[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sprowadz pana Kohoutka - powiedział drugi, idąc przez pokój w kierunku Havelocka.Obszedł sofę i spod skórzanej kurtki wyciągnął broń.Była to hiszpańska llama, która odbyłapodró\ od zamglonej przystani w Civitavecchia, przez Wzgórze Palatyńskie, Col desMoulinets, by trafić do Mason Falls w Pensylwanii.- To dobra spluwa, panie Nieznajomy.Nie widziałem takiej od lat.Wielkie dzięki.Michael ju\miał coś powiedzieć, ale przeszkodziły mu pośpieszne, cię\kie kroki mę\czyzny, który wyłoniłsię z korytarza, trzymając w dłoni szklankę z parującym płynem.- Bardzo swobodnie wszedł pan do mojego małego interesiku zagrzmiał Janos Kohoutek.-Uwa\aj, bo będziesz chodził po śniegu na bosaka.Ni shodz sniegu bez butow.Mę\czyznamówił karpackim dialektem z rejonu na południe od Otrokowic, a słowa odnoszące się dogołych stóp, były częścią czesko-morawskiego przysłowia: "Poznasz co to zimno, chodząc pośniegu na bosaka".Przysłowia kierowanego do przybłędów, których nie było stać na ubranie ijedzenie.Kohoutek wysunął się przed stra\nika, był teraz widoczny w całej okazałości. 181Rozpięta koszula podkreślała zwalistą budowę: barczyste ramiona, krępy kark i wielką klatkępiersiową.Dojrzały wiek nie nadszarpnął jego kondycji fizycznej.Był raczejniedzwiedziowatej postury, a jedyną oznaką mijających lat była twarz, a raczej gęba, zgłęboko osadzonymi oczami i pomarszczoną skórą, zniszczoną przez ponad sześćdziesiąt lattwardego \ycia.Gorący, czarnobrązowy płyn w szklance był herbatą.Popijał ją mę\czyzna,Czech z urodzenia, Morawianin z przekonania.- A więc to jest nasz intruz - ryknął, patrząc na Havelocka z góry.- Człowiek, który mapistolet, ale nie ma dokumentów.Nawet prawa jazdy i karty kredytowej.Nie ma te\ portfelado ich przechowywania.I atakuje moją farmę jak komandos! Kto tak się podkrada w nocy?Jak się nazywa?- Havliczek - powiedział Michael niskim, powa\nym głosem, wymawiając nazwisko zakcentem zbli\onym do morawskiego.Michail Havliczek.- Cesky?- Ano.- Obchodni?! - wrzasnął Kohoutek, dopytując się Havelocka, o co mu chodzi.- M zena - odparł Michael.- Chodzi o kobietę.- Co, zena? - dopytywało się zwaliste chłopisko.- Ta, którą przywieziono tu dziś rano - odparł, wcią\ po czesku, Havelock.- Dziś rano przywieziono dwie! O którą ci chodzi? - O blondynkę.takie przynajmniej miaławłosy, kiedy ją widzieliśmy po raz ostatni.- Chlipny - powiedział Kohoutek, lubie\nie łypiąc okiem i wykrzywiając twarz w uśmiechu.Nie był jednak rozbawiony.- Nie interesuje mnie jej ciało, tylko informacje, które posiada.- Michael zaczął się podnosić.-Mogę wstać?- Wzadnim pripad ! - gospodarz ryknął, skoczył do przodu i prawym butem trafił Havelockaw gardło, zmuszając go do le\enia na podłodze.- Proklat ! - krzyknął Havelock, łapiąc się za szyję.Nadszedł moment, by zareagowaćgniewem, u\yć słów, które coś znaczyły.- Zapłaciłem! - wrzasnął po czesku.Co ty sobie udiabła myślisz!- Za co zapłaciłeś? Za informacje na mój temat, które zbierałeś w barze przy autostradzie? Zapodkradanie się do mojego domu w środku nocy? Za wchodzenie z bronią na moją farmę? Toraczej ja ci zaraz zapłacę!- Zrobiłem to, co mi kazano?- Kto ci kazał?- Jacob Handelman.- Handelman? - Kohoutek wykrzywił się zdezorientowany.Zapłaciłeś Handelmanowi? On ciętu przysłał?- Obiecał mi, \e się z tobą skontaktuje powiedział pośpiesznie Michael, posługując sięinformacjami z Pary\a, którym pośrednik z Nowego Jorku zaprzeczył dla zysku.- Zabroniłmi do ciebie dzwonić, bez względu na okoliczności, kazał zostawić samochód przyautostradzie za skrzynką pocztową i dalej iść do twojej farmy pieszo.- Przy autostradzie? Pytałeś o mnie w barze!- Nie wiedziałem gdzie są rogatki.Skąd miałem wiedzieć? A co, masz tam swojego człowieka?Czy to on do ciebie dzwonił?- To nie ma znaczenia.Zadzwonił Włoch, który czasem przywozi mi towary swojącię\arówką.- Kohoutek przerwał.W jego oczach znów pojawiła się grozba.- Ale ty nie szedłeś mojądrogą.Zakradałeś się jak złodziej, jak uzbrojony złodziej!- Nie jestem idiotą, priteli.Wiem, co tu masz i spodziewałem się pułapek.Byłem wpartyzantce.Zauwa\yłem fotokomórki i stałem się ostro\niejszy.Nie lubię psów, a jeszcze 182bardziej ludzi, którzy do mnie strzelają.Jak myślisz dlaczego tak du\o czasu zajęło midostanie się tutaj?- Zapłaciłeś Handelmanowi?- Bardzo hojnie.Mogę wstać?- Wstawaj! I siadaj tam! - rozkazał, wskazując na krótką ławkę na lewo od kominka.Byłjeszcze bardziej oszołomiony, ni\ przed chwilą.- Dałeś mu pieniądze?- Du\ą sumę.Powiedział, \e drogą dojdę do miejsca, z którego w dole zobaczę farmę.Ktośprzy bramie miał na mnie czekać i pomachać latarką.Nikogo takiego jednak nie dostrzegłem.A \e była paskudna pogoda, więc zszedłem na dół.Kohoutek ze szklanką parującej herbaty wdłoni, przeszedł przez pokój i stanął przy stole pod przeciwległą ścianą.Podniósł słuchawkętelefonu i zaczął wykręcać numer.- Je\eli dzwonisz do Handelmana.- Nie dzwonię do Handelmana - przerwał mu Zwalisty.Nigdy tego nie robię.Dzwonię doczłowieka, który z kolei zadzwoni do kogoś innego, a dopiero ten do Niemca.- Znaczy do Rabina?- Tak, do Rabina - powiedział Kohoutek bez dodatkowych komentarzy.- Chciałem tylko powiedzieć, \e obojętnie kto to będzie robić, w jego mieszkaniu i tak nikt niepodniesie słuchawki.- Dlaczego?- Bo wyjechał do Bostonu.Wykłada tam na czymś, co nazywa się Brandese lub Brandeis.- śydowska szkoła - odparł mę\czyzna i odezwał się do słuchawki: - Mówi Janos.Zadzwoń doNowego Jorku.Podasz nazwisko Havliczek, zrozumiałeś? Za\ądaj wyjaśnień.Skończyłrozmowę, wziął do ręki herbatę i ruszył z powrotem do kominka.Odłó\ to! rozkazałstra\nikowi w skórzanej kurtce, który pocierał Ilamę o rękaw - i wyjdz na korytarz! -Kohoutek podszedł do kominka i usiadł naprzeciw Michaela w topornym bujanym fotelu.- Ateraz poczekamy, Michaile Havliczku.To długo nie potrwa, najwy\ej kilka minut.Dziesięć.mo\e piętnaście.- Je\eli nie będzie go w domu, to nie moja wina - odparł Havelock, wzruszając ramionami.-Gdybym nie zawarł z Handelmanem umowy, jakim cudem bym się tu znalazł? Tylko on mógłmi podać twoje nazwisko i miejsce pobytu.- Zobaczymy.- Gdzie jest ta kobieta?- Na miejscu.Mamy tu kilka budynków odpowiedział Zwalisty, bujając się w fotelu i siorbiącherbatę.- Oczywiście jest zdenerwowana.Nie tego się spodziewała, ale zrozumie pewnekonieczności.Oni wszyscy po jakimś czasie je rozumieją.A my stanowimy ich jedynąnadzieję.- Jak bardzo jest zdenerwowana?- Interesuje cię to? - Kohoutek zmru\ył oczy.- Tylko zawodowo.Muszę ją stąd wydostać i nie chcę kłopotów.- Zobaczymy.- Nic jej nie jest? - zapytał Michael, panując nad lękiem.- Tak jak wszyscy ludzie z wykształceniem, przez moment straciła rozsądek.- Kohoutekwykrzywił twarz w uśmiechu i zaniósł się ohydnym rechotem, nie przestając przy tym popijaćherbaty.Wytłumaczyliśmy jej regulamin, a ona oznajmiła, \e jest nie do zaakceptowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]