[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doleciał mnie jej słodki zapach.Poczułem przemożne pragnienie.- Oczywiście znacie, panie, cesarza - powiedział Leon.Wszechogarniającym ruchem ramienia wskazał mi cesarza Aleksego, przyjmującego hołdy po przeciwnej stronie sali.Aleksego widziałem już wcześniej kilkakrotnie.Był niski, tęgi, nosił się z godnością.Otaczał go krąg arystokratów i arystokratek.Sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego, pełnego wdzięku, spokojnego, pewnego swego miejsca w świecie; prawdziwy był z niego dziedzic cezarów, obrońca cywilizacji przed mrocznymi siłami zła, wśród których przyszło mu żyć.Leon nalegał, by mnie mu przedstawić.Cesarz pozdrowił mnie ciepło, oznajmiając donośnym głosem, że kuzyn Metaxasa jest mu bliski jak sam Metaxas.Rozmawialiśmy przez chwilę, wielki człowiek i ja; denerwowałem się nieco, ale zachowywałem spokojnie, godnie.Leon nawet skomentował moje zachowanie:- Rozmawiasz z cesarzami, jakbyś znał ich wielu, młody człowieku.Uśmiechnąłem się tylko.Nie uznałem za stosowne wyjaśnić mu, że kilkakrotnie widziałem Justyniana, że byłem świadkiem chrztu Teodozjusza II, Konstantyna V, nie narodzonego jeszcze Manuela Komnena i wielu innych, że klęczałem niemal u boku Konstantyna XI w ostatnią noc Bizancjum, że widziałem Leona Izauryjskiego kierującego ikonoklazmem.Nie powiedziałem mu też, że - jako jeden z bardzo wielu mężczyzn różnych stanów - pięć wieków temu miałem przyjemność zatkać, choć na krótko, wiecznie otwartą dziurkę Teodory.Wstydliwie spuściłem wzrok i płoniąc się skromnie powiedziałem:- Dziękuję, Wasza Miłość.46.Bizantyńskie uczty nie mogły obejść się bez muzyki, tańców niewolnic, odrobiny jedzenia i wielkiej ilości wina.Noc dobiegała kresu, świece dopalały się już, obecni notable z trudem utrzymywali równowagę.W zapadającym mroku bez trudu przyszło mi wtopić się w tło wielkich rodów.Komnenów, Fokasów, Sklerosów, Dalassenów, Diogenesów, Botanidesów, Cymiscesów i Dukasów.Prowadziłem dworskie rozmowy, zachwycony własną zręcznością.Obserwowałem nawiązujące się za plecami pijanych mężów nici małżeńskiej zdrady; nici cienkie, delikatne, lecz niewystarczająco delikatne.Pożegnałem cesarza Aleksego, odbierając przy okazji zaproszenie do Blachernai (“to zaledwie trzy kroki stąd, przy tej samej ulicy"), udało mi się nawet uniknąć jakoś Eudoksji, która wypiła za wiele i marzyła o szybkim numerku w sąsiednim pokoju (wybrała sobie w końcu niejakiego Bazylego Diogenesa, mającego najmarniej siedemdziesiątkę), odpowiedziałem wymijająco na co najmniej milion pytań dotyczących mojego “kuzyna" Metaxasa, którego wprawdzie znali wszyscy, lecz o którym nikt tak naprawdę nic nie wiedział, l wreszcie - po trzech godzinach - mogłem także porozmawiać z Pulcheria.Staliśmy w kącie sali balowej; światła dostarczały nam migające świece.Pulcheria była zarumieniona, sprawiała wrażenie ożywionej, nawet podnieconej, pierś jej falowała, nad górną wargą dostrzegłem kropelki potu.Jeszcze nigdy nie stałem wobec tak oszałamiającej piękności.- No i popatrz - westchnęła.- Leon zasnął.Kocha wino nade wszystko.prawie.- Musi kochać piękno - odparłem.- Przecież się nim otoczył.- Pochlebca!- Nie.Próbuję oddać sprawiedliwość prawdzie.- Zapewne nieczęsto ci się to udaje.Kim jesteś?- Nazywam się Markezinis.Pochodzę z Epiru.- Niewiele mi to mówi.Wolałabym wiedzieć, czego szukasz w Konstantynopolu.Wziąłem głęboki oddech.- Tu ma się spełnić me przeznaczenie - powiedziałem.- Tu spotkam kogoś, kogo kocham.To nią wstrząsnęło.Siedemnastoletnie dziewczęta łatwo łapią się na czule, namiętne słówka, nawet Bizantynki, wcześnie dojrzewające i wychodzące za mąż w wieku dwunastu lat.Mówcie mi Heathcliff.Pulcheria westchnęła.Skromnie skrzyżowała ramiona na wzgórzach swych piersi.Zadrżała.Może się mylę, ale miałem wrażenie, że nawet zmrużyła oczy.- To niemożliwe - uprzedziła.- Nie ma nic niemożliwego!- Mój mąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]