RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo skarg i wyrzekań na łowców smoków, Smoczy Lot cieszył się na wyspie ogromnym szacunkiem.Jego następca zyskałby władzę i zaszczyty.Uznawszy, że bardziej nie zdoła się już zbliżyć do Wyspy Morreda, Medra spędził jeszcze nieco czasu na Pendorze.Wypłynął nawet statkiem z młodym władcą.Minęli Toringaty i zapuścili się daleko na Rubieże Zachodnie w poszukiwaniu smoków.W głębi serca pragnął ujrzeć smoka, lecz przedwczesne sztormy, plaga owych czasów, trzy razy odepchnęły statek do Ingat.Odmówił ponownego skierowania go wbrew wichurom na zachód.Od swych dziecięcych lat, kiedy pływał łódką w Zatoce Havnorskiej, wiele się nauczył o zaklinaniu pogody.Niedługo potem opuścił Pendor i znów ruszył na południe.Zapewne odwiedził Ensmer.W różnych przebraniach wędrował dalej i w końcu dotarł na Geath w Archipelagu Dziewięćdziesięciu Wysp.Podobnie jak dziś, wtedy także łowiono tam wieloryby.Nie miał ochoty przykładać do tego ręki.Na wyspie Geath statki i miasta cuchnęły.Nie podobała mu się myśl o podróży statkiem niewolniczym, lecz na wschód wypływała jedynie galera wioząca wielorybi tran do O Portu.Medra słyszał wzmianki o Morzu Zamkniętym, na południe i wschód od O.Były tam bogate, mało znane wyspy, rzadko nawiązujące kontakty z krainami Morza Najgłębszego.Może tam kryło się to, czego szukał.Przedstawił się zatem jako zaklinacz pogody i zaokrętował na galerę, której wiosłami poruszało czterdziestu niewolników.Dla odmiany pogoda się poprawiła.Mieli sprzyjający wiatr.Po błękitnym niebie wędrowały białe obłoczki.Morze skrzyło się w blasku późnowiosennego słońca.Opuścili Geath i pewnego dnia Medra usłyszał, jak kapitan mówi do sternika:- Skręć dziś na południe, żeby ominąć Roke.Nie wiedział nic o tej wyspie, spytał zatem:- Co tam jest?- Śmierć i zniszczenie - odparł kapitan, niski mężczyzna o małych, smutnych, mądrych oczach przypominających oczy wieloryba.- Wojna?- Wiele lat temu.Zaraza.Czarna magia.Wody otaczające Roke są przeklęte.- Robaki - dodał sternik, brat kapitana.- W każdej rybie złowionej w pobliżu Roke roi się od robaków niczym w truchle zdechłego psa.- Czy wciąż mieszkają tam ludzie? - spytał Medra.- Czarownice - odparł kapitan, a jego brat dodał:- Robakożercy.W Archipelagu było wiele podobnych wysp - wyjałowionych, zniszczonych klątwami i plagami zsyłanymi przez walczących czarnoksiężników.Lepiej było ich nie odwiedzać ani nawet nie przepływać w pobliżu.Medra nie myślał więcej o wyspie aż do nocy.Zasnął na pokładzie, w blasku gwiazd, i przyśnił mu się prosty, niezwykle wyraźny sen.Był dzień, po jasnym niebie płynęły chmury.A po drugiej stronie morza ujrzał skąpaną w promieniach kopułę wysokiego zielonego wzgórza.Ocknął się i ciągle miał tę wizję przed oczami.Wiedział, że to wzgórze oglądał już dziesięć lat wcześniej, w zamkniętym zaklęciem więzieniu przy kopalni w Samory.Usiadł.Ciemne morze było tak spokojne, że gwiazdy odbijały się tu i ówdzie na łagodnie falującej wodzie.Wiosłowe galery rzadko oddalają się od lądu i rzadko żeglują w nocy.Zwykle zawijają do zatok bądź przystani.Podczas tej przeprawy jednak nie mieli gdzie rzucić cumy, a ponieważ pogoda im sprzyjała, ustawili maszt i wciągnęli na niego wielki, kwadratowy żagiel.Statek płynął wolno naprzód.Niewolnicy spali na ławkach.Wolni członkowie załogi także drzemali.Czuwał tylko sternik i wachtowy, a i tego morzył sen.Woda szeptała za burtą.Deski lekko trzeszczały.Łańcuch niewolnika zadźwięczał cicho - raz, drugi.Takiej nocy nie potrzebują zaklinacza pogody, a zresztą jeszcze mi nie zapłacili, rzekł do siebie Medra, by uspokoić sumienie.Wciąż myślał o Roke.Czemu nigdy nie słyszał o tej wyspie, nie widział jej na mapach? Może rzeczywiście była przeklęta i bezludna, ale powinna się znaleźć na mapie.Mógłby polecieć tam jako rybołów i wrócić na statek przed świtem.Ale po co odwiedzać Roke? Wszędzie można znaleźć spustoszone krainy, nie ma potrzeby specjalnie ich szukać, uznał.Wygodniej usadowił się na zwoju liny i zapatrzył w niebo.Spoglądając na zachód, ujrzał cztery jasne gwiazdy Kuźni wiszące nisko nad morzem.Wydawały się nieco niewyraźne.Nagle na jego oczach kolejno zgasły.Gładka tafla morza leciusieńko zadrżała.- Kapitanie! - zawołał Medra, zrywając się z miejsca.- Obudź się!- Co się stało?- Nadciąga magiczny wiatr.Za nami.Zwińcie żagiel.Powietrze nawet nie drgnęło; było kompletnie nieruchome.Wielki żagiel wisiał na maszcie.Jedynie zachodnie gwiazdy gasły i znikały w milczącej czerni wznoszącej się wolno coraz wyżej.Kapitan spojrzał w niebo.- Magiczny wiatr, mówisz? - spytał z wahaniem.Ludzie parający się magią używali pogody niczym broni, posyłając grad, by wybił zbiory wroga, i wichurę, by zatopiła jego statki.Podobne burze, szalone, nieprzewidywalne, nie ustawały w miejscu, do którego je skierowano, i sprawiały kłopoty żniwiarzom bądź żeglarzom jeszcze setki mil dalej.- Zwińcie żagiel, zdejmijcie żagiel! - powtórzył rozkazująco Medra.Kapitan ziewnął, rzucił przekleństwo i zaczął wykrzykiwać rozkazy.Członkowie załogi podnieśli się z pokładu i powoli spuszczali wielką płachtę.Szef wioślarzy, zadawszy kilka pytań kapitanowi i Medrze, jął wrzeszczeć na niewolników, budził nieszczęsnych uderzeniami pokrytej węzłami liny.Żagiel był już w połowie masztu, ruszyła się połowa wioseł, Medra wymówił pół zaklęcia uspokajającego, gdy uderzył magiczny wiatr.Towarzyszyła mu błyskawica rozdzierająca nagłą, nieprzeniknioną ciemność.Lunął deszcz.Statek wierzgnął niczym spłoszony koń i skoczył naprzód tak gwałtownie, że maszt się ułamał, choć liny wytrzymały.Żagiel uderzył w wodę, napełnił się i pociągnął za sobą galerę.Wielkie wiosła osunęły się w dulkach.Zakuci w łańcuchy niewolnicy krzyczeli na swych ławach.Baryłki tranu pękały i przewalały się po pokładzie, a żagiel ciągnął i nie puszczał.Pokład wzniósł się pionowo.Kolejna wielka fala uderzyła w galerę, przewróciła ją i zatopiła.Rozpaczliwe wrzaski umilkły nagle.Ryk sztormu słabł, w miarę jak niezwykły wiatr oddalał się na wschód.W sercu burzy morski ptak rozpostarł skrzydła, wznosząc się znad czarnych wód.Bezbronny, samotny, pofrunął na północ.Pierwsze promienie słońca na wąskim paśmie piasku pod granitowymi urwiskami oświetliły ślady ptasich nóg.W pewnym momencie ślady urwały się, zastąpione ludzkimi śladami.Odciski stóp zdążały wzdłuż plaży zwężającej się między skałami a morzem.Potem i one zniknęły.Medra zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa towarzyszącego ciągłemu przyjmowaniu obcej postaci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl