RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piratami, Sorcorze! Jesteśmy piratami.- Zawarliśmy taki układ - wytknął mu mat zawzięcie.- Za każ­dy ścigany żywostatek dopadamy jeden statek niewolniczy.Zgodzi­łeś się, panie.- Tak.Miałem wszakże nadzieję, Sorcorze, że po jednym “triumfie” dostrzeżesz bezowocność takich akcji.Powiedzmy, że zmusimy załogę do wysiłku i odstawimy ten brudny statek do Łupo­grodu.Sądzisz, że mieszkańcy miasta powitają nas serdecznie i ucie­szą się, że wysadzamy im na brzeg trzystu pięćdziesięciu na wpół zagłodzonych, obszarpanych, chorych nieszczęśników, którzy zasi­lą w ich mieście szeregi żebraków, dziwek i złodziei? Sądzisz, że nie­wolnicy, których “uratowaliśmy”, podziękują ci za to, że skazaliśmy ich na los nędzarzy?- Teraz są wdzięczni, cała przeklęta gromada - uparcie oświad­czył mat.- Pamiętam, panie, że w swoim czasie też byłbym choler­nie wdzięczny, gdyby ktoś mnie wysadził gdzieś na brzeg, nawet bez kromki chleba i byle jakiego ubrania.Przecież byłbym wolnym czło­wiekiem i mógłbym oddychać czystym powietrzem.- No dobrze, już dobrze.- Kennit zasugerował gestem i zrezy­gnowanym westchnieniem, że kapituluje.- Skoro trzeba, wypijmy do końca piwo, którego nawarzyliśmy.Wybierz port, Sorcorze, i tam ich odwieziemy.Proszę cię tylko o jedno.Niech najzdrowsi z nich jeszcze podczas rejsu zaczną, oczyszczać statek.I odpłyńmy stąd jak najszybciej, póki węże są jeszcze syte.- Kapitan zerknął niedbale na swojego mata.Nie miał ochoty przyglądać się, jak Sorcor nady­ma swą próżność wdzięcznością ocalonych.- Będę cię potrzebował na pokładzie “Marietty”, Sorcorze.Niech Rafo pokieruje ekipą na drugim statku.Przydziel mu kilku ludzi.Mat wyprostował się.- Tak, panie - odparł ciężko.Powłócząc nogami, wyszedł z po­mieszczenia.Jego nastrój był teraz absolutnie odmienny niż przed paroma minutami, gdy triumfalnie wpadł do kajuty swego dowódcy.Sorcor cicho zamknął za sobą drzwi.Kennit patrzył na nie przez jakiś czas.Wiedział, że nadweręża lojalność tego człowieka, a przecież do tej pory głównym spoiwem ich “przyjaźni” była właśnie wier­ność Sorcora.Potrząsnął głową.Może była to jego wina, wziął wszakże prostego, niewykształconego marynarza, choć utalentowa­nego żeglarza i wyniósł go do pozycji mata, a później pokazał mu, jak się czuje człowiek, który kieruje innymi.Z tą nową rolą łączyła się konieczność przemyślenia pewnych spraw.Tyle że Sorcor zbyt wiele ostatnio myślał.Wkrótce Kennit będzie musiał zdecydować, co sta­nowi dla niego większą wartość: posiadanie takiego zastępcy czy też własna pełna kontrola nad statkiem i załogą.Westchnął ciężko.W pi­rackim światku wszystko tak szybko się zmieniało.13.ZMIANYBrashen obudził się.Kłuły go oczy i czuł skurcz w szyi.Poran­ne światło przenikało grube szyby wykuszowych okien na jednej ścianie kajuty.Światło było osobliwie gęste, zielonkawe z powodu wyschniętych wodorostów przylepionych od zewnątrz do szyby.Dziwne, bo dziwne, ale było to jednak światło, które uświadomiło marynarzowi, że jest już dzień i pora wstawać.Usiadł na hamaku.Czuł się winny.Znowu wydał całą wypłatę, mimo iż przysiągł sobie, że tym razem zachowa się mądrzej.Znajo­me poczucie winy.Ale, ale, było coś jeszcze.Co? Ach, tak, Althea.Dziewczyna przyszła do niego ubiegłej nocy i błagała go o radę.A może mu się to tylko śniło? Nie.Pamiętał, że w żaden sposób jej nie pocieszył, nie przekazał najmniejszego słówka nadziei, nie za­oferował pomocy.Teraz próbował zbagatelizować własny niepokój.W końcu co zawdzięczał tej dziewczynie? Nic, zupełnie nic.Nawet się nie przyjaź­nili.Dotychczas dzieliła ich zbyt wielka przepaść.Brashen był tylko oficerem na statku jej ojca, ona zaś kapitańską córką.Nie mogli się przyjaźnić.A co do starego człowieka - no cóż, Ephron Vestrit dał mu rzeczywiście wielką szansę sprawdzenia się w okresie, gdy nikt inny nie chciał nawet słyszeć o umiejętnościach młodego maryna­rza.Tak, ale starzec już nie żył, a Brashen nie musiał poczuwać się wobec jego rodziny do żadnych zobowiązań.Poza tym.Pamiętał, że udzielił Althei pewnej rady.Była mo­że przykra, ale konkretna i szczera.Gdyby mógł się cofnąć w prze­szłość, nie spierałby się ze swoim ojcem.Skończyłby nauki, przyjął­by należne mu funkcje społeczne, zrezygnował z pijaństwa i cindinu, ożenił się z wybraną dla niego dziewczyną.I teraz on, nie jego ma­ły braciszek, byłby dziedzicem fortuny Trellów.Myśl ta przypomniała mu, że jest nędzarzem.Skoro wydał ubie­głej nocy wszystkie swoje pieniądze (z wyjątkiem kilku dziwnych za­granicznych monet), zamiast o Altheę, powinien się raczej martwić o siebie.Dziewczyna musi sama się sobą zająć.Pewnie po prostu wróci do domu.To tylko kwestia czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl