RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W kuchni poczekał chwilę, aż mat-ka odejdzie od zlewu i wróci do pieca, umył się i palcami przeczesał zmoczone włosy.Gdy odcho-dził od zlewu, matka obrzuciła go uważnym, surowym spojrzeniem.Nieśmiało odwrócił oczy.- Niedługo będę musiała cię ostrzyc - zauważyła.- Zniadanie na stole.Idz już, żeby Billymógł wejść.Jody usiadł przy długim stole nakrytym białą ceratą, w paru miejscach przetartą.Na półmi-sku w równiutkim rzędzie leżały smażone jaja.Jody nałożył sobie na talerz trzy jajka i trzy grubekawałki chrupkiego boczku.Na jednym żółtku była czerwona plamka.Usunął ją skwapliwie.Billy Buck się odezwał: - To nic złego.To tylko znak pozostawiony przez koguta.- 82 - John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniaWszedł ojciec, barczysty, wysoki i surowy mężczyzna.Po krokach Jody poznał, że ojciecwłożył długie buty do konnej jazdy, ale dla pewności zerknął jeszcze pod stół.Ojciec zgasił wiszą-cą nisko lampę naftową, gdyż przez okna sączyło się już dość dziennego światła.Jody nie spytał, gdzie ojciec i Billy Buck jadą rano, choć miał straszną ochotę jechać z nimi.Ojciec był bardzo surowy.Jody słuchał go na ślepo i nie zadawał nigdy pytań.Carl Tiflin usiadł isięgnął po półmisek z jajkami.- Krowy spędzone, Billy? - spytał.- W dolnym korralu - odparł Billy.- Mógłbym je sam pognać.- Oczywiście, Billy, ale człowiek potrzebuje towarzystwa.Poza tym człowiekowi wysychaw gardle.- Carl Tiflin był tego ranka w jowialnym nastroju.Matka Jody ego wystawiła głowę z kuchni.- Kiedy wrócisz, Carl?- Nie wiem.W Salinas muszę się z kimś zobaczyć.O zmroku pewno.Jajka i chleb zniknęły szybko.Jody wyszedł za obu mężczyznami.Patrzył, jak wsiadają nakonie, wyganiają sześć starych mlecznych krów z korralu i gonią je przez wzgórze do Salinas.Krowy mieli sprzedać rzeznikowi.Kiedy zniknęli mu z oczu, poszedł na pagórek.Dokoła domu latały truchtem psy prężącgrzbiety i w zachwycie szczerząc zęby.Jody poklepał je po głowach - Doubletree Mutt z długimgrubym ogonem i żółtymi ślepiami; Smasher, owczarek, który zagryzł kojota i stracił przy tymucho.Drugie jego ucho sterczało wyżej, niż powinno sterczeć ucho porządnego owczarka.BillyBuck mówił, że tak powinno być.Po gorącym choć szybkim powitaniu psy fachowo zaczęły wę-szyć z nosami przy samej ziemi i pognały przed siebie oglądając się od czasu do czasu, aby spraw-dzić, czy chłopiec idzie za nimi.Minęli kurniki i zobaczyli, że z kurami pożywia się przepiórka.Smasher przegonił trochę kury, żeby nie wyjść z wprawy tak na wszelki wypadek, gdyby musiałkiedyś zaganiać owce.Jody poszedł dalej zielonym polem, gdzie zielona kukurydza kołysała mu sięnad głową.Dynie były jeszcze zielone i malutkie.Zatrzymał się na skraju zarośli bożydrzewiu,gdzie zimna woda górskiego strumienia tryskała z żelaznej rury do okrągłej drewnianej balii.Schy-lił się i pił, ustami prawie dotykając zzieleniałego mchatego drzewa, bo tam woda smakowała naj-lepiej.Potem spojrzał za siebie na ranczę - na niski bielony dom opasany punkcikami czerwonychpelargonii, na wysoki cyprys i stojący pod nim długi barak, gdzie samotnie mieszkał Billy Buck.Koło cyprysu stał wielki czarny kocioł.Tam oprawiano świnie.Zza łańcucha wzgórz wyjrzałosłońce, palącą oczy bielą odbiło się od domu i stajni, mokrej trawie nadało delikatny połysk.ZaJodym, w bożydrzewiu, ptaki ćwierkały zacietrzewione szeleszcząc wśród suchych liści i skaczącpo ziemi, a na zboczach wzgórza donośnie popiskiwały wiewiórki.Jody przyglądał się zabudowa-niom ranczy; w powietrzu czaiła się niepewność, zapowiedz jakiejś zmiany, utraty i zyskania cze-- 83 - John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniagoś.Nad wzgórzem dwa wielkie czarne sępy płynęły nisko nad własnymi cieniami, które milczącoprzemykały po trawie Pewno jakieś zwierzę padło w okolicy.Może krowa albo może tylko królik.Sępom nic nie umykało.Jody ich nienawidził, jak nienawidzić ich musiało wszystko, co uczciwe.Ale zabijać sępów nie wolno - oczyszczają ziemię z padliny.Po chwili chłopiec Jody zbiegł z pagórka.Psy dawno już zrezygnowały z jego towarzystwa ibiegły w krzaki za swoimi sprawami.Jody wracał przez ogród warzywny, po drodze piętą roztrza-skał melon, ale nie sprawiło mu to przyjemności, wprost przeciwnie.Nie powinien był tego zrobić,zasypał więc szybko resztki melona ziemią.W domu matka obejrzała dokładnie jego spierzchnięte ręce, sprawdziła czystość dłoni i pa-znokci.Niewiele pomagała ta kontrola przed wyjściem do szkoły, bo po drodze wydarzyć się mo-gło wiele różnych rzeczy.Matka westchnęła oglądając popękaną skórę palców, podała mu książki iśniadanie i wyprawiła do odległej o milę szkoły.Zauważyła jeszcze, że Jody tego ranka więcej po-ruszał ustami niż zwykle.Jody poszedł.Napchał sobie kieszenie małymi kawałkami białego kwarcu, jaki leżał dokoła,miał więc czym rzucać od czasu do czasu w jakiegoś ptaka albo królika, który zbyt długo marudziłna drodze.Na skrzyżowaniu za mostem spotkał dwóch przyjaciół i cała trójka pomaszerowała dalejrazem, a właściwie podskakiwała i robiła masę niemądrych rzeczy.Szkołę otwarto przed dwomatygodniami.Wśród uczniów panował jeszcze nieposkromiony duch buntu.Dopiero o czwartej po południu Jody stanął na ostatnim wzgórzu i spojrzał na ranczę.Spoj-rzał na biały budynek, na korral, ale korral był pusty, ojciec więc jeszcze nie wrócił.Jody wolnopowlókł się do popołudniowych zajęć.Na ganku siedziała matka cerując skarpetki.- W kuchni zostawiłam ci dwa pączki - powiedziała.Jody pomknął do kuchni i po chwiliwrócił z ustami wypchanymi i jednym pączkiem w ręku.Matka spytała, czego nauczył się tego dniaw szkole, ale niezbyt słuchała zniekształconych pączkiem wyjaśnień.Przerwała: - Jody, żebyś dziświeczorem napełnił całą skrzynkę drzewem.Wczoraj poukładałeś drewna na krzyż i pół skrzynkibyło puste.Układaj drzewo równo.I, Jody, kury gubią jajka albo psy je zjadają.Rozejrzyj się doko-ła w ogrodzie warzywnym, na pewno coś znajdziesz.Jody z ustami jeszcze zapchanymi poszedł do roboty.Sypiąc kurom ziarno zobaczył, żeprzepiórka także się zjawiła.Ojciec bardzo był dumny, że do kurnika przychodziły przepiórki.Za-braniał też strzelać w pobliżu domu, by ich nie wystraszyć.Kiedy skrzynia była pełna drzewa, Jody wziął swoją strzelbę i poszedł do zródełka przy bo-żydrzewiu.Napił się wody i zaczął celować w rozmaite rzeczy - w kamienie, w ptaki na dachu, wkocioł pod cyprysem.Ale nie strzelał, bo nie miał nabojów i miał je dopiero dostać, gdy skończydwanaście lat.A gdyby ojciec zobaczył go mierzącego ze strzelby w stronę domu, nie byłoby nabo-- 84 - John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniajów jeszcze przez jeden rok.Pamiętając o tym Jody przestał celować w dół wzgórza.Dwa lata cze-kania na naboje to i tak bardzo długo.Prawie wszystkie prezenty ojca miały jakieś zastrzeżenie,które pozbawiało je praktycznej wartości.Twarda ręka ojca, twarda szkoła.Z kolacją czekano na powrót ojca.Kiedy wreszcie wrócił z Billy Buckiem o zmroku, odde-chy obu cudownie pachniały koniakiem.Jody się cieszył skrycie, bo kiedy ojciec pachniał konia-kiem, stawał się rozmowny, a czasami to nawet opowiadał o różnych takich rzeczach, które robił wdawnych czasach, kiedy był chłopcem.Po kolacji Jody usiadł przy ogniu i jego płochliwe szare oczy uciekały w kąty pokoju.Chło-piec czekał, aż ojciec powie, co ma do powiedzenia, bo widać było, że zdarzyło się coś nowego.Ale się rozczarował [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl