[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zajrzał w szalone oczy tego człowieka, wyczuł to w jegoobłąkanym sercu.Po takim prze\yciu ryzyko pobicia wydawało się naprawdę niczym.Kucharski uniform Rudolpha był prawie tak szary jak nisko wiszące nalistopadowym niebie chmury.Gdy Jack zwrócił się do niego prawie szeptem,mę\czyzna obrzucił go cynicznym spojrzeniem przekrwionych oczu.W jego oddechuczuć było silną woń taniej whisky.- Lepiej stąd idz, nowa rybko.Mają cię cały czas na oku.Jakbym sam nie wiedział.Jack obejrzał się nerwowo na antyczną zmywarkę do naczyń, łoskoczącą,syczącą i ziejącą parującym, smoczym oddechem na zapełniających ją chłopców.Wydawali się nie patrzeć na Jacka i Rudolpha, lecz chłopiec zdawał sobie sprawę, \ekluczowym słowem było tu wydawali.Będą sobie opowiadać o ich rozmowie.Och,tak.W Domu Sunlighta odbierano im forsę, więc powtarzane nowinki stawały sięswego rodzaju zastępczą walutą.- Muszę się stąd wydostać - powiedział Jack.- Razem z moim rosłymprzyjacielem.Ile by pan wziął za to, \eby nie patrzeć w stronę tylnych drzwi, jeśli sięprzez nie wymkniemy?- Więcej, ni\ zdołałbyś mi zapłacić, nawet gdybyś zatrzymał to, co ci zabrali,kiedy cię tutaj przywlekli, fajansiarzu - odparł Rudolph.Zabrzmiało to twardo, jednak kucharz spoglądał na Jacka dość łaskawie.Tak, oczywiście - wszystko znikło, wszystko mu zabrano.Kostkę do gry nagitarze, wielką kulkę, sześć dolarów.odebrano mu wszystko.Zapieczętowano wkopercie i gdzieś przetrzymywano - najpewniej w gabinecie Gardenera na dole.Ale.- Niech pan posłucha, mogę napisać panu rewers.- To prawie śmieszne.Przecie\ siedzimy w norze pełnej złodziei inarkomanów - odrzekł Rudolph z uśmiechem.- Olewam twój rewers, patafląsie.Jack skierował na Rudolpha całą nową moc, która w niego wstąpiła.Potrafiłukryć tę moc, to piękno - przynajmniej do pewnego stopnia - jednak teraz pozwolił jejemanować z siebie w całości.Zobaczył, \e Rudolph cofa się, a na jego twarzy nachwilę pojawia się niepewność i zamęt.- Mój rewers miałby pokrycie i domyślam się, \e pan o tym wie - rzekłspokojnie Jack.- Niech pan mi poda adres, to prześlę panu gotówkę.Ile? FerdJanklow powiedział mi, \e za dwa dolary wyśle pan ka\demu list.Czy dychawystarczy za to, \e będzie pan patrzył w inną stronę, kiedy stąd wyjdziemy?- Ani dycha, ani dwudziestka, ani setka - odparł cicho Rudolph.Popatrzył nachłopca ze smutkiem, który go porządnie przestraszył.Spojrzenie to jak wszystkoinne - a mo\e nawet bardziej - dowodziło, w jak fatalnej sytuacji znalezli się Jack iWilk.- Taa, robiłem to ju\ wcześniej.Czasami za pięć dolców.Czasami za darmo,wierz mi lub nie.Zrobiłbym to za darmo dla Ferdiego Janklowa.To był dobrydzieciak.Te pojeby.Rudolph uniósł zaczerwienioną od wody i detergentów rękę i pogroził niąpokrytej zielonymi płytkami ścianie.Dojrzał, \e przygląda się mu oskar\ony jakiśczas temu o walenie kapucyna Morton, i rzucił mu grozne spojrzenie.Mortonnatychmiast odwrócił głowę.- To dlaczego nie? - zapytał z desperacją Jack.- Bo się boję, stary - powiedział Rudolph.- O co panu chodzi? Tej nocy, kiedy tu mnie przywiezli, kiedy Sonny zacząłrobić panu kłopoty.- Singer! - Rudolph zamachał pogardliwe dłonią.- Nie boję się Singera ani nieboję się Basta, chocia\ to taki dryblas.Nie ich się boję.- Gardenera?- To diabeł z piekła rodem - powiedział Rudolph.Zawahał się i dodał: -Powiem ci coś, czego jeszcze nikomu nie mówiłem.Któregoś tygodnia spóznił się zmoją wypłatą.Zszedłem na dół do jego gabinetu.Zwykle tego nie robię, nie lubię tamchodzić, ale tym razem musiałem.no, musiałem zobaczyć się z tym facetem.Potrzebowałem na gwałt pieniędzy, rozumiesz, o co mi chodzi? Widziałem, \e idziekorytarzem do swojego gabinetu, więc wiedziałem, \e tam jest.Podszedłem,zastukałem do drzwi.Uchyliły się, bo niedokładnie je zamknął.I wiesz co, dzieciaku?Nie było go w środku.Rudolph opowiadał swoją historię przyciszonym głosem; Jack ledwie mógł godosłyszeć przez łoskot i wycie zmywarki.Oczy kucharza rozszerzyły się przy tym jakdziecku, które przypomina sobie straszny sen [ Pobierz całość w formacie PDF ]