RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pewno znaleźli już Colla.Wytropią pajęczaki i przyjdą po niego.Odnajdą go i uratują.Potrząsnął głową.Wiedział, że sam siebie zwodzi.Kiedy gnomy go schwytały, było niemal zupełnie ciemno i padał rzęsisty deszcz.Nie było czasu na poszukiwania ani realnej szansy na odnalezienie śladu.Mógł jedynie mieć nadzieję, że Coll został odnaleziony albo sam doszedł do siebie i wrócił do pozostałych, żeby im powiedzieć, co się stało.Znowu z trudem przełknął ślinę.Był taki spragniony!Czas upływał powoli, sekundy zlewały się w minuty, minuty w go­dziny.Ciemność na zewnątrz się nieznacznie przejaśniła i ukazało się ledwie dostrzegalne światło dzienne, przyćmione przez upał i mgłę.Ciche odgłosy wydawane przez pajęcze gnomy całkowicie umilkły i mogłoby się wydawać, że i one same zniknęły, gdyby dwa z nich nie siedziały przykucnięte przy wejściu do jaskini.Ognisko zgasło.Dymiło jeszcze potem przez jakiś czas, aż w końcu pozostał z niego jedynie popiół.Dzień mijał.Raz tylko jeden ze strażników wstał i przyniósł mu kubek wody.Pił tak łapczywie z rąk trzymających naczynie przy jego ustach, że rozlał większość, mocząc sobie koszulę.Zaczął mu również doskwierać głód, lecz nie proponowano mu je­dzenia.Kiedy zaczęło się ściemniać, strażnicy na nowo rozpalili ognisko u wejścia do jaskini, po czym zniknęli.Par czekał w napięciu, po raz pierwszy zapominając o bólu, gło­dzie i strachu.Coś miało się zaraz wydarzyć.Czuł to.To, co się wydarzyło, było zupełnie nieoczekiwane.Znowu usi­łował się uwolnić z krępujących go więzów, poluźnionych już nieco przez jego pot zmieszany z niewielką ilością krwi z ran na nadgar­stkach, kiedy z cienia wyłoniła się jakaś postać.Ominęła ognisko, weszła w krąg światła i zatrzymała się.To było dziecko.Par zamrugał oczami.Stała przed nim dziewczynka, może dwu­nastoletnia, dość wysoka i szczupła, o ciemnych, gładkich włosach i głęboko osadzonych oczach.Nie była gnomem, lecz człowiekiem, a ściślej - mieszkanką Sudlandii.Miała na sobie postrzępioną su­kienkę, zniszczone buty i mały srebrny medalion na szyi.Patrzyła na jeńca ciekawie, przyglądając mu się, jakby mogła się przyglądać za­błąkanemu psu lub kotu, po czym powoli podeszła do przodu.Za­trzymała się tuż przed nim i wyciągnęła rękę, by odgarnąć mu włosy z czoła i dotknąć jego ucha.- Elf - rzekła cicho, trzymając w palcach koniuszek jego ucha.Par patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.Co dziecko robiło tutaj wśród pajęczych gnomów? Zwilżył usta językiem.- Rozwiąż mnie - poprosił.Przypatrywała mu się dalej w mil­czeniu.- Rozwiąż mnie! - powtórzył, tym razem z większym naciskiem.Czekał, lecz dziewczynka tylko na niego patrzyła.Poczuł rodzącą się w nim wątpliwość.Coś było nie tak.- Przytul mnie - powiedziała nagle dziewczynka.Przysunęła się do niego niemal bojaźliwie i objęła go ramionami, wczepiając się weń jak pijawka.Trzymała się go kurczowo, wtulając się w jego ciało, mamrocząc bezustannie coś, czego nie mógł zrozu­mieć.Co się dzieje z tym dzieckiem? zastanawiał się przerażony.Wydawała się zagubiona, być może wystraszona, spragniona jego dotyku tak jak on.Myśl ta uleciała, kiedy poczuł, jak dziewczynka przesuwa się przy jego ciele, porusza się w swoim ubraniu, ocierając się o jego ubranie, a potem o skórę.Jej palce wpijały się w jego ciało i czuł, jak coraz mocniej do niego przywiera.Ogarnęło go nagłe przerażenie.Znajdo­wała się tuż przy nim, przy jego skórze, jakby nie mieli na sobie niczego, jakby zrzucili z siebje całe ubranie.Zagrzebywała się w nim, wgniatała się w niego, a potem przedostawała się do jego wnętrza, w jakiś sposób łączyła się z nim w jedno, stając się jego częścią.Do kroćset! Co tu się działo?Niespodziewanie wstrząsnęło nim obrzydzenie.Zaczął krzyczeć, miotał się z przerażenia, kopał rozpaczliwie na wszystkie strony i w koń­cu udało mu się odrzucić ją od siebie.Przysiadła na ziemi, a jej dziewczęca twarz zmieniła się w odrażającą maskę.Uśmiechała się jak bestia pożerająca ofiarę, a w jej przenikliwych oczach połyskiwały czerwone ogniki.- Daj mi magię, chłopcze! - zachrypiała głosem nie mającym w sobie nic z głosu dziecka.Wtedy już wiedział.- O nie, nie, nie - wyszeptał, zbierając wszystkie siły, gdy ona podnosiła się z powrotem na nogi.To dziecko było cieniowcem!- Daj mi ją! - powtórzyła stanowczym tonem.- Pozwól mi wejść w ciebie i jej skosztować!Zbliżyła się do niego, drobna, wątła istota, która wydawałaby się zupełnie niegroźna, gdyby nie zdradziła jej własna twarz.Wyciągnęła ku niemu ręce, a on rozpaczliwie wierzgnął nogą w jej stronę.Uśmie­chnęła się zjadliwie i odstąpiła o krok do tyłu.- Jesteś mój - rzekła cicho.- Gnomy mi ciebie ofiarowały.Dostanę twoją magię, chłopcze.Oddaj mi się.Poczuj, jak może być ze mną!Zbliżyła się do niego jak kot do ofiary, unikając jego kopnięć i wczepiając się weń ze skowytem.Niemal od razu poczuł, jak się porusza, nie ona sama, lecz coś w jej wnętrzu.Zmusił się do spojrzenia w dół i ujrzał słaby zarys drżący w ciele dziewczynki i usiłujący przedostać się do jego wnętrza.Czuł jego obecność, przypominającą chłód w letni dzień, dotyk nóg muchy na skórze.Cieniowiec dotykał go, szukał.Par odrzucił głowę do tyłu, zacisnął zęby, wyprężył ciało, czyniąc je twardym jak stal, i podjął walkę.Cieniowiec usiłował się wedrzeć do jego wnętrza.Chciał się z nim stopić w jedno.Och, do kroćset! Nie może do tego dopuścić! Nie może!Nagle wydał okrzyk, ryk wściekłości i udręczenia, który wyzwolił magię pieśni.Nie przybrała żadnej widocznej postaci, gdyż już wcześ­niej zrozumiał, że nawet najbardziej przerażające obrazy nie są w sta­nie nic zdziałać przeciwko tym stworzeniom.Przyszła z własnej woli, uwalniając się z jakiegoś mrocznego zakątka jego istoty i przybierając postać, której nie rozpoznawał.Było to coś ciemnego, niepojętego, co trzepotało wokół niego jak sieć pająka wokół jego ofiary.Cienio­wiec zasyczał i oderwał się od niego, prychając i rozdzierając szpo­nami powietrze.Po chwili znowu przycupnął na ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl