RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam dokonają niezwłocznie wymiany.Lotplanowany jest na jedenastą.Czekamy w baraku lotniska.Jest ciepło.Akumulacyjne piece elektryczne spełniają swoją rolę.W pierwszym pomieszczeniu jest biuro gospodarza i coś jakbypoczekalnia.W drugim, mniejszym - co widać przez otwarte drzwi - znajduje się radiostacja oraz ustawione w stojakach przyrządy sy-gnalizacyjne różnego rodzaju i przeznaczenia.Nasz aktualny gospodarz z zawodu jest pilotem-polarnikiem.Leczproblemy zdrowotne zmusiły go do  zejścia na ziemię Rozmawia-liśmy o tym i o owym, gdy pod budynek podjechała ocieplana cię-żarówka urał do przewozu osób, z której wysiedli Sławik, Wasia,Gawrił (jak dowiedziałem się pózniej - mechanik wiozący częścizamienne) i dwóch z pewnością niepełnoletnich chłopców, nagruz-czikow (robotników załadunkowych).Mają nosić worki z ziemnia-kami.Gdzie im do worków, mają najwyżej 15-16 lat, ale są to syno-wie kogoś z brygady, czy bazy.Była okazja przelecieć się, więc najęlisię jako ładowacze, wiedząc, że przy ładowaniu worków nie zosta-wimy ich samych.Zmiesznie wyglądają, gdy udając dorosłych,wyciągają papierosy i palą.Tak akurat się złożyło, że w tej ekipiedorośli palacze, do których wtedy jeszcze należałem, stanowilimniejszość.Przed jedenastą przyleciał śmigłowiec MI-8.Przenieśliśmy ładu-nek z samochodu do helikoptera.Ziemniaki i części zamienne zajmującałe dno kabiny.Pasażerowie gramolą się, gdzie kto może.Siadamy zJackiem po przeciwnych stronach w pobliżu iluminatorów.Po chwili silnik zagdakał, a następnie, zwiększając obroty, ma-szyna wzniosła się w tumanach śniegu na wysokość około dwóchmetrów.Przez kilka sekund pilot utrzymywał ją w tym położeniu,kilkakrotnie zwiększając do maksimum obroty silnika.Była toregulaminowa próba.Następnie odczułem silne wgniatanie w sie-dzenie i helikopter - w głębokim przechyle na dziób - zaczął nabieraćwysokości.Gdy wzniósł się wyżej i tumany śniegu nie mąciły widoku, okazałosię, że lecimy w dół rzeki, a więc na północ, cały czas wzdłuż jejkoryta, które ukazywało się raz z lewej, raz z prawej strony naszegohelikoptera.Widocznie pilot prostował meandry Angary.Stałą wysokość przelotu można z dużą dokładnością określić na300 metrów.Wyraznie były widoczne duże drzewa i ich konary, a także kamienie brzegowe, znaczniejsze skałki w nurcie rzeki i urwi-ska.Zwartej, dziewiczej tajgi na terytorium, nad którym lecieliśmy,było mało, może kilka procent na szczytach i stromiznach, w miej-scach trudnych do eksploatacji.Zostały tylko halizny po zrębach irachityczny porost bagien i zapadlisk.Odnowień lasu w formiezróżnicowanych w wieku nasadzeń - nie widać.Jak na dłoni zoba-czyliśmy natychmiast planową gospodarkę ust-ilimskiego kombinatuLPK.W odległości około 50 km od kombinatu jeszcze widziałemnasadzenia w różnych kierunkach, szczególnie wzdłuż uczęszczanychtras.Natomiast poza tą strefą nie prowadzono jakiejkolwiek działal-ności zmierzającej do odnowienia bezlitośnie eksploatowanegodrzewostanu.Nigdy bym nie uwierzył, gdybym nie widział na własne oczy, żerzeka może mieć tyle wysp.Bieg Angary po Wyżynie Syberyjskiejjest tak kręty, że co rusz widzi się ostrowy, cyple, półwyspy.W wielumiejscach nurt rozdwaja się, a następnie schodzi, tworząc rozległewyspy, nieraz o długości kilku kilometrów.Bywają też zamieszkane.Pod nami przemykają zabudowania posiołków, lecz częściej widaćogrodzenia z wieżyczkami strażniczymi, a wewnątrz ogrodzeńszeregową zabudowę.To łagry i kolonie karne.Wszystkie mającharakterystyczną, jednakową zabudowę.Na zewnątrz ogrodzeń,zawsze czworobocznych, znajduje się strefa zaporowa, to jest pasziemi, o szerokości 200-300 metrów, pozbawiony jakiejkolwiekroślinności.Pas, na którym się strzela bez uprzedzenia.Po pół godzinie lotu zauważamy na lewym brzegu Angary, w od-ległości około kilometra od rzeki, autostradę, a na niej niekończącą siękolumnę samochodów ciężarowych różnego typu.Pokonując huksilnika, krzyczę do Jacka, by spojrzał w kierunku, który mu wskazuję.Nie umiem zinterpretować obrazu, więc przesuwam się do Wasi.Pokazuję i krzyczę do ucha:- Co to? Autostrada?- Niet, zimnik! Zimnik to zimowa droga wywozu drewna z lasu do kombinatu, dozaładunku na stacjach kolejowych, do skidów (zrzutów) nad brzegamirzek, gdzie wiosną zbija się tratwy i spławia dalej.Ta droga - czynnatylko zimą - liczy sobie 700 km.W lecie jest nieprzejezdna.Uzdatniają do użytku mróz.Zcina torfowiska, bagna i setki strumieni o grzą-skim dnie.Szerokość drogi ma około 60 metrów, co umożliwianawracanie zestawu dłużycowego w każdym miejscu drogi.W jednąstronę jadą ciężarówki załadowane dłużycą, w drugą puste.Z góry tenleśny trakt wygląda jak autostrada.Do centralnego zimnika od czasu do czasu, od strony tajgi dołą-czały mniejsze drogi-zimniki.Prowadzą do baz Le-śno-Przemysłowych Gospodarstw.Lecimy właśnie do jednej z takichbaz LPK z Nowosybirska-Czosnykowki.Drogi te, przypominająceżyciodajny krwiobieg olbrzymiego organizmu Syberii, by mogłyspełniać swoje funkcje w sezonie, muszą być utrzymane w ciągłejsprawności.Dzień i noc pracują dziesiątki pługów, piaskarek, dzwi-gów, karetek pogotowia i straży pożarnych zapewniających prze-jezdność zimnika.Helikopter zmienia kurs.Lecimy, oddalając się od rzeki, nawschód, w głąb tajgi.Po kilku minutach w dole ukazują się rozpro-szone na wzgórzach zabudowania.To cel naszej podróży: Czosny-kowka.Zniżamy lot.Zmigłowiec siada na platformie ułożonej zpoprzecznie krzyżujących się bierwion.Szybko wyładowaliśmybagaże i idziemy  na kwaterę.Nasza chatka o wymiarach cztery naosiem metrów, zbudowana z podwójnej warstwy bursów drewnia-nych, posadowiona na tytanowych rurach, czeka na przeniesienie doodległego od Czosnykowki o 12 km Czerwonego Potoku - miejsca,gdzie będziemy polować. CzosnykowkaCzosnykowka leży, określając  na oko , na przecięciu 58 równo-leżnika północnego i 103 południka wschodniego.Najbliższe sadybyludzkie, to maleńkie posiołki - Kieżma, Panowo i Frołowa - za-mieszkane przez Tunguzów, dalsze na południe, w promieniu 30 km.Najbliższe rzeki: Angara (14 km), Katanga, zwana tutaj Kata (40km) i Tunguska Podkamiennaja (70 km).Rozlokowaliśmy się wstępnie w kwaterze Wasi.Przywitał nasradosny skowyt psów - łajek syberyjskich.Jacek miał z nimi polować,więc z miejsca zaczął je przekupywać smakołykami.Wasia w ce-glanym piecu napalił bierwionami modrzewia, który daje bardzokaloryczny, czerwony płomień i w trakcie spalania razno trzeszczy.Błogie ciepło rozchodziło się po wyziębionej kwaterze, poprawiając itak doskonały nastrój.Nasza kwatera położona jest, jak kilka innych, najwyżej.Stąd, wkażdym kierunku, aż po horyzont, rozciąga się panorama tajgi.Lustrujemy wszystko, co znajduje się w zasięgu wzroku.Wokółrośnie zwarta, nietknięta tajga.Wzgórza są tu bardziej strome niż wokolicy Ust-Ilimska.Gdzieś daleko, kilka kilometrów od bazy,pracują drwale, zespół pił motorowych.Ich głośna praca dociera douszu w formie ledwo słyszalnych szumów.Drzew upadających wśnieg nie słychać.Pracuje brygada, która jutro odleci do domów.Kończy ostatnie kubiki planu i wyrąbuje ostatnie ruble zarobku.Pozatym zupełna cisza.Mniej więcej środkiem osady biegnie kręta droga, kończąca się zobu stron w tajdze.Przy wlocie zimnika na polanę, na olbrzymimcedrze, wisiał olbrzymi napis na sklejce: Czosnykowka BazaLes-Prom-Choza Nowosibirskowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl