RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wydaje mi się, że już czas rozpocząć spotkanie, panie prezydencie.Chambers spojrzał na mężczyznę mówiąc szybko:- Nie tytułuj mnie jeszcze w taki sposób, George.Jestem ministrem komunikacji i poprzestańmy na tym.- Ale jest pan jedynym ocalałym w linii następców, sir.Jest pan prezydentem.- Byłem w Tyler, w listopadzie zeszłego roku, na Festi­walu Róż.Możliwe że jest to najpiękniejsza część stanu Teksas, tutaj, na północ stąd i na południe, aż do zatoki.- Sir!- Idę, George.Zatrzymam się i powącham kwiaty, dobrze? Chambers wstał i sięgnął do kieszeni koszuli, wyciągnął Pall Malla.Patrzył przez chwilę na papierosa, a potem rzekł do swojego asystenta: - Jestem ciekaw, gdzie je będę zdo­bywał.podczas tej wojny?- Jestem pewien, że znajdziemy wystarczającą ilość, by zaspokoić pańskie potrzeby, sir - rzekł uspakajająco młody mężczyzna, którego Chambers nazywał George'em.Idąc za prezydentem i stając z boku, przepuścił go do środka, zupełnie jakby się obawiał, że mężczyzna jeszcze raz za­wróci do ogrodu.Chambers odwrócił się, gdy dotarł do podwójnych fran­cuskich drzwi, prowadzących z ogrodzonego murem ogro­du do biblioteki wewnątrz i niemal wiekowej bryły domu.Popatrzył na ogród, mówiąc do George'a:- Jestem bliski tworzenia historii, George.Gdy wejdę do pokoju, to odrzucę nominację na prezydenta lub ją przyj­mę.A jeżeli ją przyjmę, czego prezydentem zostanę? Tej pustyni na zewnątrz za ogrodem.Większość to pustynia, mam rację?- Tak, sir.- Piękny kawałek Zachodniego Wybrzeża zniknął, Nowy Jork został zmieciony z mapy.Co mogę zaoferować moją prezydenturą? Rany, o których wiem, że są nie do uleczenia?ROZDZIAŁ XXIV- Kim oni są, John? - Rourke usłyszał pytanie Rubensteina.Nic nie odpowiedział patrząc na drogę, na zbolałe twarze zbliżających się powoli mężczyzn, kobiet i dzieci.Gdy twarze stały się dla nich obu oraz dziewczyny rozpoznawalne, John zauważył, że kobiety mocno przyciskają do siebie dzieci, zaś niektórzy mężczyźni wznoszą pałki i siekiery.- Kim oni są? - ponownie zapytał Paul.Rourke odwrócił się chcąc odpowiedzieć, ale dobiegł go z tyłu długiego siedzenia harleya zdławiony kobiecy alt- To uciekinierzy z jednego z miast przed nami.Mają to wypisane na twarzach, Paul.- Wiem, że skądś cię znam - powiedział do niej Rourke.- Ja ciebie też znam.Jestem ciekawa, co się stanie, gdy oboje sobie przypomnimy, skąd się znamy, John?- Nie wiem - powiedział wolno i powrócił spojrzeniem do ludzi na drodze.Zerknął na stojącego obok Rubensteina i powiedział:- Zsiądź i zostaw karabin na motorze albo daj Natalii.Powiedz, że nie chcemy zrobić im nic złego.- Skąd jednak będę wiedział, że oni nic mi nie zrobią ? -spytał młody człowiek schodząc z motocykla.- Będę cię osłaniał.Paul wręczył Natali SMG.John obejrzał się za siebie i rzekł:- Tylko nie mów, że nie masz pojęcia, jak się z tym obcho­dzić.Pamiętaj, że widziałem twoją robotę tam przy jeepie.- Nie będzie takiej potrzeby - odpowiedziała Natalia śmie­jąc się.- Zobaczymy, proszę pani - chrząknął Rourke i obserwował Rubensteina, jak zbliża się do uchodźców z szeroko otwartymi ramionami, zupełnie jakby obłaskawiał obcego psa.Słyszał jak Paul zaczyna mówić:- Hej, słuchajcie.My jesteśmy dobrzy.Nie mamy złych zamiarów, moglibyśmy wam pomóc.Jakiś mężczyzna z kosą wyrwał w jego kierunku i John krzyknął:- Uważaj! - sięgnął po pythona, zaledwie wyciągając zza paska, gdy za plecami Paula rozległ się huk, a podmuch gorąca przeniknął mu po karku.Stylisko kosy zostało przecięte na pół, a Rubenstein obrócił się na pięcie z browningiem w prawej ręce, lewą poprawiając okulary na nosie.Rourke zerknął na Natalię mówiąc:- A nie mówiłem, proszę pani.- Niech cię diabli - odpowiedziała ześlizgując się z harleya i oddając ciągle odbezpieczonego “schmeissera” mężczy­źnie.Przeszła kilka kroków i zatrzymała się, wycierając dłonie o dżinsowe spodnie.Rzuciła mu spojrzenie przez ramię i wolno ruszyła w stronę uchodźców oddalonych od Paula Rubensteina mniej niż dwanaście stóp.Jej głos brzmiał miękko, głęboko - tak, jak chciałbyś, by brzmiał głos twojej kochanki, pomyślał John.- Wysłuchajcie mnie, proszę - mówiła.- Nikogo z was nie chcemy skrzywdzić.Strzeliłam tylko w obronie mojego przyjaciela.Chcemy wam pomóc.Nie skrzywdzimy was.Przeszła przed czoło gromadki i prawą ręką, powoli, po­głaskała piaskowe włosy mniej więcej dziesięcioletniego chłopca, przytulającego się do kobiety będącej, jak sądził Rourke, jego matką.Rourke popatrzył na MP-40, wyjął magazynek, spuścił iglicę i włożył na powrót magazynek.Trzymając w lewej ręce półautomatyczny karabin, zsiadł z Harleya-Davidsona “Low Rider” i podszedł wolno do Natali, Rubensteina i tłumu, otwierając prawą dłoń.Dziewczyna znowu przemówiła:- Skąd jesteście, ludzie? Co się wam przytrafiło?Rourke przyłapał się na tym, że bacznie się jej przyglą­da.Frapował go sposób, w jaki jej włosy zebrane były z bo­ku głowy i upięte, by potem opaść miękko w dół na ramio­na.Sposób w jaki poruszała dłońmi.Odetchnął głęboko, zaciskając prawą dłoń w pięść.Stanął obok niej i rzekł:- Ona mówi prawdę.Chcemy tylko dowiedzieć się, skąd jesteście i co się wam przytrafiło.Jestem lekarzem, może komuś z was mógłbym pomóc?John wykonał szybki półobrót, omal nie sięgając po broń - jakaś kobieta krzyknęła ze środka gromady.Twarze po obu jej stronach odwróciły się, kiedy zbliżył się do niej.Kobieta klęczała, płacząc i tuląc w ramionach dziecko owi­nięte kocem z ciemno-czerwonymi plamami krwi.Rourke stanął obok niej i delikatnie dotknął jej ramie­nia, oddając stojącej za nim Natalii “schmeissera” i CAR-15.Przyklęknął i odwinął koc z twarzy dziecka.Ciało było zimne w dotyku, cera miała błękitnawy odcień.- To dziecko nie żyje - powiedział miękko, narzucając kocyk z powrotem na dziecięcą twarzyczkę i popatrzył w górę, na kobietę mamroczącą modlitwę.Spędzili z uchodźcami kilka godzin.Było ich około trzydzieścioro i John robił, co mógł.Natalie ostatecznie udało się odebrać kobiecie martwe dziecko i pomogła Rubensteinowi pochować je przy drodze.Ludzie ci byli z miasta położonego około piętnastu mil przed nimi, o którym Ro­urke nigdy nie słyszał.Była tam kawiarenka i strażnica wojsk pogranicza.- Zjawili się bandyci - kobieta zaczęła opowiadać przy­siadłszy na ziemi, jej brudną twarz znaczyły ślady łez, przód jej sukienki był cały we krwi martwego dziecka, które nios­ła przez całą noc.- Mój Jim i ja spaliśmy.Rzucał się na posłaniu tak bardzo, że obudził mnie i nie mogłam już za­snąć.Zastanawiałam się, czy promieniowanie po wybuchach bomb dotarło do nas i czy zabije moje dziecko.Chrząknęła i zaszlochała ponownie, Natalia otoczyła ją ramieniem.Kobieta zakasłała i kontynuowała:- No i usłyszałam to całe zamieszanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl