[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tej nocy nie spałem; pisałem list do prezesa Sądu Najwyższego, w którym ujawnia-łem kulisy mego konspiracyjnego pobytu; chciałem mieć gotowy tekst na wypadekaresztowania.Pomysł nie wpadł mi do głowy nagle: zrodził się wskutek długich prze-myśleń, cisnących mi się coraz częściej do głowy, w miarę jak policja coraz bardziej dep-tała nam po piętach.Początkowo miało to być jedno dramatyczne zdanie, taki list roz-bitka wciśnięty w butelkę i rzucony w morze, ale kiedy zasiadłem do pisania, uświado-miłem sobie, że jednak powinienem uzasadnić swoje działania z politycznego i z czy-sto ludzkiego punktu widzenia: w pewnym sensie jestem wyrazicielem uczuć setekChilijczyków, którzy podobnie jak ja walczą z chorobą spowodowaną wygnaniemz własnego kraju.Zaczynałem ten list wiele razy i niezadowolony darłem kolejne kart-ki, zamknięty w ciemnym hotelowym pokoju lokum wygnańca na własnej ziemi.Kiedy skończyłem, dzwony na kościelnych wieżach właśnie dzwoniły na poranną mszę,przerywając martwą ciszę godziny policyjnej, a pierwsze oznaki świtu z trudem przebi-jały się przez mgły tej niezapomnianej jesieni.Nawet własna matka mnie nie poznajeIstniały naprawdę wystarczające powody do obaw, że policja wie o moim poby-cie w Chile i ma dokładne informacje, co robię.Przebywaliśmy w Santiago już ponadmiesiąc, ekipy pojawiały się w miejscach publicznych częściej, niż należało, nawiązali-śmy kontakty z rozmaitymi ludzmi i wiele osób wiedziało, że w istocie to ja kręcę film.Przyzwyczaiłem się tak bardzo do swojej nowej tożsamości, że zdarzało mi się zapomi-nać o urugwajskim akcencie i, prawdę mówiąc, nie przestrzegałem już bezwzględnychreguł konspiracji.Z początku wszystkie spotkania odbywaliśmy w samochodach; zmienialiśmy je cokilka przecznic i jezdziliśmy po całym mieście bez określonego celu.Metoda okazała sięjednak skomplikowana, bo czasem narażaliśmy się na ryzyko dużo większe niż to, któ-rego staraliśmy się unikać.Oto na przykład pewnego wieczoru wysiadłem z samochoduna rogu Providencia i Los Leones, skąd w ciągu pięciu minut miał mnie zabrać niebieskirenault 12 z plakietką Ligi Ochrony Przyrody na przedniej szybie.I rzeczywiście: punk-tualnie podjechał renault 12, tak niebieściutki i błyszczący, że nawet nie spojrzałem,czy ma jakieś znaki szczególne, tylko wpakowałem się na tylne siedzenie i usadowiłemobok kobiety w dojrzałym wieku, ale wciąż pięknej, pachnącej jakimiś prowokującymiperfumami, całej skąpanej w biżuterii i w futrze z różowych norek, które musiało kosz-tować dwa albo i trzy razy więcej niż samochód.Typowy, choć rzadko spotykany okazz najlepszych dzielnic Santiago.Na mój widok zamarła z ustami otwartymi z przeraże-nia, choć od razu zacząłem ją uspokajać, podając hasło. Gdzie o tej porze mógłbym kupić parasol?Szofer w uniformie odwrócił się w moim kierunku i zagroził: Proszę wysiąść albo wołam policję.Jedno spojrzenie wystarczyło, bym sobie uświadomił, że na przedniej szybie nie maplakietki, i poczułem, że się ośmieszyłem. Przepraszam, pomyliłem samochód wy-jaśniłem.Ale i kobieta odzyskała już rezon.Chwyciła mnie za rękę, nie pozwalając wy-siąść, a szofera udobruchała, pytając słodko brzmiącym sopranem: Czy domy towarowe Paris będą o tej porze otwarte?71Szofer był zdania, że tak, uparła się zatem, że mnie tam podrzuci po parasol.Była nietylko piękna, ale pełna wdzięku i ciepła, i przychodziła człowiekowi chęć, by choć najedną noc zapomnieć o represjach, polityce i sztuce, i zostać z nią w tym wnętrzu do-słownie przesyconym jej istotą.Wysadziła mnie przed wejściem do domów towaro-wych Paris, przepraszając, że nie może dotrzymać mi towarzystwa przy wyborze para-sola, bo już jest o pół godziny spózniona, a musi jeszcze odebrać męża, z którym póz-niej idą na koncert światowej sławy pianisty nazwisko uleciało mi z pamięci.To było zwykłe, codzienne ryzyko.Z czasem nauczyliśmy się wymyślać krótszehasła rozpoznawcze na konspiracyjne spotkania.Zaprzyjaznialiśmy się z łącznikamiod pierwszej chwili i nie przechodziliśmy bezpośrednio do sprawy, tylko wdawaliśmysię w rozmowy na temat sytuacji politycznej, ostatnich nowości kinowych i literackich,plotkowaliśmy o wspólnych przyjaciołach, których pragnąłem odwiedzić, mimo ostrze-żeń, bym nie ulegał takim pokusom.Pewien łącznik, może chcąc uniknąć wszelkichpodejrzeń, przyszedł na spotkanie z synkiem, a ten podniecony zapytał: To ty kręciszfilm o Supermanie?.Dzięki temu zaczynałem pojmować, że można mieszkać w Chilei nadal się ukrywać; setki emigrantów, którzy po kryjomu wrócili, prowadzą codzienneżycie, wolni od tego napięcia, jakie ja odczuwałem na samym początku.Gdyby nie za-angażowanie w pracę nad filmem i zobowiązania zaciągnięte nie tylko przecież wobecwłasnego kraju i przyjaciół, ale też wobec siebie samego, porzuciłbym zawód i środowi-sko i pozostał w Santiago, powróciwszy do własnej twarzy.Ale wobec podejrzeń, że policja depce nam po piętach, resztki rozsądku kazały midziałać inaczej.Pozostawało nam ciągle sfilmowanie wnętrz La Monedy, ale uzyska-nie stosownego pozwolenia z niejasnych powodów wciąż się opózniało; mieliśmy jesz-cze przed sobą nakręcenie materiału w Puerto Montt i w Dolinie Zrodkowochilijskiej,a nadto liczyliśmy na wywiad z naszym General Electric, o czym wcześniej nawet niemarzyliśmy.Do Doliny Zrodkowochilijskiej chciałem jechać sam, bo stamtąd pochodzęi tam upłynęła mi młodość.Moja matka mieszka tam nadal w ubogiej wiosce Palmilla,ostrzegano mnie jednak wyraznie, bym nawet nie próbował się z nią zobaczyć, bo towbrew podstawowym regułom bezpieczeństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]