[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy byliśmy razem, zawsze trzepotała skrzydełkami, więc propozycja mnie nie dziwi.Perta za dnia też trzepie skrzydełkami.To dla mnie wielka decyzja i potrzebuję czasu, aby ją przemyśleć.A tu zamiast myśleć, muszę jakoś przebrnąć przez ten bal abiturientów.Al idzie ze mną do wypożyczalni smokingów i cały czas reklamuje Doris.Opowiada, jakie to ona ma fantastyczne nogi.Kiedyś nawet próbowałem patrzeć dziewczynom na nogi, żeby się przekonać, o co ludzie robią tyle szumu, ale wszystkie nogi wydają mi się jednakowe.Czasami tu czy tam trafi się więcej ciała, jedne kolana są bardziej pomarszczone, inne mniej, kostki sterczą albo nie sterczą — ale co z tego?Albo tyłki kobiet.Trochę mięsa wokół odbytu, jak u każdego.Zwyczajny przerost gluteus maximus, umożliwiający człowiekowi chodzenie na dwóch nogach i siedzenie: Dla mnie wszystko, co siedzi, jest brzydkie.Ptak, jeśli nie lata, najczęściej stoi.Nie siada nigdy, chyba że dla wysiadywania jaj.Oto prawdziwe piękno.Jeszcze jedno: cycki.Co za kretyńskie urządzenie do karmienia dzieci.Kobiety muszą je nosić całe życie — te cycki im skaczą, włażą w paradę, pchają się pod nos — a przydają się w sumie najwyżej przez dwa, trzy lata.Wiele cycków w życiu widziałem, a Al próbował mi pokazać różnicę między kiepskim biustem a dobrym biustem.Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o różnice w objętości i spiczastości.Kiedy oglądam zdjęcia w “National Geographic", widzę, że cycki kobiet niewiele się różnią od tego, co ma koza czy krowa — tyle że są trochę bardziej niewygodne.Przez całą drogę powrotną z wypożyczalni smokingów Al gada jak nakręcany.Mogę bez trudu “przelecieć" tę dziewczynę, już on to wie.To znaczy, uważa, że ona się ze mną chętnie prześpi.Zna dwóch facetów, którzy ją “mieli".Ma to być niby wielkie przeżycie.Znam Doris Robinson.Normalna dziewczyna, z normalnymi nogami, normalnym tyłkiem i trochę więcej niż normalnymi cyckami.Nie wygląda na osobę, która mogłaby fruwać, wszystko jedno w jakich warunkach.Rozmiar średni, raczej mała, ryżawy cynamonek, piegowata.Matka cieszyłaby się, gdybym poszedł na bal abiturientów z dziewczyną, która wygląda jak Doris.Al też chce, żebym poszedł na bal z Doris.Al chce, żeby ktoś się ze mną przespał.Czego chce matka — nie wiem.Wystrojony w smoking, wyglądam jak czarny kanarek z hodowli pana Lincolna.W autobusie, który wiezie mnie do Doris, czuję się jak przebieraniec.Całe szczęście, że nie wiozę żadnej zasranej orchidei.Czeka mnie przymusowe przetańczenie całego wieczoru z orchideą pod nosem.Orchidee pachną dla mnie śmiercią.Mają ziemisty, grzybny, wilgotny zapach starej trumny, zmieszany z łagodną wonią perfum.W sumie orchidea śmierdzi zabalsamowanym trupem.Spodziewałem się całej nocy z orchideą pod nosem, a jednak wszystko układa się inaczej.Idę pod podany adres i stwierdzam, że Doris mieszka w dużej willi, w wykwintnej części Girard Hill.Przemierzam podjazd i pukam do drzwi.Drzwi otwiera jej matka.Przedstawiam się, a wtedy ona wpuszcza mnie do środka.Czy spodziewała się więcej takich, co przedefilują przez podjazd w stroju pingwina? Pani Robinson jest wystrojona jak nie wiem co i tak zlana perfumami, że przez chwilę myślę, czy to przypadkiem nie ją mam zawlec na bal.— Doris zaraz zejdzie.Może siądziesz sobie tam, proszę bardzo.Praktycznie wpycha mnie w fotel tuż przy drzwiach salonu, koło schodów, po czym wychodzi.Zostałem usadzony na okoliczność wielkiego wejścia Doris.Czekam.Zaczynam myśleć o Percie.Tak strasznie chciałbym jej o tym wszystkim opowiedzieć.To fatalnie, że wszystko, co mnie dziś spotyka, pozostaje absolutnie poza jej doświadczeniem.Nigdy tego nie pojmie.A nawet gdyby zrozumiała, nie uwierzy.I wtedy właśnie Doris schodzi na dół po schodach.Istne “Przeminęło z wiatrem".Pokonuje trzy stopnie i zatrzymuje się na mój widok.Spogląda na fotel, w którym siedzę, uśmiecha się jak Olivia de Havilland w roli Melanii, po czym szybko zbiega z reszty schodów, bez podskakiwania, jak po zjeżdżalni.Wstaję.Doris kręci biodrami, żeby sukienka lepiej odstawała.Materiał wydaje sztywne, chrzęszczące odgłosy, zupełnie jak gołębie.Matka Doris wraca do pokoju.Niesie pudełko z zamkniętą w środku orchideą.Mówi mi, że orchidea była cały czas w lodówce, żeby nie zwiędła.Trudno o lepsze miejsce dla czegoś, co śmierdzi trupem.Powoli zaczynam sobie uświadamiać, że rodzice Doris kupili ten dom właśnie z racji schodów — żeby Doris mogła w razie potrzeby sunąć po nich w dół jak marzenie.Matka Doris wyjmuje orchideę z pudełka i czeka na mój podziw.Orchidea ma rozmiary gołębia i kształt też gołębia — gołębia, który akurat kąpie się w piasku.Matka Doris podaje mi kwiat i długą szpilkę.Oba przedmioty są zimne jak lód.Oczekuje się ode mnie przypięcia tego kwiatu do panny Doris.I tu stwierdzam nagle, że nie mam przed sobą ani kawałka miejsca, w którym mógłbym przypiąć orchideę.Chyba że wepnę ją w nagie, surowe, piegowate mięso.Stoję, ze szpilką w jednej ręce i kwiatem w drugiej.Mógłbym wbić szpilkę w coś, co chyba jest sutkiem, chociaż mnie wydaje się raczej kawałkiem gumy.Doris w ogóle ma duży biust, ale w tej sukience dosłownie wylewa jej się za łokcie.Między cyckami jest taka przerwa, że gdybym złapał odpowiedni kąt, miałbym widok do samej podłogi, mogę się założyć.Wyraźnie widać, że kwestia przypięcia kwiatu jest tym jedynym szczegółem, który zaniedbały.Matka zaczyna chichotać.Doris oblewa się rumieńcem i piegi jej ciemnieją.Matka wkracza do akcji i przypina kwiat w talii sukni.Doris wygląda teraz, jakby od tyłu pięła się na nią jakaś monstrualna winorośl.Zastanawiam się, gdzie oprę rękę, jak będziemy tańczyć.Wkracza i ojciec rodziny.Jest blady i jakby zmęczony.Zarzuca na plecy Doris jedwabną pelerynkę i daje jej kluczyki do samochodu.Udziela jej także kilku cennych rad w sprawie zamykania, wyłączania świateł i nie przekraczania limitu trzydziestu pięciu mil na godzinę.Całuje Doris w policzek.Matka również całuje ją w policzek.Ojciec odwraca się i podaje mi rękę.— Bawcie się dobrze, synu, tylko pamiętaj odstawić ją do domu przed drugą.Synu! Jak pragnę zawisnąć, już mnie z nią ożenił! Bal kończy się o dwunastej trzydzieści.Co ja mam niby z nią robić do drugiej? Co pomyśli sobie Perta, jeśli nie pojawię się we śnie? Cała ta impreza zmienia się z minuty na minutę w coraz gorszą katastrofę.Na balu jestem zmuszony przenieść kwiat z talii Doris na nadgarstek.Chce go mieć na lewej ręce, więc przytwierdzam go jej do zegarka gumką, którą miałem w kieszeni.Orchidea siedzi jej na przegubie, jakby Doris wybierała się na polowanie z sokołami.Akurat ta ręka spoczywa w tańcu na moim ramieniu, przez co cholerna orchidea bez przerwy łaskocze mnie w kark i w uszy.Ciarki mi łażą po kręgosłupie.Tym sposobem czuję ją, chociaż nie widzę.Przypomina mi smród gnijącej koniny, miejsca, gdzie kiedyś nas zabrał Joe Sagessa.Ten smród, w połączeniu z wonią potu ciał wokoło i dźwiękiem muzyki, doprowadza mnie do granic wytrzymałości.Żeby jakoś odwrócić myśli, próbuję wyobrazić sobie zawczasu sen, w który wejdę, gdy już znajdę się w domu, w łóżku.Doris opowiada coś tam o muzyce albo dopytuje się, gdzie mieszkam.Wie, że mój ojciec pracuje tu w szkole jako woźny, ale nic o tym nie wspomina.Ojca widzę dwa razy.Odgrywa skrzyżowanie wykidajły z cieciem.Pilnuje tych, co wychodzą do ubikacji dla chłopców.Ma za zadanie hamować tempo picia i ścierać pawie, gdyby ktoś się porzygał [ Pobierz całość w formacie PDF ]