RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypełnia mnie muzyka.Moje zmysły są w pełni sprawne, wszystkie.Z zewnątrz mogę się wydawać nieustępliwy i ponury, ale to jedynie dlatego, że w wyniku świadomego wyboru pozba­wiłem się przyjemności bycia kimś zwykłym, leniwym, bezproduktywnym.Są tacy, którzy nie rozumieją tego i widzą we mnie jakiegoś ponurego mnicha, ograniczonego i fanatycznego; człowieka smutnego, nieszczęsnego; kogoś, komu dobrze zro­biłoby znalezienie się wśród zwykłych ludzi, aby poznał strach i zdał sobie sprawę ze swojej izolacji.Sądzę, że się mylą.A jednak dzisiaj, kiedy rozmyślam nad tym, co Mistrz mi powiedział, a także tym, co tylko sugerował, szarpią mną tak silne przeczucia i jestem tak przygnębiony, że widocznie promieniuje ode mnie przerażająca posępność, która powoduje, że inni trzymają się z dala.W każdym razie przez znaczną część popołudnia pozostawiają mi swobodę krążenia po okolicy wedle mojej woli.Sanktuarium stanowi zamknięty, samowystarczal­ny świat.Niczego nie potrzebuje z zewnątrz.Stoję w pobliżu szczytu szarego wzgórza, patrząc na ba­wiące się dzieci, ogrodników sadzących nowe rośliny, nowicjuszy siedzących po turecku na trawnikach i studiujących swoje notatki.Patrzę w stronę ogrodów, usiłując dostrzec kolory, ale wszystkie jakby wy­blakły.Słońce tu, na tej dużej wysokości, skryło się już za horyzontem; niebo wszakże nadal jest roz­świetlone.Wygląda jak obręcz z metalu rozgrzanego do białości.Pochłania wszystko: krańce świata toną w nim pomału.Wszędzie tylko biel, taki uniwersalny śnieżny koc.Przez dłuższą chwilę obserwuję dzieci.Śmieją się, krzyczą, biegają w kółko, wywracają się i podnoszą na nowo, nadal zanosząc się śmiechem.Nie czują kłucia śniegu? Ale zaraz przypominam sobie, że śniegu przecież wcale nie ma.To tylko iluzoryczny, metaforyczny śnieg, wytwór mojej zmartwionej du­szy, śnieżyca ducha.Dzieci nie widzą tego śniegu.Wybieram wzrokiem małą dziewczynkę, wyższą i poważniejszą od innych, stojącą nieco na uboczu, i wyobrażam sobie, że to moje dziecko.Myśl, że mógłbym być ojcem, wydaje mi się dziwna, ale przyjemna.Mogłem mieć dzieci.Wcale nie musiało to oznaczać życia bardzo różnego od tego, jakie wiodę.Ale wybrałem co innego.Teraz bawię się przez chwilę tym wyobrażeniem, które sprawia mi radość.Wymyślam dla dziewczynki imię; widzę oczyma wyobraźni, jak biegnie ku mnie po tra­wiastym zboczu; jak siedzimy razem w ciszy, wpatrując się w mapę nieba.Podaję jej nazwy gwiazd, pokazuję konstelacje.Ta wizja tak mnie pochłania, że zaczynam schodzić zboczem ku małej.A ona spogląda na mnie, kiedy jestem jeszcze w pewnej odległości od niej.Uśmiecham się.Nadal przygląda mi się, niepewna moich intencji.Inne dzieci trącają ją łokciami, wskazują palcami i coś szepczą.Potem cofają się, odsuwając ode mnie.Jakby padł na nie mój cień i zmroził je w trakcie zabawy.Pozdrawiam je skinieniem głowy i odchodzę, uwalniając je od mroku.Ścieżka pokryta lśniącymi, zielonymi liśćmi pro­wadzi mnie do punktu widokowego na skraju skały, skąd widzę rozległą zatokę u stóp Góry Sanktuarium.Woda lśni jak polerowana tarcza albo raczej jak wielki migoczący zbiornik żywego srebra.Wyobra­żam sobie siebie, skaczącego ze skalistego balkoniku, na którym stoję, i szybującego ostrym łukiem; potem uderzam o wodę, przecinam ją jak nożem i znikam bez śladu.Wracając do głównego kompleksu Sanktuarium, przypadkowo spoglądam w dół zbocza, w kierunku długiego, wąskiego, nowego budynku, w którym, jak mi powiedziano, mieści się więzienie.Krata na wschodniej ścianie została uniesiona i z budynku wychodzi rząd więźniów.Wiem, że to więźniowie, ponieważ są powiązani wspólnym sznurem i idą powolnym, ciężkim krokiem, ze zwieszonymi głowa­mi i opuszczonymi ramionami.Ich ubrania nie zasługują nawet na to, by je nazwać łachmanami.Pomimo odległości dostrzegam, że mają rany, szramy i siniaki; jeden trzyma rękę na temblaku, inny jest tak obandażowany, że z twarzy widać mu tylko błyszczące oczy.Obok nich idzie trzech straż­ników, beztrosko wymachując pałkami paraliżu­jącymi z zielonego talrepu.Liny, którymi powiązani są więźniowie, zwisają luźno, stanowią jedynie pozorne ograniczenie.Nietrudno byłoby uwolnić się z pęt i odebrać pałki strażnikom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl