[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I przysłano mnie z powrotem w jakimś celu”.Ciotka Vivian, blady cień jego zmarłej matki, kiwała tylko głową.– Wiem, kochanie.Może kiedyś sobie przypomnisz.Kiedyś.Przyjaciele wreszcie zaczęli traktować go szorstko.– Michael, gadasz głupstwa.Bywa tak, że ludzie toną i wracają do życia.Nie ma w tym żadnego specjalnego celu.– Pleciesz jak czubek, Mike.Theresa zalewała się łzami.– Michael, posłuchaj, nie zostanę tutaj, to bez sensu.Nie jesteś już sobą.To prawda, nie był sobą.Tamten Michael utonął.Niezliczona ilość razy starał sobie przypomnieć swoje ocalenie – kobietę, która wyciągnęła go z wody i przywróciła mu przytomność.Gdyby tylko mógł z nią jeszcze raz porozmawiać, gdyby tylko doktor Morris zechciał ją odszukać.Pragnął tylko usłyszeć z jej ust, że nie powiedział ani słowa.Marzył, aby zdjąć rękawice i trzymać jej rękę w swoich dłoniach, kiedy będzie jej zadawał to pytanie.Może dzięki niej zdołałby sobie przypomnieć.Doktor Morris chciał, aby Michael wrócił do szpitala na dalsze badania.– Zostawcie mnie w spokoju.Proszę tylko odnaleźć tę kobietę.Wiem, że to możliwe.Mówił mi pan, że do pana dzwoniła.Powiedziała, jak się nazywa?Miał już dosyć szpitali, badań mózgu, elektroencefalogramów, zastrzyków i pastylek.Jedyną rzeczą, na którą miał ochotę, było piwo.Dzięki niemu czasami jakby powracało wspomnienie.zobaczył tam jakąś krainę.Ludzie – tak wielu ludzi.Czasem obraz przedstawiał mu się w całości, niby wielka pajęcza sieć.Widział ją.kim ona jest! Powiedziała.A potem znów wszystko znikało.„Zrobię to, zrobię.Choćbym miał umrzeć ponownie, zrobię to”.Czy naprawdę im to powiedział? Jakże mógłby wymyślić te wszystkie rzeczy, tak odległe od jego świata, który wypełniało to, materialne i rzeczywiste.i skąd te dziwaczne wizje, w których widywał siebie samego, daleko stąd, z powrotem w domu, w mieście swego dzieciństwa?Nie wiedział.Nie miał pojęcia o niczym, co miałoby jakiekolwiek znaczenie.Pamiętał, że nazywa się Michael Curry, że ma czterdzieści osiem lat kilka milionów w garści i nieruchomości warte drugie tyle, co wyszło mu tylko na dobre, bo jego firma budowlana stanęła, i to na amen.Nie był już w stanie nią kierować.Najlepsi stolarze i malarze odeszli do innych zespołów.Odebrano mu duże zamówienie, które kiedyś tak wiele dla niego znaczyło – odnowienie starego hotelu na ulicy Unii.Wiedział, że jeśli tylko zdejmie rękawice i dotknie czegokolwiek: ścian, podłogi, puszki piwa, otwartego tomu „Dawida Copperfielda”, który miał przed sobą – znów zaczną mu się pojawiać informacje bez znaczenia, a wtedy oszaleje.Naturalnie jeśli już nie jest szalony.Wiedział też, że przed utonięciem był szczęśliwy – nie było to szczęście idealne, ale jednak.Nie mógł narzekać na swoje życie.Rano, przed owym wielkim wydarzeniem, Michael obudził się późno, marząc o wolnym dniu – a marzenie to ogarnęło go we właściwym czasie.Pracownicy radzą sobie świetnie, może nawet do nich nie zajrzy.Był pierwszy dzień maja, a jego nawiedziło najdziwniejsze wspomnienie – jak to kiedyś, jako chłopiec, wyjechawszy z Nowego Orleanu na Florydę, odbył samochodem długą podróż nad brzegami Zatoki.Zdarzyło się to najprawdopodobniej w czasie wielkanocnych ferii, nie był jednak całkowicie pewien, a wszyscy ci, którzy coś na ten temat wiedzieli – matka, ojciec, dziadkowie – już nie żyli.Utkwiła mu w pamięci jedynie czysta, zielonkawa woda nad białą plażą, pod stopami piasek niby cukier i to, jak tam było ciepło.O zachodzie słońca wszyscy poszli nad morze, aby się wykąpać; nie ochłodziło się ani trochę, i chociaż pomarańczowa kula słońca wciąż wisiała w błękicie nad zachodnim horyzontem, wysoko nad ich głowami świeciła już połówka księżyca.Matka wskazała mu go palcem: „Popatrz, Michael”.Nawet ojciec zdawał się napawać tym widokiem; on, który nigdy takich rzeczy nie dostrzegał, potwierdził teraz cichym głosem piękno tego miejsca.To wspomnienie sprawiło mu ból.Chłód był jedyną rzeczą, jakiej w San Francisco naprawdę nie cierpiał, dlatego zrobił coś, czego później nie potrafił nikomu wytłumaczyć – otóż pamięć o południowych upałach podsunęła mu pomysł wyprawy na miejską plażę.Czy nad Zatoką San Francisco jest gdziekolwiek miejsce chłodniejsze niż Plaża? Dobrze wiedział, że woda pod wyblakłym, ponurym niebem będzie bura i posępna, a morski wiatr zmrozi go; przez ubranie.A mimo to pojechał.Wyruszył sam, aby w to blade, bezbarwni popołudnie stanąć na południowej Plaży z głową pełną wizji ciepłego morza, wspominając, jak to kiedyś jechał starym packardem z opuszczonym dachem, poddając się pieszczocie łagodnego południowego wiatru.Mknąc przez miasto nie włączył radia, nie usłyszał więc ostrzeżeń o przypływie.A gdyby nawet, to co? I bez tego wiedział, że Plaża nie jest bezpieczna.Każdego roku ludzie – zarówno turyści, jak i tubylcy – ginęli tam porwani przez morskie fale [ Pobierz całość w formacie PDF ]