RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiedli na nie koszonej trawie.Zachodzące słońce paliło, strzelając promieniami po-32 przez rosnący z ich lewej strony zagajnik.Nad równinami za miastem wisiał dym lubmgiełka.Pod nimi leżała cała Rakava.Tu i ówdzie wznosił się między kominami słupdymu, odcinany przez południowy wiatr.Ciszę ogrodu podkreślał głuchy, ciężki hałasmiasta.Czasem gdzieś daleko zaszczekał pies lub przez chwilę słyszeli stuk końskich ko-pyt albo nawołujący głos, uwięziony przez echo odbijające się od ścian domów.Na pół-nocy i wschodzie miasta, gdzie zniknął mur, panoszyły się fabryki niczym olbrzymieklocki poustawiane wśród domków dla lalek. Czy dom wciąż jest pusty?Lisha odwróciła się, żeby poparzeć na budynek i jego czarne, pozbawione szybokna. Wygląda, jakby zawsze był pusty. Ogrodnik pracujący w jednym z tych domów powiedział mi, kiedy byłem dziec-kiem, że stoi pusty od pięćdziesięciu lat.Wybudował go jakiś cudzoziemiec.Przyjechałtu i zbił majątek na jakichś maszynach w fabrykach.Dawno temu.Nie sprzedał domu,tylko go tak zostawił.Ogrodnik mówił, że ma czterdzieści pokoi. Sanzo położył sięna wznak z rękoma pod głową i zamkniętymi oczyma; wyglądał na odprężonego. Miasto dziwnie stąd wygląda.W połowie złote, a w połowie ciemne i ciasno stło-czone, jak poupychane w pudełku.Ciekawe, dlaczego jest tak ściśnięte, skoro ma tylemiejsca wokoło.Wygląda, jakby równiny ciągnęły się w nieskończoność. Kiedy byłem dzieckiem, często tu przychodziłem.Lubiłem patrzeć na nie z góry.Brudne miasto. Ale stąd wygląda naprawdę pięknie. Krasnoy, to dopiero piękne miasto.Mieszkał w Krasnoy przez rok w Szpitalu Weteranów, po tym jak oślepiła go minaprzeciwpiechotna. Widziałeś je przedtem?  zapytała Lisha, a on, zrozumiawszy, skinął głową: W siedemnastym, tuż po powołaniu do wojska.Chciałem wrócić.Krasnoy tętniżyciem, a tu panuje martwota. Wieże wyglądają dziwnie, sądy i stare więzienie wystają z cienia jak palce.Co ro-biłeś, kiedy tu przychodziłeś? Nic.Wałęsałem się.Kilka razy włamałem się do tego domu. Czy naprawdę jest w nim czterdzieści pokoi? Nigdy nie liczyłem.Robiło mi się nieswojo.Wiesz, co jest dziwnego? Myślałem, żejest jak ślepy człowiek.Z powodu tych czarnych okien.Mówił cicho, twarz miał spokojną, oświetloną mocnym czerwonawym blaskiem za-chodzącego słońca.Lisha przez chwilę go obserwowała, a potem popatrzyła z powro-tem na miasto. Można się domyślić, że hrabianka Luisa opuści Liyvego  powiedziała rozmarzo-33 nym tonem.Sanzo roześmiał się.W jego śmiechu brzmiało prawdziwe rozbawienie lub zado-wolenie.Wyciągnął rękę ku dziewczynie.Kiedy ją ujęła, pociągnął ją, żeby położyła sięobok niego.Oparła mu głowę na ramieniu.Trawa była miękka niczym materac.TorsSanzo zasłaniał Lishy wszystko oprócz nieba i szczytów kasztanowców rosnących w za-gajniku.Leżeli cicho w ciepłym blasku zachodzącego słońca i chyba po raz pierwszyi prawdopodobnie ostatni w życiu Lisha była absolutnie szczęśliwa.Nie miała zamiarudobrowolnie się tego pozbawiać.To on w końcu się poruszył i powiedział: Słońce pewnie już zaszło, robi się zimno.Wrócili szerokimi, spokojnymi ulicami do swego świata.Tam ulice były hałaśliwei zatłoczone ludzmi wracającymi do domu z fabryk.Sanzo trzymał Lishę za rękę, więcmogła go prowadzić, ale ilekroć ktoś go potrącił (w gruncie rzeczy nie częściej, niż po-trącano ją), czuła się winna.Ponieważ był wysoki, to stawiał długie kroki i parł prostodo przodu, więc wyprzedzanie go, żeby zapobiegać zderzeniom, było trudnym zada-niem.Kiedy dotarli do swego domu, on jak zwykle miał zmarszczone brwi, a ona byłazadyszana.Powiedzieli sobie obojętnie dobranoc przed jego drzwiami i Lisha stała, pa-trząc, jak tym samym pewnym krokiem Sanzo wchodzi na schody.Każdy krok stawiałw ciemności. Gdzie byłaś?  odezwał się za nią głęboki głos.Podskoczyła. Spacerowałam z Sanzo Chekeyem, ojcze.Kass Benat, niski, krępy i masywny w świetle wieczoru, powiedział: Sądziłem, że jest dość samodzielny. Owszem. Lisha uśmiechnęła się szeroko.Jej ojciec stał przed nią, krzepki i za-myślony. Idz na górę  powiedział w końcu i poszedł się umyć pod pompą na podwórku. Kiedyś wyjdzie za mąż. Może  odparła pani Benat. Jakie może? Skończyła osiemnaście lat.Są ładniejsze, ale to dobra dziewczyna.Wyjdzie za mąż lada dzień. Nie, jeśli będzie się zadawać z tym Sanzo. Zabierz poduszkę na swoją stronę, włazi mi w oko.Co to znaczy, zadawać się? Skąd mam wiedzieć?Kass usiadł. Co chcesz mi powiedzieć?  zażądał wyjaśnień chrapliwym głosem. Nic.Znam ją.Niektórzy jednak z naszych sąsiadów mogliby ci dużo opowiedzieć.I sobie nawzajem.34  To dlaczego pozwalasz, by tam chodziła? %7łeby dostała się na języki?Nastała chwila milczenia. Bo jestem głupia  rzekła ciężko w ciemność pani Benat. Po prostu się nadtym nie zastanawiałam.Po co? On jest przecież ślepy.Znów zapadła cisza i Kass powiedział z wahaniem: Sanzo nie można winić.To dobry chłopak.Był dobrym robotnikiem.Niczemu niejest winien. Nie musisz mi tego mówić.Taki duży, przystojny chłopak.I taki stateczny, jak ty.To nie ma sensu, chciałabym zapytać dobrego Pana, co zamierza. Wszystko jedno.Co ty zamierzasz zrobić? Poradzę sobie z Sara.Ona sama mi w tym pomoże.Znam ją.Nie ma cierpliwości.Ale ta dziewczyna.Jeśli znowu z nią porozmawiam, to wpadnie na jeszcze więcej po-mysłów! Porozmawiaj więc z nim.Dłuższe milczenie.Kass na wpół zasnął, kiedy jego żona wybuchnęła: Co to znaczy, porozmawiaj z nim? Kass stęknął. Sam z nim porozmawiaj, jeśli to takie łatwe! Przestań, staruszko.Jestem zmęczony. Umywam od tego ręce  rzekła z wściekłością pani Benat.Kass wyciągną! rękę i klepnął ją po siedzeniu.Westchnęła głęboko, z gniewem.Uło-żyli się blisko siebie i zasnęli, a mroczny, nasilający się wiatr jesieni hulał po ulicachi podwórzach.Stary Volf słyszał w swojej pozbawionej okien sypialni, jak wiatr z jękiem napierana mury.Za ścianą cicho chrapał Albrekt, Sara chrapała głęboko i powoli.Po dłuższymczasie z kuchni dobiegły go trzaski i stuknięcia.Volf wstał, znalazł buty oraz znoszonypikowany szlafrok i poszedł, szurając nogami, do kuchni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl