[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jeśli nie masz nic przeciwko temu, jedź przez stajnie.Pewnie i tak tamtędy zwykle jeździsz.To krótsza droga.— O wiele krótsza, proszę pana.Dziękuję, proszę pana.— Przy stajniach może czekać na mnie dwóch przyjaciół.Nie przestrasz się, prosiłem ich, żeby wjechali przez północną bramę.Gdybyś ich zobaczył, powiedz, że zaraz tam przyjdę.— Oczywiście, padrone.— Dozorca skinął głową i zszedł szybko po marmurowych schodach na podjazd.W cieniu koło kępy krzewów stał rower.Mężczyzna wsiadł i popedałował w ciemność w stronę stajni.— A teraz szybko — powiedział Victor, zwracając się do Barzinego.— Powiedz mi, czy telefony są tam, gdzie były? Czy nadal jest wewnętrzne połączenie ze stajniami?— Tak.Z gabinetu pańskiego ojca i z hallu.— To dobrze.Wejdź do domu i zapal wszystkie żyrandole w hallu i w jadalni.Potem idź do gabinetu, ale nie włączaj tam światła.Stań przy oknie.Kiedy spotkam się z twoimi przyjaciółmi, zadzwonię do ciebie ze stajni i powiem ci, co masz robić.Korsykanie zjawią się tu już wkrótce.Na pewno pieszo.Wypatruj ręcznych latarek.Powiesz mi, co widzisz.— Dobrze.Padrone?— Tak?— Nie mam broni.Teraz nie wolno jej mieć.— Weź moją.— Victor sięgnął za pasek i wyciągnął smith & wessona.— Ale nie sądzę, żeby ci była potrzebna.Nie strzelaj, chyba żeby chodziło o życie.Trzydzieści sekund później przez witraże okien nad głównym wejściem zabłysły światła wielkiego hallu.Victor pobiegł wzdłuż ściany domu i przystanął czekając za jego węgłem.Zapaliły się żyrandole w jadalni.Cała północna część budynku jarzyła się światłem, cała część południowa tonęła w ciemnościach.Na drodze w dalszym ciągu nie było znaku życia; żadnych świateł z latarni, żadnych ogników zapałek.Tak właśnie być powinno; Stone był profesjonalistą.Kiedy się zjawi, zrobi to z największą ostrożnością.No i dobrze.On także zachowa najwyższą ostrożność.Pobiegł ścieżką do stajni, przychylony do ziemi i czujny na każdy nienaturalny odgłos.Stone mógł zdecydować się wejść na teren posiadłości północną bramą, choć wydawało się to mało prawdopodobne.Palił się przecież do wykonania swego zadania; powinien wkroczyć spiesznie, tuż za swą zwierzyną i odciąć jej drogi odwrotu.— Partigiani! Tu Fontini-Cristi.— Victor podszedł do ścieżki do konnej jazdy biegnącej za stajniami.Z wnętrza budynku dobiegało z rzadka poparskiwanie tych kilku koni, które tu jeszcze zostały, starych, wymęczonych szkap.— Proszę pana! — Szept rozległ się pomiędzy drzewami po prawej stronie; Fontini zrobił kilka kroków w jego kierunku.Nagle z przeciwnej, lewej strony wystrzelił snop światła latarki.I inny głos rzucił ostro: — Nie ruszać się! Nie odwracać!Poczuł na plecach rękę stojącego za nim mężczyzny, trzymającą go pewnym chwytem.Latarka wysunięta ponad jego ramieniem oświetliła mu twarz, zupełnie go oślepiając.— To on — orzekł głos w ciemności.Latarkę cofnięto, Fontine zamrugał i przetarł oczy, próbując pozbyć się migocącego w nich nadal uporczywie światła.Z ciemności przed nim wyłonił się partigiano.Był wysoki, niemal tak wysoki jak Victor, miał na sobie znoszoną amerykańską kurtkę wojskową.Dołączył do niego ten, który stał za plecami Victora.Był znacznie niższy od swego towarzysza i potężnie zbudowany.— Po co kazał pan nam tu przyjść? — spytał wyższy partyzant.— Barzini jest już stary i w głowie mu się mąci.Zgodziliśmy się pana pilnować, ostrzec — ale nic więcej.Robimy to, bo wiele Barziniemu zawdzięczamy.I przez wzgląd na stare czasy — Fontini-Cristi walczyli przeciwko faszystom.— Dziękuję.— Czego chcą ci Korsykanie? I ten Anglik? — spytał drugi mężczyzna.— Czegoś, co według nich mam, a czego ja nie mam.— Victor urwał.Ze stajni dobiegło stłumione, dychawiczne parsknięcie, po którym nastąpiła seria tupnięć kopytami.Partyzanci także to usłyszeli; latarka natychmiast zgasła.Trzask złamanego patyczka.Kamyk przemieszczony pod naciskiem stopy.Ktoś nadchodził ku nim, posuwając się tą samą ścieżką, którą wybrał Fontinie.Partyzanci rozdzielili się.Krępy ruszył do przodu i zniknął w gęstym poszyciu lasu.Jego przyjaciel zrobił to samo po przeciwnej stronie.Victor dał krok w prawo i przykucnął obok ścieżki.Cisza.Szuranie butów o wyschniętą ziemię przybliżało się.Nagle na tle czerni leśnej nocy zamajaczyła cała postać, ledwie o centymetry przed Victorem.Wszystko rozegrało się błyskawicznie.Z ciemności wystrzelił potężny snop światła z latarki bijący pomiędzy drzewa po przeciwnej stronie ścieżki i w tej samej chwili rozległ się niemy wystrzał z pistoletu, wygłuszony tłumikiem.Victor skoczył przed siebie, zarzucił nieznajomemu lewą ręką chwyt przez gardło, a prawą sięgnął do przodu, próbując wyrwać mu broń, zmuszając go do opuszczenia jej w dół.Kiedy mężczyzna wygiął się do tyłu, Victor wbił mu kolano w krzyż [ Pobierz całość w formacie PDF ]