[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie płacz, Azrielu, nie przy człowieku, który tobą pogardza.Mimo woli uniosłem palec do warg.Zrobiłem to w naturalny sposób, jakbym chciał modlić się wobec katastrofy.Poczułem zarost nad górną wargą i gęstwinę brody.Podobało mi się to.Taki jak ty, rebe, kiedy byłeś młody?Starzec siedział sztywno, niezłomny, władczy i czujny.Gregory wyłonił się zza biblioteczki i wszedł w krąg światła.Trzymał w objęciach moją skrzynkę!Ujrzałem, że złoto nadal pokrywa cedr grubą warstwą.Ujrzałem to, a także omotane wokół niej żelazne łańcuchy.Żelazo! Więc sądzili, że to mnie powstrzyma? Mnie, Azriela! Czy żelazo może pokonać kogoś takiego jak ja? Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.Ale patrzyłem tylko na skrzynkę powleczoną złotą pokrywą, nadal spoczywającą w ramionach Gregory’ego, który trzymał ją niczym niemowlę.Powróciło do mnie niewyraźne wspomnienie chwili, kiedy została sporządzona, ale nie zdołałem dostrzec szczegółów.Pamiętałem jedynie plamy słońca na marmurowych płytach i dobre słowa.Miłość, słowo „miłość” przywiodło mi na myśl Esterę.Jakże dumny i zafascynowany był Gregory.Nie dbał o to, że jego piękny płaszcz był siwy od kurzu.Kurz także osiadł na jego włosach.Ale on patrzył tylko na ten przedmiot, ten skarb i położył go przed starcem ostrożnie, jak kładzie się niemowlę.– Nie! – starzec uniósł obie ręce.– Połóż to na podłodze i cofnij się.Uśmiechnąłem się gorzko.Nie brukaj sobie rąk.Starzec nie zwrócił na mnie uwagi.Patrzył na skrzynkę, którą Gregory położył na podłodze.– Dobry Boże, sądzisz, że wybuchnie? – spytał Gregory.Ostrożnie ułożył skrzynkę pod żarówką, tuż przed biurkiem starca.– To zabytek, to pismo nie jest hebrajskie, tylko sumeryjskie! – Cofnął dłonie i potarł je o siebie.Był przejęty i poruszony.– Rebe, to jest bezcenne.– Wiem, co to jest – odrzekł starzec, wodząc wzrokiem ode mnie do skrzynki.Nie zmieniłem się.Nawet się nie uśmiechnąłem.Gregory wpatrywał się w skrzynkę z nabożeństwem, jakby zobaczył Dzieciątko w żłóbku, jakby był jednym z pasterzy, którzy przyszli zobaczyć Syna Bożego w namacalnej postaci.– Co to jest, dziadku? Co jest tu napisane? – Dotknął żelaznych łańcuchów, powoli, jakby spodziewał się, że starzec mu zabroni.Dotknął ogniw, grubych i brzydkich, dotknął zwoju wetkniętego pomiędzy nie w miejscu, gdzie się krzyżowały.Aż do tej chwili nie widziałem zwoju, nie zauważyłem go do momentu, kiedy Gregory delikatnie dotknął jego brzegów.Złoto raziło moje oczy, zaczęły łzawić.Czułem woń cedru i korzeni, a także dym, którym okadzono drewno przed obłożeniem złotem.Czułem ciało innych ludzi i zapach ofiar.Nagle poczułem silny zawrót głowy.Poczułem kości.O, mój prywatny boże, kto mnie przywołał? Gdybym tylko mógł ujrzeć przez chwilę jego radosną twarz, twarz mego boga, mojego prywatnego boga.Mojego boga, który przechadzał się ze mną, boga, którego każdy ma w sobie, swojego własnego boga, i ja go miałem, więc gdybyż tylko mógł teraz do mnie przyjść!Pojmujesz, nie było to prawdziwe wspomnienie, tylko nagłe niewyjaśnione pragnienie, które zmroziło mnie i zmieszało.Ale bez przerwy myślałem o tej osobie jako o swoim bogu.Czyby się roześmiał? Czy powiedziałby: „A więc twój bóg zawiódł cię, Azrielu, a ty, nawet kiedy znalazłeś się pomiędzy wybranymi, nadal mnie wzywasz? Czy cię nie ostrzegałem? Czy nie radziłem, byś uciekał, dopóki możesz?”.Ale mojego boga nie było ze mną i brakowało jego uśmiechu.Nie stał u mego boku jak przyjaciel, który spacerował ze mną w chłodne wieczory wzdłuż rzeki.I nie powiedział tych słów.Ale był ze mną kiedyś i wiedziałem o tym.Przeszłość zdała mi się niczym potop, który czeka, by spaść i mnie zatopić.Nagle obudziła się we mnie dzika nadzieja, od której oddech przyspieszył; wonie pokoju omal mnie nie zadławiły.Może nikt cię nie wezwał, Azrielu! Może przybyłeś z własnej woli i jesteś teraz sobie panem! I możesz nienawidzić i pogardzać tymi dwoma, by zadowolić swe serce!Jakże słodkie to było, ta siła, ten uśmiech, ten żart, iżbym miał wreszcie być panem samego siebie.Niemal usłyszałem własny cichy śmiech.Zacisnąłem palce na kędziorach brody i pociągnąłem się za nią lekko.– Ten zwój jest nietknięty, rebe – powiedział Gregory podekscytowany.– Patrz, można go wyjąć spod łańcuchów.Możesz go odczytać?Czy wydałem ci się piękny, starcze? Wiem, co ujrzałeś.Nie muszę tego widzieć.Oto Azriel, niestworzony na miarę przez jakiegoś Pana, nie ukształtowany w ten czy inny sposób dla potrzeb swego Pana, lecz Azriel taki, jakiego stworzył Bóg, kiedy Azriel był duszą, duchem i ciałem w jednym.Starzec spiorunował mnie wzrokiem.Rozkazuję ci! Nie pokazuj się, duchu.Czyżby, starcze, nienawidzę twego zimnego serca! Jakieś ogniwo wiąże nas ze sobą, ale ty tak samo kipisz nienawiścią jak ja i skąd mamy wiedzieć, czy Bóg się w to mieszał dla niej, dla Estery!Patrzył na mnie zafascynowany, niezdolny odpowiedzieć.Gregory przykucnął nad swoją zdobyczą, dotknął zwoju gorliwie i w bojaźni.– Rebe, sam ten zwój jest wart fortunę – powiedział.– Podaj mi cenę.Pozwól mi go otworzyć.Nagle położył dłoń na drewnie i rozpostarł palce, ogarnięty miłością do tego przedmiotu.– Nie! – powiedział starzec.– Nie pod moim dachem.Spojrzałem w jego blade, zamglone oczy.Nienawidzę cię.Czy sądzisz, że prosiłem, żeby stać się tym, czym jestem? Byłeś kiedyś młody? Czy twoje włosy były kiedyś tak czarne, a twoje usta tak czerwone?Nie odpowiedział, ale usłyszał mnie.– Usiądź – odezwał się do wnuka i wskazał mu stojący nieopodal fotel ze skórzanym obiciem.– Usiądź i wypisz czeki, które ci podyktuję.A potem ten przedmiot – i wszystko, co o nim wiem – będzie należeć do ciebie.Niemal roześmiałem się na głos.A więc o to chodziło! Wiedział, że tu jestem, i sprzedawał mnie swojemu wnukowi, którym pogardzał.To miała być okrutna kara za wszystkie krzywdy wyrządzone jemu i jego Bogu.Składał mnie w ręce niespodziewającego się niczego wnuka.Zdaje się, że się roześmiałem, choć bezdźwięcznie, jedynie tak, by to do niego dotarło, by ujrzał tylko błysk mojego oka i drgnięcie ust, by zobaczył, że śmieję się w duchu i kręcę głową z podziwu nad jego sprytem i zimnym, nieczułym sercem.Gregory usiadł powoli na starym fotelu z popękanym i łuszczącym się obiciem.Był przejęty niezwykłym podnieceniem.– Podaj swą cenę.Mój uśmiech musiał być gorzki, pełen smutnej wiedzy.Ale nie straciłem spokoju.Mój dawny bóg mógłby być ze mnie dumny.Dobra robota, mój dzielny, walcz z nimi! Co masz do stracenia? Myślisz, że twój Bóg jest miłosierny? Posłuchaj, co zamierzają w twojej sprawie! Ale kto wypowiedział te słowa na samym początku tej długiej historii? Kto je wypowiedział? Kto stał u mego boku, pełen miłości, kto chciał mnie ostrzec? Spojrzałem na Gregory’ego.Nie zamierzałem dać się zmieszać, wciągnąć w chaos bólu, musiałem dotrzeć wpierw do sedna tej tajemnicy.Moja tajemnica może poczekać.Zatopiłem paznokcie prawej ręki w utwardzone ciało dłoni.Tak, tutaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]