[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzień rozpoczynał się o piątej rano, czy było już jasno jak w lecie, czy całkiem ciemno jak w zimie.Wraz z całym tłumem mieszkańców Miasteczka, zgromadzonym o brzasku na Rynku, szły w stronę Rzeki, gdzie czekała na nie ciężka praca.Potężny kamienny most wznosił się wolno, ale przęsło po przęśle zbliżał się do drugiego brzegu.Z wysokiego zbocza kamieniołomu dzień w dzień spadały większe i mniejsze głazy, wydobywane pracowicie przez najsilniejszych mężczyzn przy pomocy żelaznych łomów.Kamienie staczały się szeroką lawiną na sam dół, blisko koryta Rzeki, gdzie zgromadzony tłum, a z nim Panienka z Czarownicą przenosił je w stronę mostu.Na samym moście pracowali fachowi rzemieślnicy, otrzymując kronikę chleba więcej niż inni.Niektórzy z nich chowali ją skrzętnie za pazuchą lub łapczywie zjadali - inni zaś wspomagali nią słabszych od siebie.Chleb roznoszono w południe i wieczorem.A po zachodzie słońca ponury, zmęczony pochód wracał do Miasteczka.W oknach domów zapalały się wówczas wątłe światełka świec lub lamp, które jednak rychło gasły, gdyż wszystkich oczekiwał kolejny, męczący dzień, na który trzeba było znaleźć nowe siły.I to była monotonia tego długiego, długiego roku.Ten niezmienny rytm każdego dnia.Niezmienny - i bolesny.A zarazem każdy z tych pozornie monotonnych dni niósł ze sobą coś nowego.Jakiś kolejny okruszek wiedzy o złożonej ludzkiej naturze.Początkowo Panience zdawało się, że każdy nowy okruszek wypiera stary, przecząc mu we wszystkim.- Ludzie są tchórzliwi - myślała Panienka, widząc po raz chyba tysięczny, jak w pokorze klękają przed nadzorcą.W chwilę potem dziwiła się odwadze człowieka, który odsunął na bok mocującą się ze zbyt ciężkim głazem kobietę i mimo uderzeń bata, krwawiących mu plecy, brał go z jej rąk i niósł sam.- Ludzie są godni pogardy - myślała Panienka, widząc silnego, młodego mężczyznę, który kopał małe dziecko, chcąc mu wyrwać jego kromkę chleba.W chwilę później nasłuchiwała cichego pomruku Pieśni Jedynej, niosącego się od jej najbliższego sąsiada.- Ludzie są dobrzy i źli, odważni i tchórzliwi, szlachetni i godni pogardy - mówiła Czarownica, uśmiechając się wąskimi wargami na widok zdumienia w oczach Panienki.- A najdziwniejsze jest to, że najczęściej wszystkie te cechy naraz goszczą w jednym tylko człowieku.I dopiero wówczas jest on prawdziwą całością.Całością zarazem silną i słabą, godną szacunku i godną współczucia.Taki właśnie jest człowiek.Wielki i mały jednocześnie.- Człowiek jest zatem czymś najdziwniejszym w całym wszechświecie - mówiła Panienka z irytacją.Nie mogła tego pojąć, choć pojmowało to znakomicie każde zwykłe dziecko, chowane od początku w ludzkim świecie.Ją wychowywały Czarownice, izolując od ludzi i do piętnastego roku życia miała do czynienia jedynie z ich chłodnym rozumem, rozległą wiedzą, łagodną choć nieco skrytą serdecznością.Gzarownice były dla niej kimś normalnym, a ludzie.Ludzie-byli niepojęci i nienormalni.- Właśnie dlatego tu jesteśmy - odpowiadała Czarownica jej niespokojnym myślom.- Żebyś zrozumiała, iż nie masz racji, bo świat ludzi jest mimo wszystko twoim światem.Należysz do niego, a nie do nas, Czarownic.Do zakończenia budowli brakowało już niewiele.W Panience radowała się na ten widok każda część jej istoty.Myślała już tylko o dniu, w którym wraz z Czarownicą opuszczą Miasteczko.Tęskniła do rozległych, bezpiecznych lasów i przytulnych leśnych pieczar, myślała o poczuciu wolności jaką dają przepastne puszcze i widok bezkresnego nieba nad głową.Zaczęła liczyć każdy dzień i każdą noc dzielące ją od wiosny.Wiosna była tą granicą.Wtedy miała się zakończyć budowa mostu, wtedy mijał rok jej pobytu w Miasteczku - i wtedy nadchodziły jej kolejne urodziny.Tym razem kończyła szesnaście lat.ROZDZIAŁ XIV.wreszcie nadeszła wiosna, a raczej wczesne przedwiośnie.Tu, w ponurym Miasteczku, niewiele go było widać.Zieleń nieomal nie istniała [ Pobierz całość w formacie PDF ]