[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie twierdzę, że sama zapełniłam wszystkie półki.Moje zmarłe siostry też przynosiły mi to, co zebrały.Oby to wszystko okazało się jeszcze skuteczne w działaniu, ale nawet zioła i korzenie tracą z czasem moc.Część zbiorów dostarcza pożywienia piwnicznym wężom.- Usłyszałam szelest.To gady uciekały od światła.- Simie, nosidła są tam, w kącie - powiedziałam podnosząc głos.Poprzednie uwagi przeznaczone były tylko dla uszu mistrza.Chciałam go upewnić, że to, co zabierzemy, nie zuboży w poważnym stopniu zasobów Tolocampa.- A wy weźcie te paki.- Kiedy słudzy zaczęli opróżniać półki, zwróciłam się do mistrza.- Mistrzu Capiamie, to jest sok z fellis.Zabiorę i to.- Podniosłam gąsior i przerzuciłam opasujący go rzemień przez ramię.- Zeszłej nocy przygotowałam świeże tussilago.W porządku, Simie.W drogę.Wyjdziemy przez kuchnię.Lord Tolocamp uskarżał się ostatnio, że zniszczono dywan w głównym holu.- Kłamałam w żywe oczy.- Zastosujemy się do jego poleceń, nawet jeśli miałoby to oznaczać nadłożenie drogi.Zamknęłam koszyki ze świetlikami i postawiłam gąsior, aby zamknąć drzwi magazynu.Nie zwracałam uwagi na wyraz twarzy mistrza Capiama.Niech sobie myśli, co chce, bylebym mogła wyjść z Warowni nie zauważona.- Chciałabym wziąć więcej, ale większa liczba służących przy południowej zmianie warty nie uszłaby niepostrzeżenie - tłumaczyłam.Mistrz rzucił okiem na moje ubranie.- Nikogo nie będzie obchodziło, że jakiś sługa idzie dalej do obozu.Nikogo też nie zdziwi, że Mistrz Uzdrowicieli obładowany wychodzi drzwiami kuchennymi.Przyzwyczaili się już do tego.Zastanawiające byłoby, gdyby wychodził z pustymi rękami.Zamknęłam wszystko starannie i teraz stałam kołysząc ciężkimi kluczami.Nie mogłam zostawić ich po prostu w drzwiach.- Nigdy nie wiadomo, czyż nie? - mruknęłam do siebie, wkładając je na powrót do torby u pasa.Moja macocha ma zapasowe klucze.I myśli, że to jedyny zestaw.A moja matka uważała, że opieka nad magazynem to doskonałe zajęcie dla mnie.- Tędy, mistrzu Capiamie.Szedł za mną.Spodziewałam się usłyszeć lada chwila jakąś uwagę czy radę z jego strony.- Lady Nerilko, jeśli teraz odejdziesz.- Odchodzę.-.w ten sposób lord Tolocamp.Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam mu w oczy.Nie wolno było dopuścić, aby ktoś w kuchni usłyszał, o czym mówimy.-.nie będzie za mną tęsknił.- Podnosząc gąsior zauważyłam, że Sim wychodzi właśnie bocznymi drzwiami.Uważałam, że lepiej będzie deptać mu po piętach, inaczej jego determinacja może osłabnąć.- W obozie przydam się na pewno.Umiem sporządzać leki, wyciągi i napary z ziół.Wolę robić coś pożytecznego, aniżeli gnić tu w jakimś kącie.Nie dodałam, że szyłabym wówczas stroje dla macochy.- Wiem, że twoi ludzie ledwie nadążają z pracą.Przyda się każda para rąk.- Poza tym - brzęknęłam kluczami w sakwie - w razie potrzeby mogę się tu zakraść.Nie ma się czemu dziwić.Słudzy stale się tu kręcą.Dlaczego więc mnie nie miałoby się udać? - zwłaszcza że noszę teraz strój służącej, pomyślałam.Musiałam dogonić Sima i pozostałych.Aby podtrzymać kamuflaż, musiałam także poruszać się jak sługa.Kiedy minęliśmy próg kuchni, opuściłam ramiona i głowę, skierowałam kolana ku sobie, dzięki czemu mój chód stał się ciężki i niezgrabny, udawałam, że uginam się pod brzemieniem niesionym na plecach.Szurałam nogami po ziemi.Mistrz Capiam spojrzał w lewo, na przedni dziedziniec, gdzie mistrz Tirone schodził z rampy wraz z uzdrawiaczami, którzy opiekowali się dotychczas naszymi starcami.Byli z nim także trzej harfiarze.Będzie patrzył na nich, nie na nas! - powiedziałam do mistrza Capiama.W otwartym oknie zauważyliśmy właśnie postać ojca.Może się przeziębi i umrze.- Spróbuj iść mniej dumnym krokiem, mistrzu Capiamie.Jesteś w tej chwili zaledwie sługą, dźwigasz ciężki ładunek i niechętnie opuszczasz Warownię bojąc się śmiertelnej choroby, na którą umierają ludzie w obozie.- Nie wszyscy w obozie umierają.- Oczywiście, że nie - odparłam szybko, słysząc gniew w jego głosie.- Ale lord Tolocamp tak myśli.Ciągle nam to powtarzał.Ach, spóźniona próba przeciwdziałania exodusowi! - przed ogrodzeniem Warowni widać było czubki hełmów.- Nie zatrzymuj się! - Mistrz Uzdrowicieli przystanął, a ja nie chciałam, aby zwrócono na nas uwagę.Świetnie się złożyło, że uzdrowiciele i harfiarze wychodzili w tym samym czasie.- Idź powoli, słudzy nie lubią się spieszyć, ale nie zatrzymuj się.Gapiłam się ciągle w lewo.Słudzy zazwyczaj chętnie odrywali się od wyznaczonych im zadań, by obserwować ciekawe zdarzenia w okolicy.Przyglądanie się, jak strażnicy gonią uzdrawiaczy i harfiarzy, było niezmiernie zajmujące.Zwłaszcza że strażnicy me kwapili się do wykonania rozkazów.Mogłam sobie wyobrazić konsternację Brandy’ego [ Pobierz całość w formacie PDF ]