RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widzisz, chciałem się tutaj zatracić.I w ten sposób może odnaleźć się.A przynajmniej odnaleźć Boga.- Boga? Gdzie? Gdzieś tam na dnie tego ogromnego oceanu?- Dlaczego nie? Nie wydaje się, żeby On był gdzieś indziej, prawda?- Nie mam pojęcia - zaczął mówić Lawler.Wtem z góry dobiegł alarmujący krzyk.- Ląd, ahoj! - zawołała śpiewnie Pilya Braun.Stała” na rei fokmasztu.- Wyspa na północy! Wyspa na północy!- Na tych wodach nie było żadnych wysp, ani na pół­nocy, ani na południu, wschodzie czy zachodzie.Gdyby były, wszyscy na pokładzie już od dawna oczekiwaliby na spotkanie z nimi.Lecz nikt nie wspominał słowem o wy­spach w tym rejonie.Stojący w sterówce Onyos Felk wydał ryk niedowierza­nia.Potrząsając głową kartograf ociężale ruszył -w stronę Pilyi na swych krótkich, krzywych nogach.- Co ty mówisz, dziewczyno? Jaka wyspa? Co robiłaby jakaś wyspa w tej części morza?- Skąd mam wiedzieć? - zawołała Pilya.Trzymając jedną ręką linę, śmignęła nad pokładem.- Może ja ją tu położyłam?- To nie może być wyspa.- Chodź tutaj i sam zobacz, ty wysuszony sztokfiszu!- Co? Co?Lawler osłonił oczy i spojrzał w dal.Zobaczył jedynie podskakujące na wodzie kwiaty.Jednak Quillan mocno szarpnął go za ramię.- Tam! Widzisz?Czy widział? Tak, tak, wydawało mu się, że coś zoba­czył: jakby cienką, żółto-brązową linię na północnym ho­ryzoncie.Czy to jednak wyspa? Skąd mógł wiedzieć?Wszyscy już byli na pokładzie, kręcąc się bez celu.Otaczali Delagarda, niosącego w jednej ręce swój cenny globus, a w drugiej grubą lunetę z żółtawego metalu.Ony­os Felk błyskawicznie podbiegł do niego i wyciągnął rękę po globus.Delagard rzucił mu zjadliwe spojrzenie i strząsnął go z siebie.- Ale ja muszę spojrzeć na.- Ręce przy sobie, dobrze?- Dziewczyna mówi, że tu jest wyspa.Chcę jej udo-1 wodnic, że to niemożliwe.- Ona coś widzi, no nie? Może to wyspa.Ty nie wiesz wszystkiego, Onyos.Ty nic nie wiesz.- W przypływie demonicznej siły Delagard przecisnął się obok zagapionego kartografa i zaczął się wspinać na reję, używając do tego łokci i zębów.Wciąż podtrzymywał globus prawą ręką i ści­skał lunetę w lewej.Udało mu się jakoś dotrzeć do mostka, wdrapał się nań i przyłożył szkło do oka.Pod nim na po­kładzie zapadła straszliwa cisza.Po nieskończenie długim czasie Delagard spojrzał w dół i powiedział: - Niech mnie diabli, jeśli jej tam nie ma!Właściciel podał lunetę Pilyi i gorączkowo zaczął badać globus, powtarzając ruchy sąsiednich wysp przesadnie eks­presyjnymi ruchami palców- Nie Velmise, nie.Nie Salimil.Kaggeram? Nie.Nie.Kentrup? - Potrząsnął głową.Wszyscy śledzili jego ge­sty.Niezłe przedstawienie, pomyślał Lawler.Delagard podał mapę Pilyi, wziął od niej lunetę, poklepał ją po plecach.Spojrzał jeszcze raz.- Niech to szlag! Nowa wyspa, oto, co to jest.Właśnie ją budują! Patrzcie na to! Wręgi! Ru­sztowania! Niech to szlag! - Upuścił lunetę.Dann Henders zręcznie chwycił ją, zanim roztrzaskała się o pokład, i przyłożył do oka, a pozostali stłoczyli się wokół niego.Delagard schodził w dół po linach mamrocząc do siebie: - Niech to szlag! Niech to szlag!Luneta przechodziła z ręki do ręki.Jednak po kilku mi­nutach okręt zbliżył się do nowej wyspy na tyle, że można ją było oglądać bez pomocy szkła.Lawler patrzył, zafascy­nowany i pełen podziwu.Była to wąska konstrukcja.Liczyła może dwadzieścia lub trzydzieści metrów szerokości i około stu długości.Jej najwyższy punkt wznosił się zaledwie kilka metrów ponad wodę, jak grzbiet wyglądający niczym zgarbiony kręgosłup jakiegoś ogromnego morskiego stworzenia, pławiącego się tuż pod powierzchnią wody.Skrzelowcy w liczbie około tuzina poruszali się na niej niezgrabnie, ściągając wiążąc je, nacinając wręgi za pomocą dziwnych skrzelowcowych narzędzi, owiązując je włóknami.Morze wokół kipiało życiem i pracą.Niektóre z tych stworzeń w wodzie były Skrzelowcami, osądził Lawler rozpoznając ich charakterystyczne cechy.Niewielkie wieżyczki ich głów skakały w górę i w dół na spokojnych falach, podobnie jak szczyty kwiatów wodnych.Rozpoznawał jed­nak wśród nich także długie, gładkie, lśniące kształty nur­ków.Wyglądało na to, że przynosiły surowiec z głębin, oddając go Skrzelowcom jeszcze w wodzie, te z kolei obrabiały go, ociosywały i podawały wzdłuż podwodnego łańcucha na brzeg nowej wyspy, gdzie inni robotnicy, Skrzelowcy, wyciągali go na powierzchnię i zaczynali przygotowania do montażu.Od prawej burty nadpłynęła “Gwiazda Czarnego Mo­rza”.Na jej pokładzie poruszały się postacie, machając rę­kami i wskazując na wyspę.Z drugiej strony zbliżała się szybko “Bogini Sorve”, a tuż za nią “Trzy Księżyce”.- A tam jest platforma - powiedział Gabe Kinverson.- Pomocna strona wyspy, na lewo.- Jezus, tak! - krzyknął Delagard.- Spójrzcie na jej rozmiary!Tuż za wyspą, płynąc u jej brzegu, jakby było przycu­mowane, znajdowało się coś, co wyglądało jak druga wyspa, a w rzeczywistości było ogromnym stworzeniem morskim, jakim przez chwilę wydawała się sama wyspa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl