RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.VIW 1981 roku przez sześć miesięcy miałem w telewizji peruwiańskiej program zatytułowany „Wieża Babel”.Właściciel stacji, Genaro Delgado, stary przyjaciel, wpuścił mnie w tę przygodę, omamiwszy moje oczy trzema paciorkami: potrzebą podniesienia poziomu programów, które w poprzednich dwunastu latach, gdy telewizja poddana była przez dyktaturę wojskową całkowitej kontroli państwa, sięgnęły dna głupoty i trywialności; wizją podniecającego doświadczenia, jakim mogła być praca z jedynym - w takim kraju jak Peru - środkiem przekazu, zdolnym dotrzeć jednocześnie do bardzo różnej publiczności; dobrą pensją.Rzeczywiście, było to niezwykłe dla mnie doświadczenie, choć zarazem najbardziej męczące i denerwujące, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się przeżyć.„Wystarczy, że się dobrze zorganizujesz i poświęcisz programowi pół dnia”, czarował mnie Genaro.„A wieczorami będziesz mógł nadal pisać”.Ale i w tym wypadku praktyka rozminęła się z teorią.W istocie musiałem „Wieży Babel” poświęcić w owych miesiącach wszystkie przedpołudnia, popołudnia i noce, a przede wszystkim godziny, podczas których pozornie nic specjalnego nie robiłem, jedynie zamartwiałem się, co wyszło na opak w poprzednim programie, i usiłowałem przewidzieć, co może wyjść jeszcze gorzej w następnym.Robiliśmy „Wieżę Babel” we czterech: Luis Llosa, odpowiedzialny za produkcję i realizację; Moshe don Furgang, redaktor; operator Alejandro Perez i ja.Luisa, dla bliskich Lucha, i Moshego sam przyprowadziłem do telewizji.Obaj mieli doświadczenie w kinie - i jeden, i drugi realizowali filmy krótkometrażowe - ale, tak jak i ja, nigdy przedtem nie pracowali w telewizji.Tytuł programu ujawniał jego niewygórowane ambicje: zmieścić wszystko, pokazać cały kaledejdoskop tematów.Zamierzaliśmy udowodnić widzom, że program kulturalny nie musi być siłą rzeczy usypiający, ezoteryczny i erudycyjny, ale że może być zabawny i dla każdego, bo kultura nie jest synonimem nauki, literatury czy jakiejkolwiek wiedzy specjalistycznej, ale raczej sposobem zbliżania się do różnych problemów, punktem widzenia otwartym na wszystkie ludzkie sprawy.Zamiarem naszym było w ciągu nadawanego raz w tygodniu programu, który trwał godzinę - a często przedłużał się do półtorej - zająć się dwoma, trzema tematami jak najodleglejszymi od siebie, tak, by udowodnić publiczności, że program kulturalny nie kłóci się, powiedzmy, z piłką nożną czy boksem ani z salsą bądź z rozrywką, a reportaż polityczny albo dokument o plemionach amazońskich może być przyjemny i zarazem pouczający.Kiedy z Lucho i Moshem przygotowywaliśmy listę tematów, osób i miejsc, którymi „Wieża Babel” powinna się zająć, i obmyślaliśmy sposób najudatniejszego ich pokazania, wszystko funkcjonowało cudownie.Kipiało w nas od pomysłów i od chęci odkrycia twórczych możliwości najpopularniejszego środka przekazu naszych czasów.Ale odkryliśmy raczej niemożności zacofania i wszelkie jego subtelne sztuczki, dzięki którym wykoślawia najlepsze intencje i niweczy najbardziej heroiczne wysiłki.Mogę powiedzieć bez najmniejszej przesady, że większość poświęconego przez nas „Wieży Babel” czasu zeszła - została zmarnowana - nie na pracy twórczej i rozważaniu, jak wzbogacić program intelektualnie i artystycznie, ale na ustawicznych próbach rozwiązywania problemów wydawałoby się nieznaczących, niewartych nawet, by brać je pod uwagę.Co, na przykład, zrobić z samochodami telewizji, by wreszcie przyjeżdżały po nas punktualnie o ustalonej godzinie, tak byśmy bezpowrotnie nie tracili umówionych spotkań, samolotów, wywiadów? Otóż jedynym rozwiązaniem było udać się osobiście do mieszkań kierowców, obudzić ich, pojechać z nimi do stacji telewizyjnej, by tam odebrać sprzęt nagraniowy, wreszcie na lotnisko czy gdziekolwiek indziej.Ale i to rozwiązanie miało swoje mankamenty, bo po pierwsze nie dosypialiśmy, a po drugie wcale nie gwarantowało sukcesu, mogło bowiem zdarzyć się również, że w cholernych samochodach wyczerpał się akumulator albo że dział techniczny nie zdążył wydać dyspozycji o wymianie skrzyni biegów, rury wydechowej czy koła, które dzień wcześniej przestały istnieć na morderczych wybojach alei Arequipa.Już po pierwszym nagranym przez nas reportażu zauważyłem, że film zeszpecony jest jakimiś dziwnymi plamami.Co to za brudne smugi? Alejandro Perez wyjaśnił nam, że jest to problem filtrów w obiektywie kamery.Miały już swoje lata, były zużyte i należało je wymienić.Dobra, poprosimy o wymianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl