[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wierzchnią jegoczęść pokrywały włosy, spód i czubek były kompletnie łyse.I choć ogólnie stwór tensprawiał raczej dziwne wrażenie, jego wygląd nie budził odrazy, lecz tylko zdziwienie.Wszedł mi na ramiona i owinął się dookoła szyi.Przednie łapy wczepił w mojeprawe ramię, a tylnymi chwycił się materiału nad lewym. Ruszaj.idą tu.Zabrzmiało to jak rozkaz, który posłusznie wypełniłem.Zanim jednak opuściliśmykabinę, wydał mi jeszcze jedno polecenie. Kanał wentylacyjny.przeszukaj.Aatwo zdjąłem osłonę.Byłem tak zaskoczony, że posłusznie wykonywałem wszystkieinstrukcje.Wewnątrz znalazłem mój pas.Odruchowo przeszukałem go, stwierdzającz zadowoleniem, że moje skromne zapasy nie zmieniły właściciela.40 Szybko! ukłuł mnie mocno tylną łapą.Uchyliłem drzwi kabiny.Rzut oka na korytarz.Był pusty.Słyszałem jednak odgłoskroków gdzieś niedaleko.Ruszyłem w kierunku pomieszczenia ze skafandrami.W końcu cień szansy jest zawsze lepszy niż jej całkowity brak!Cały czas wydawało mi się, jakbym poruszał się w półśnie.W dalszym ciągu nawetprzez chwilę nie poddałem w wątpliwość pomysłu wydostania się ze statku.W ogólenie oceniałem naszych szans.Odzyskiwałem jednak siły i im dłużej szedłem, tym mniej kręciło mi się w głowie.Cieszyłem się, że rozczaruję Velosa, który spisał mnie już na straty.Naparłem na właz od schowka ze skafandrami.Ustąpił.Zamknąłem go od środka.Rozejrzałem się i stwierdziłem, że mam szczęście.Załoga Vestris przestrzegałaregulaminu obowiązującego statki badawcze.Wolni Kupcy byli właściwie badaczami odkrywali nieznane dotąd światy.Po drugiej stronie pomieszczenia zobaczyłem drzwi prowadzące prosto do włazuwyjściowego.Oszczędzało to czas tym, którzy musieli zakładać lub zdejmowaćskafandry przy wychodzeniu i powrotach na statek.Przejrzałem wiszące w rzędziekombinezony, żeby znalezć odpowiedni rozmiar.Nie chodziło bynajmniej o wygodę,ale o użyteczność.Wolni Kupcy to ludzie raczej krępej budowy.Gdyby nie mójniezbyt duży wzrost i szczupła sylwetka, mógłbym nie zmieścić się w żadnym z tychskafandrów.Znalazłem jeden, w który udało mi się wcisnąć, choć pasa nie zdołałem jużzapiąć.Zawsze jednak mogłem wymyślić dla niego inne miejsce.Gdy weszliśmy do schowka, mój dziwny towarzysz zeskoczył na ziemię, podbiegłprzez całe pomieszczenie wprost do pudełka o przezroczystych ściankach i usiadł przednim na tylnych łapach.Przednimi obmacał jedną ze ścianek i nagle przód odskoczył.Eet wszedł do środka i zwinął się w kłębek.Patrzyłem na niego zaskoczony. Zamknij! rzucona rozkazującym tonem komenda kazała mi przykucnąć.Kombinezon krępował ruchy.Nie miałem pojęcia, czym właściwie było to pudełko.Zciany wykonano z metalu,który miał chronić zawartość, ale jednocześnie pozwalał patrzącemu z zewnątrzzobaczyć wyraznie, co znajdowało się w środku.Z tyłu zamontowano haki, na którychmożna było je powiesić.Przypuszczalnie w takich pudełkach transportowano okazyzłapane na innych, nowo odkrytych planetach. Zamknij!.Szybko.idą tu! Mnie też masz zabrać!Zwiecące oczy spojrzały na mnie sugestywnie.Tak, czułem siłę jego woli i po razkolejny nie sprzeciwiłem się.Nie mogłem przypiąć mojego pasa do kombinezonu.Pospiesznie przesypałem jegozawartość do worka przypiętego do skafandra.Zostawiłem tylko pierścień.Pomyślałem,że skoro już wcześniej noszono go na rękawicy kombinezonu, można to powtórzyć.Pasował bardzo dobrze.41Poprzypinałem prędko resztę ekwipunku, prawie nieświadomy samobójczej istotynaszego planu.Ale nie ulegało żadnej wątpliwości, że gdybym pokazał się terazgdziekolwiek na statku, na pewno spalono by mnie bez litości.Tak ogromny byłstrach przed zarazą.Trzymając pod pachą pudło z moim samozwańczym kompanem,wszedłem do śluzy.Opuszczenie przeze mnie statku wywoła alarm.Czy uwierząjednak od razu, że ich zwierzyna obierze taką drogę ucieczki? Velos twierdził, że jestempółprzytomny jak w śpiączce.Miałem nadzieję, że będą trzymać się tej wersji.Drzwi śluzy same zasunęły się za mną.Upewniłem się jednak, że są zamknięte.Dlaczego nie miałbym przeczekać tutaj? Nie, choćby dlatego, że zamontowano tuczujniki, a drzwi cały czas można było otworzyć z korytarza, wystarczyło tylko rozsunąćje i wypalić dziurę w moim kombinezonie, a potem wyrzucić mnie w próżnię.Szybkai czysta śmierć, bez grozby zarażenia moich oprawców.Nawet myśląc o tym, nie przestałem majstrować przy mechanizmie otwierającymzewnętrzny właz, zupełnie jakby moje ręce kontrolował kto inny, a nie moja głowa.Zapaliło się światło ostrzegawcze i poczułem silny prąd powietrza.Wyszedłem zestatku i ruszyłem po jego zewnętrznej powłoce [ Pobierz całość w formacie PDF ]