwał swoją - niechętnie, gniewnie, złapany w sidła miłości.Poszła za nim potulnie w stronę windy, potem korytarzem - nie spotkali nikogo, była trzecia rano - do jego mieszkania.Potem pod prysznic.Jackson dostrzegł, że nie wzięła ze sobą inhalatora.- Przykro mi, Jack - powiedziała Cazie, kiedy oboje byli już czyści.- Nie pomyślałam, co robię.Jasne, że tobie nie podobają się takie przyjęcia.Tylko że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl