RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ile embrionów zlokalizowaliście?- Jak dotąd sześć.Laurence wciąż stuka.- No dobrze.Musisz mi pomóc.Ta bańka zawiera stężony kwas siarkowy.Pożyczyłem go po cichu na wieczne nieoddanie z Uniwersytetu, jako zapłatę za pewną przy­sługę, którą wyświadczyłem kiedyś jednemu z wykładow­ców.Pewnemu strasznemu człowiekowi o nazwisku Kinsky.- I co zamierzasz z tym zrobić?- To proste.Gdziekolwiek Laurence zlokalizuje em­briona, wepchnę w piasek tę rurkę, aż dotknie ciała diabła.Potem, z pomocą tego lejka, zamierzam wlać w rurkę pełną zlewkę kwasu.Możemy zacząć tutaj, gdzie znaleźliśmy pierwszego.- I sądzisz, że to zadziała?- Kochany, to przepala na wylot gigantyczne sekwoje.Nie ma stworzenia, które by to przeżyło.Wręczył szklaną rurkę Gilowi, który z wahaniem umieścił ją w środku łaty nad pierwszym znalezionym embrionem.Opu­szczał ją powoli, aż poczuł nagły opór czegoś miękkiego jak ciało.Piasek zadrżał i popękał.Wiedział już, że trafił w diabła.- Już? - spytał Henry.Gil przełknął ciężko ślinę i skinął głowa.- Niech będzie.Henry ostrożnie napełnił półlitrową zlewkę parującym kwasem.Gil przypatrywał się, jak przytyka do szczytu rurki szklany lejek i przymierza się do przelania słomkowej cieczy.- Sądzisz, że to naprawdę dobry sposób?- Najszybszy i najbardziej skuteczny, jaki mógł mi w ogóle przyjść do głowy.- Niech tam.Zaczynaj.Powstrzymując z wysiłkiem drżenie dłoni, Henry opróżnił niespiesznie zlewkę do lejka.Ten wypełnił się na chwile, zaraz jednak płyn przesączył się do rurki, a nią do jamy, w której spoczywał embrion diabła.Ostatnie krople spłynęły.Henry odetchnął.- No dobrze.Wyjmij rurkę.- Pobladł z napięcia i upuścił przypadkiem zlewkę na piasek.- Znalazłem następnego! zawołał do nich Laurence z drugiego krańca plaży.- Dzięki, Laurence - odpowiedział Henry.- Będzie­my tutaj.Gil spoglądał na łatę świeżo przekopanego piasku.- Działa? A co zrobimy, jeśli nie zadziała?Spod piasku jednak nadeszła odpowiedź.Wzdął się nagle i zagotował przerażająco, rozrzucając wkoło suche fontan­ny.Gil i Henry odetchnęli, przyglądając się temu z ros­nącym niepokojem.Stworzenie nie próbowało jednak wy­dostać się na powierzchnię.Skręcało się i rzucało pod piaskiem, niewidoczne, nic jednak nie wskazywało na jego agonię.Tylko nieustanne szamotanie się, podskakiwanie i rozkopywanie piasku.W końcu, po długiej chwili, gdy zaczęło się już uspokajać, Henry i Gil usłyszeli krzyk, niepodobny do niczego, co znali.Był to krzyk bezgłośny i rozbrzmiewający jedynie w ich głowach, wystarczył jednak, by Gil poczuł się, jakby wbił zęby w cytrynę.Henry miał wrażenie, że skowyt przedziera się przez jego myśli jak ostry topór rzeźnika przez żołądek cielaka.Zacisnęli powieki.Krzyk narastał; w tych mrocznych chwilach obaj ujrzeli piekło, prawdziwe piekło upadku, beznadziei, bólu, rozpaczy.Piekło raka, ognia i ostygłej miłości.Na chwile przed śmiercią stworze­nia, w ostatnich sekundach, pojawiło się coś, co zmroziło ich jeszcze bardziej, coś, co pokryło ich czoła lodowatym potem.Był to kpiący śmiech, łaknące krwi szyderstwo - groźba, że zabijając dziecię diabła, nie osiągną niczego prócz ściągnięcia na swe głowy strasznej zemsty szatana i jego dziewięciuset dziewięćdziesięciu ośmiu pobratymców.Dzieci diabła były zarazem dziećmi śmierci, powrót do kostnicy nie stanowił dla nich piekieł męki.Można je torturować, można je uwięzić, można spalić stężonym kwasem, lecz nie można ich tak naprawdę zabić.Krzyk ucichł, rwał się paroksyzmami bólu w ich czasz­kach.Gil przetarł twarz obiema dłońmi i spojrzał na Hen­ry'ego z nieukrywanym strachem i głębokim szacunkiem.No tak.Teraz to mamy u Yaomauitla przechlapane na amen.Nie sądzisz?- Jeśli czułeś to samo, co ja, to na to wygląda.Miałem jednak wrażenie, że tak właśnie będzie.To nie są prawdziwe embriony, nie mają własnych osobowości.A przynajmniej nie sadzę, by miały.To repliki, wierne kopie Yaomauitla.Ich uśpione umysły połączone są wszystkie ze swym ojcem i panem.Gdy jedno umiera, gdy któreś cierpi, Yaomauitl dowiaduje się o tym natychmiast, tak jakby to chodziło o niego samego.Gil poszukał spojrzeniem Laurence'a, czekającego cierp­liwie obok kolejnego spłachetka poruszającego się piasku.To daje osiem! - zawołał.- Zabijemy je wszystkie? - spytał Gil.Tak.Pomóż mi - powiedział Henry.16Skończyli wraz z nadejściem przypływu.Zanim zeszli z plaży, opróżnili jednak dwie i pół bańki kwasu i spalili jedenaście zagrzebanych pod piaskiem embrionów.Gdy wsiadali do mustanga Gila, była szesnasta trzydzieści.Odwieźli Laurence'a do jego sklepu z muszelkami w La Jolla.Niebo zachmurzyło się, od morza wiał teraz chłod­niejszy wiatr.Musieli dwukrotnie przerywać pracę, gdy w pobliżu przechodziły patrole służb ratowniczych, raz przeszkodziła im też grupa młodzieży, która rozłożyła się na plaży pod­czas przerwy na lunch, dokładnie nad diabelskimi embrio­nami.Henry jednak był cierpliwy.Do czwartej zniszczyli wszystkie wykryte embriony, Laurence zaś opukał jeszcze raz całą plażę, by mieć pewność, że żadnego nie ominęli.Henry odwrócił się na siedzeniu i odliczył Laurence'owi pieniądze.- Jutro przyniosę ci jeszcze Chivas Regał - obiecał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl