RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dźwięk gitar przeplatały się z tonami jazzu płynącymi z niezliczonych tranzystorów.Ta bardzo hałaśliwa, a jednocześnie pstrokata wędrówka ludów wywarła jak najgorsze wrażenie na profesorze, pamiętającym ciszę i pustkę Gór Skalistego Południa.- Przecież oni wypłoszą wszystkie niedźwiedzie - rzekł do młodszego z swych asystentów, Piotra.- Już dawno je wypłoszyli - odparł Piotr.- O ile mi wiadomo, w całych Tatrach zachowało się tylko kilka niedźwiedzi, i to w najbardziej niedostępnych miejscach.Jeden z nich jest całkiem głuchy, a pozostałe cierpią na przytępienie słuchu.- Biedaki - westchnął profesor.- Ale co to? Widzę jednego tam na skale, po prawej stronie.A więc nie jest tak źle z nimi.Piotr przyłożył dłoń do czoła i spojrzał we wskazanym kierunku.- To jest człowiek przebrany za misia - powiedział po chwili.’ - Turyści chętnie się z nim fotografują.On nawet nieźle zarabia.- Ach tak - rzekł profesor ze smutkiem.- No, to chodźmy dalej.Wąska i coraz bardziej stroma ścieżka wiła się między potężnymi głazami, na których tu i ówdzie zieleniły się czapy mchu.Obarczony ciężkim plecakiem stąpał ostrożnie, ale wytrwale, czując na twarzy coraz silniejsze podmuchy wiatru, ciągnącego od bliskiej już szczerby w grani Giewontu.Tuż za nim kroczyli Piotr i Marek, o twarzach pokrytych drobnymi kropelkami potu.Choć znacznie młodsi od profesora, byli bardziej zmęczeni niż on, ponieważ większą część życia spędzali na ślęczeniu przy laboratoryjnych stołach, a wolne od pracy dni za kierownicami swych samochodów.Już z daleka można było zauważyć, że przed wejściem do jaskini uformowała się długa kolejka ludzi czekających na możność zejścia pod ziemię.Po przybyciu na miejsce okazało się, że do wnętrza wiedzie wygodna, zaopatrzona w poręcze drabinka.Tuż obok ustawiono kiosk, w którym urzędował kasjer sprzedający bilety.Przy okienku widniała tablica z informacją:Wstęp 20 zł od osoby.Czas zwiedzania 30 minut.Dla wycieczek, wojskowych i młodzieży szkolnej 50% zniżki.Jaskinię można zwiedzać wyłącznie grupowo w towarzystwie przewodnika.Z uczuciem ulgi Gąbka zrzucił plecak i rozprostował ramiona.Pozostali uczestnicy ekspedycji poszli niezwłocznie za jego przykładem.- Do kolejki, do kolejki - rozległy się głosy oczekujących przed jaskinią ludzi.- Jestem Gąbka - rzekł profesor - i prowadzę ekspedycję pracowników Instytutu do Badań nad Baltazaronem.Mamy ważne zadanie do wykonania.Dźwięk znanego nazwiska wywołał ogromne wrażenie.W jednej chwili profesor znalazł się w tłumie rozgorączkowanych turystów, pragnących z bliska zobaczyć człowieka, którego imię wciąż jeszcze nie schodziło ze szpalt dzienników całego świata.Gdyby w tym samym momencie zjawił się nad Giewontem latający talerz, na pewno nie wywołałby podobnej sensacji.Matki podnosiły swe dzieci, aby pokazać im sławnego człowieka, młodzi ludzie płci obojga głośno dopraszali się autografów, trzaskały migawki aparatów fotograficznych.Profesor, zażenowany dowodami uznania, tłumaczył wszystkim, że chętnie postoi w kolejce, ale nikt nie chciał o tym słyszeć.Widząc, co się dzieje, kasjer ogłosił: - Na dziś koniec z wycieczkami.Proszę zrobić miejsce dla naukowców!- Dziękuję w imieniu Instytutu - rzekł wzruszony profesor.- Postaramy się zakończyć nasze prace do wieczora.Zgromadziwszy swych pracowników przy sobie, w krótkich słowach przypomniał im ustalony porządek czynności.Następnie nachylił się nad otworem, aby sprawdzić, czy z ciemnej otchłani nadal wydobywa się charakterystyczny zapach kwitnących fiołków.Niestety, w jego nozdrza uderzyły najrozmaitsze wonie, prócz tej jednej, najważniejszej.- Hm - mruknął uczony, nie wiedząc, co o tym sądzić.- Tak czy owak schodzimy.Dno jaskini usiane było zmiętymi biletami, strzępami gazet i puszkami z konserw.Studenci, z wyjątkiem dwóch, którzy pozostali na powierzchni, otoczyli swego mistrza.- Czy nie czujecie zapachu fiołków? - zapytał profesor.Kilkanaście nosów wciągnęło powietrze do płuc, raz, drugi, trzeci.- Nie - zabrzmiała zgodna odpowiedź.- A nie jesteście senni?- Ani trochę.- Dziwne - rzekł Gąbka.- To mogłoby znaczyć, że gaz się ulotnił.- Albo jest cięższy od powietrza i leży tuż przy ziemi - poddał Marek.- Trzeba to zbadać.I nie czekając na zgodę profesora, położył się na dnie jaskini.- Są! Są fiołki! - zawołał.Profesor poczuł na plecach dreszcz strachu.- ALARM! - krzyknął - ALARM! Natychmiast założyć maski! Inaczej pośpimy się jak susły.Dawać bańki.W ciągu niewielu sekund wszyscy członkowie ekspedycji upodobnili się do jakichś groteskowych istot, zaopatrzonych w długie ryje, zakończone gumowymi przewodami.Istoty owe, dzięki latarkom umieszczonym na hełmach, rzucały na ściany jaskini ogromne, niekształtne cienie, pojawiające się i ginące w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.Wyznaczeni już wcześniej pobieracze gazu przystąpili niezwłocznie do pracy.Dobrze zamknięte i uszczelnione pojemniki wędrowały na linach ku górze.Robota szła sprawnie i planowo.Liczniki Geigera nie wykazały żadnych śladów promieniowania.Gdy wszystkie bańki znalazły się na powierzchni, Gąbka dał znak umówionym już wcześniej sygnałem, że należy przystąpić do szczegółowego zbadania całej jaskini.Jedni ostukiwali młotkami jej dno, inni badali ściany, zaglądając w najbardziej niedostępne zakamarki i fotografując je przy pomocy aparatów zaopatrzonych w lampy błyskowe.Słowem, każdy robił to, do czego się przygotował w czasie wielokrotnych prób w salach Instytutu.Nikt nie myślał o odpoczynku, nikt nie spoglądał na zegarek.Zdawało się, że w tej nieforemnej i najeżonej głazami pieczarze czas naprawdę przestał istnieć.Profesor, zgodnie ze swym planem, zmierzył temperaturę i wilgotność powietrza zapisując wyniki w maleńkim notatniku, następnie zaś odesłał na powierzchnię chlebak wypełniony kamykami, pochodzącymi z najniżej położonych części jaskini.Gdy po wielu godzinach wytężonej pracy wszyscy znaleźli się znów pod gołym niebem, słońce zniknęło już za horyzontem.Jeszcze tylko wierzchołki najwyższych gór jarzyły się czerwonym blaskiem jak rozpalone, ale szybko stygnące żelazo.Była już noc, gdy grupa naukowców zastukała do drzwi schroniska na Hali Kondratowej.Z wnętrza budynku dolatywały dźwięki muzyki.- Fajno - ucieszył się jeden ze studentów.- Szafa gra.- Co takiego? - zdziwił się Gąbka.- Szafa.Profesor wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl