[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na sto, na dwieście milionów złotych.Płacić obligacjami i koniec.Obligacje oprocentować na cztery od sta i dać termin sześcioletni.W ciągu sześciu lat musiprzyjść dobra koniunktura bodaj raz, wtedy zboże sprzeda się w kraju czy za granicą i jestświetny interes.- Czekaj, czekaj - przerwał minister - to nie jest zła myśl.- Nie jest zła? Genialna!- No, gadaj!- Ten Dyzma to, powiadam ci, fenomenalny łeb.Otóż - powiada - korzyści ogromne.Popierwsze uratowanie cen, po drugie, wzmożenie obrotów.W ten sposób państwo rzuci narynek nowych sto, dwieście milionów złotych, bo obligacje muszą być bezimienne, zastąpiąkapitał gotówkowy itd.Rozumiesz? Zaczynam go wypytywać o szczegóły, a on powiada, żenie jest fachowcem, ale że miał zamiar tobie to powiedzieć.- Mnie?- Tak.On do ciebie ma sentyment.- Czekaj no, więc jak on proponuje?Ulanicki ponownie opowiedział swoją rozmowę z Dyzmą, rozwijając kwestię i ilustrując jącyframi.Tak się zapalił do projektu, że już chciał wezwać maszynistkę, by jej podyktowaćwzmiankę do prasy.Jaszuński, mniej impulsywny, powstrzymał go jednak.Rzecz należy gruntownie rozważyć,obmyślić, opracować.I on jest zdania, że pomysł zasługuje na miano kapitalnego.Nie możnajednak zabierać się doń łapu-capu.- Przede wszystkim absolutna tajemnica.A po wtóre, trzeba jeszcze pokonferować z tymDyzmą.- Mogę zaraz do niego zadzwonić.- A on jeszcze jest w Warszawie?- A jakże.Stoi w Europie.Przyjechał trochę puścić gotówki.Minister zdziwił się.55- Co ty powiesz? A nie wygląda na hulakę.O ile go sobie przypominam, jest to typ, wiesz,silnego człowieka.Tacy ludzie miewają zwykle zdolności wodza, organizatora.Zwłaszczaorganizatora.- Tęga głowa - apodyktycznie dodał Ulanicki.- No i nasz człowiek.Ach, gdyby to okazało się rzeczą realną! Klika Terkowskiego raz nazawsze dostałaby w skórę.A ja? To jest chciałem powiedzieć: a my?!.Czy ty, Jasiu,rozumiesz?- Ba!.Postanowili jeszcze dziś wieczorem zrobić konferencję z Dyzmą.Minister skreślił kilkasłów na karcie wizytowej i wysłał do Europejskiego.Nikodem właśnie wstawał, gdy przynieśli list.Miał jeszcze dość czasu, by ubrać się ispokojnie zjeść obiad.Od ministerstwa dzieliło go zaledwie kilka minut drogi.Spojrzał nazegarek i poszedł pieszo.Na dzwonek drzwi otworzył wozny i obrzuciwszy Dyzmę niechętnym wzrokiempowiedział:- Pan czego? Biuro jest nieczynne.- Nastąp się pan - odparł Nikodem wyniośle - ja do ministra Jaszuńskiego.Wozny zgiął się w ukłonie.- Najmocniej przepraszam szanownego pana, najmocniej przepraszam.Pan minister czekaw swoim gabinecie; jest też pan wiceminister Ulanicki.Z pieczołowitością zdjął Dyzmie palto.- Szanowny pan pozwoli ze mną.To tu, na pierwszym piętrze.Nikodem nie zdawał sobiesprawy z faktu, że oto za chwilę będzie rozmawiał z ministrem, że to, co podczas wyjazdu zKoborowa wydawało się zupełnym nieprawdopodobieństwem, nabierało oto realnychkształtów.Bieg zdarzeń niósł go ze sobą, niósł go nurt, którego działanie widział i odczuwał,lecz nie umiał sobie wytłumaczyć przyczyn tych działań i tajemnicy, dlaczego spotkało towłaśnie jego, Nikodema Dyzmę.Gdy otrzymał wezwanie do ministra, domyślił się od razu, że chodzi o obligacje zbożowe,o których słyszał od Kunickiego, a czym Ulanicki tak się zachwycał.Toteż obawiał się teraz,że minister zechce go wypytywać o szczegóły przeprowadzenia projektu.Należy byćostrożnym.Grunt to trzymać się najlepszej metody, która dotychczas w praktyce dawałaniezawodne wyniki: mówić jak najmniej!Obaj dygnitarze przyjęli Dyzmę z wylaniem.Fakt, że Ulanicki był z nim na ty , od razu stworzył atmosferę intymną.MinisterJaszuński zaczął od komplementów.Przypomniał Nikodemowi bankiet z 15 lipca i zajście zTerkowskim.- Wtedy powiedziałem panu, że gdybyśmy więcej w kraju mieli takich jak pan, dobrze bynam się działo.Teraz przekonałem się, że działoby się nam świetnie.- Zbyt łaskaw na mnie pan minister.- E! Nikodemie! Nie udawaj skromnisia! - zawołał wesoło Ulanicki.Rozmowa zeszła nakwestię obligacji zbożowych.Dyzmą znalazł się w ogniu pytań, chociaż obaj dygnitarzezaczęli od tego, że, właściwie mówiąc, sami na rolnictwie nie bardzo się znają, był bardzoostrożny, by nie palnąć jakiegoś głupstwa.Dobra pamięć przyszła mu o tyle z pomocą, żedawkując małymi dozami, zdołał powtórzyć niemal wszystko, co mu kiedyś o tym powiedziałKunicki.Na wszelki wypadek dodał i to, co słyszał o swoim projekcie od Ulanickiego.Minister był zachwycony i zacierał ręce.Zapadł już zmierzch i Jaszuński, zapalając lampę,zawołał z humorem:- No, kochany panie Dyzmą, nie mogę wprawdzie nazwać pana złotoustym mówcą, aległowę to pan ma na karku.Zatem świetnie.Na razie będzie pan łaskaw zachować ścisłątajemnicę.Do czasu.Bowiem jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.Jaś przygotuje projekt56ustawy, pójdzie to na komitet ekonomiczny Rady Ministrów, ja zaś jutro rozmówię się zpremierem.Jedynym szkopułem, jaki widzę w pańskim znakomitym projekcie, jest kwestiamagazynów.O budowaniu nowych mowy być nie może, nie dostaniemy kredytów.Zresztąjest to trudność uboczna.W każdym razie, panie Nikodemie, realizacja pańskiego projektu nieodbędzie się bez pana, nie może obyć się bez pana.- Oczywiście - wtrącił bas Ulanickiego.- Nie odmówi pan rządowi swojej współpracy.Mogę liczyć na pana?- Dlaczego nie, i owszem.- Zatem dziękuję serdecznie.Moim zdaniem w każdej sprawie najważniejsze jest to, kto jązałatwia.Kwestia personalna!Jaszuński zamykał biurko.Ulanicki zadzwonił na woznego.Nikodemowi przyszło namyśl, że teraz byłaby najodpowiedniejsza chwila do spróbowania, czy nie uda się załatwićprośby Kunickiego.- Panie ministrze - zaczął - i ja mam interes.- No? Służę - z zaciekawieniem spojrzał nań Jaszuński.- Chodzi o to, że w grodzieńskiej Dyrekcji Lasów Państwowych rządzi dyrektorOlszewski.Ten Olszewski uwziął się, żeby zaszkodzić tartakom koborowskim.Onnienawidzi Kunickiego i dlatego coraz zmniejsza ten, no ten.kontyngent drzewa z lasówpaństwowych.- Ach, prawda - przerwał minister - coś pamiętam.Były nawet jakieś skargi.Ale tenKunicki to podobno bardzo ciekawy jegomość.Czy pana z nim coś łączy?- Broń Boże.Tylko interesy.- Nikodem - wyjaśnił Ulanicki - jest jego sąsiadem i plenipotentem jego żony, z którąKunicki, uważasz, jest na bakier,- Panie Nikodemie - powiedział minister - będę szczery.Nie chciałbym zmieniaćzarządzeń Olszewskiego.Kunicki uchodzi za kanalię i krętacza.Ale panu wierzę bezzastrzeżeń.Czy rzeczywiście powiększenie kontyngentu drzewa z punktu widzenia interesówSkarbu byłoby słuszne? Tak czy nie?- Tak - kiwnął głową Dyzma.- Czy dyrektor Olszewski bez powodów szykanuje tartaki pani Kunickiej?- Bez powodów.- Rzecz załatwiona.Moim zdaniem umiejętność kierowania polega na umiejętnościnatychmiastowej decyzji.Wyjął kartę wizytową, nakreślił na niej kilka wierszy i wręczając ją Dyzmie, rzekł zuśmiechem:- Służę panu.To jest bilecik do Olszewskiego.Niezależnie od tego jutro rano każę wysłaćdoń odpowiedni telefonogram.Kiedy pan wraca na wieś?- Pojutrze.- Szkoda.Ale nie mogę pana zatrzymywać.Niechże pan czeka na wiadomość ode mnie.Zaraz, zaraz, a ty, Jasiu, masz adres pana Dyzmy?- Mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]