RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- przerwał, wydychając dym, i rozejrzał się po drzewach.- Co to? - zapytał ściszonym głosem.- Co? - Stiepan też się rozejrzał.- Tam.- Żołnierz dał dwa kroki do przodu i wskazał przed siebie.- O tam! Widzisz?Michaił przymknął oczy.- To jakiś budynek - powiedział pierwszy żołnierz.- Wi­dzisz? Ma wieżę.- O Boże! Masz rację! - stwierdził Stiepan.Od razu uniósł broń i odbezpieczył ją.Słysząc szczęk metalu, Michaił otworzył oczy.Obydwaj żoł­nierze stali najwyżej piętnaście stóp od niego.- Lepiej powiedzmy o tym Nowikowowi - zdecydował Stie­pan.- Za cholerę nie podejdę do tego bliżej.- Odwrócił się i w pośpiechu zaczął odchodzić.Pierwszy żołnierz upuścił niedopałek papierosa i podążył za kolegą.Michaił podniósł się z ziemi.Nie mógł pozwolić, żeby wrócili do swojego obozu.Nie mógł.Nie wolno mu było do tego do­puścić.Pomyślał o kościach wyrywanych z Ogrodu jak kruche korzenie, o rozłupanej na kawałki głowie Renati, o tym, co ci ludzie zrobią z Aleksą i Petyrem, kiedy już wrócą z karabinami i materiałami wybuchowymi.Michaił cicho warknął, czując narastającą w nim wściekłość.Żołnierze przedzierali się przez las niemal biegiem.Z pyskiem poplamionym krwią królika Michaił rzucił się za nimi jak czarna strzała.Biegł cicho, z wdziękiem mordercy.Mimo to, kiedy był już blisko żołnierzy i wybierał właściwy moment do skoku, ciągle pamiętał o jednym: łzy wilka nie różnią się od łez czło­wieka.Wyskoczył do przodu, odbijając się od ziemi pracującymi jak stalowe sprężyny tylnymi łapami, i wylądował na plecach pa­lącego papierosa żołnierza, zanim ten cokolwiek zdążył za­uważyć.Obalił go na pokrywające ziemię suche liście i zacisnął zęby na jego karku.Szarpnął nim gwałtownie w lewo i prawo, usły­szał odgłos pękających kości.Żołnierz rzucił się, ale były to tylko śmiertelne konwulsje nerwów i mięśni.Michaił złamał mu kark do końca i żołnierz zginął, zanim zdążył wydać głos.Wilk usłyszał jęk przerażenia.Podniósł głowę i swymi bły­szczącymi zielonymi oczami zobaczył unoszącego broń Stiepana.Palec żołnierza zaciskał się na spuście.Ułamek sekundy przedtem pocisk opuścił lufę karabinu, Michaił uskoczył na bok w zarośla i ołowiana kula uderzyła w poszycie, wzbijając resztki liści i ziemi.Rozległ się drugi strzał i kula przeleciała nad ramieniem Michaiła, trafiając w pień dębu.Wilk rzucił się w lewo i w pra­wo i zarył gwałtownie łapami w warstwę suchych liści.Żołnierz uciekał, wołając o pomoc, a Michaił rzucił się za nim jak bez­głośny anioł śmierci.Żołnierz potknął się o własne nogi, poderwał się i biegł dalej.- Pomocy, pomocy! - zawołał i obrócił się, oddając strzał w kierunku istoty, która - jak sądził - biegnie za nim.Michaił jednak zataczał łuk, żeby odciąć go od obozu.Żołnierz nadal biegł i krzyczał, kiedy wilk wyskoczył za nim z zarośli.Już sprężał się do skoku, lecz nagle zauważył, że nie musi już tracić swej energii.Ziemia otworzyła się pod stopami żołnierza, a on sam wpadł w dół, przebijając maskującą okrywę z ziemi i liści.Krzyk żoł­nierza zakończył się charkotem.Michaił stanął ostrożnie na kra­wędzi dołu i spojrzał na dno.Ciało żołnierza drgało przebite siedmioma czy ośmioma palami.Podniecony intensywnym za­pachem krwi i własną wściekłością, Michaił zaczął kręcić się w kółko za własnym ogonem, kłapiąc zębami.Po chwili usłyszał krzyki nadbiegających kolejnych żołnierzy.Obrócił się i popędził do miejsca, gdzie leżało ciało pierwszego żołnierza.Chwycił je zębami za szyję i zaczął ciągnąć w zarośla.Ciało było ciężkie i tkanka rozrywała mu się w zębach.Kątem oka zobaczył biały błysk: to Wiktor podbiegł do niego i zaczął pomagać mu wciągać ciało w ciemny kąt pod gęstą kępą sosen.Kłapnął zębami w kierunku Michaiła, dając mu znak, żeby się wycofać.Ten zawahał się, ale Wiktor uderzył go ciałem w bok, więc usłuchał.Stary wilk przypadł do ziemi, nasłuchując odgło­sów żołnierzy.Było ich ośmiu.Czterech z nich wydobywało z dołu ciało martwego kolegi, a czterech pozostałych zaczęło przepatrywać las, trzymając gotowe do strzału karabiny.Potwory nadeszły.Wiktor zawsze wiedział, że któregoś dnia to nastąpi.Potwory nadeszły i było wiadomo, że nie zrezygnują, zanim nie zdobędą krwawego łupu.Wiktor podniósł się i jak duch pobiegł do Białego Pałacu, z nozdrzami pełnymi nienawistnego odoru.5Czyjaś ręka potrząsnęła Michaiła za ramię, wyrywając go z niespokojnego snu po zaledwie dwóch godzinach.Czyjś palec zamknął mu usta.- Cicho - powiedział Wiktor, kucając przy nim.- Słuchaj.- Obejrzał się na Aleksę, która też już się obudziła i teraz przytuliła do siebie Petyra, a potem znowu spojrzała na Michaiła.- Co to? Co się dzieje? - Franko wstał, podpierając się kijem.- Żołnierze nadchodzą - odpowiedział Wiktor.Twarz Franka zbielała.- Widziałem ich z wieży.Piętnastu albo szesnastu, może więcej.- Zobaczył ich w niebieskawej poświacie przed wschodem słońca, jak przemykali się od drzewa do drzewa, myśląc, że są niewidoczni.Usłyszał pisk kół: ciągnęli ze sobą ciężki karabin maszynowy.- I co zrobimy? - W głosie Franka słychać było panikę.- Musimy się wynosić, kiedy jeszcze można!Wiktor popatrzył na płonące ognisko i powoli skinął głową.- Dobrze - powiedział.- Pójdziemy.- Pójdziemy? - zapytał Michaił.- Dokąd? To jest nasz dom!- Zapomnij o tym! - rzekł Franko.- Nie będziemy mieli żadnych szans, jeżeli nas tutaj złapią.- On ma rację - zgodził się Wiktor.- Ukryjemy się w lesie.Może będziemy mogli wrócić, kiedy żołnierze się wyniosą.- Słychać było w jego głosie, że wcale w to nie wierzy.Gdyby żołnierze znaleźli ich schronienie, to mogliby sami się tam wpro­wadzić, żeby się ukryć przed pierwszymi śnieżycami.Wiktor podniósł się.- Nie możemy tu już zostać.Franko nie wahał się.Odrzucił kij i od razu na skórze zaczęły mu się pokazywać szare włosy.Po minucie stał już na trzech łapach.Michaił poszedłby w jego ślady, ale Petyr nadal był w ludzkiej postaci, więc Aleksa też nie mogła się przemienić.Postanowił zatem zostać w ludzkiej postaci.Twarz Wiktora i czaszka zaczęły się przemieniać.Zrzucił pelerynę i gładkie białe włosy zaczęły występować mu na piersiach, ramionach i plecach.Franko już wchodził po schodach.Michaił chwycił rękę Aleksy i pociągnął ją razem z dzieckiem za sobą.Wiktor, całkiem już przemieniony, prowadził.Szli za nim przez kręte korytarze, mijając wysokie łukowate okna, przez które wdzierały się konary drzew i za którymi malowało się nagle jaśniejące poranne niebo.Nie pojaśniało jednak od słońca, które nadal znaczyło się tylko czerwoną smugą nad horyzontem, ale od błyszczącej, syczącej kuli białego ognia, która wzniosła się nad lasem i opadała, oblewając wszystko jaskrawym, mie­niącym się światłem.Ognista kula wylądowała na dziedzińcu pałacu, a dwie kolejne wzleciały nad las i spadły śladem pierw­szej.Czwarta rozbiła resztkę witraża w jednym z okien i wdarła się do wnętrza pałacu, pryskając ogniem i błyszcząc jak minia­turowe słońce.Wiktor szczeknął na pozostałych, nie pozwalając im się za­trzymywać.Michaił uniósł rękę, żeby osłonić oczy przed ośle­piającym blaskiem, drugą ręką obejmując Aleksę.Franko biegł na trzech łapach tuż za Wiktorem.Na zewnątrz ciemność prze­istoczyła się w sztuczną, zimną jasność.Podążając przez kory­tarze na swych niezdarnych ludzkich nogach, Michaił miał wra­żenie, że śni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl