[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marynarz wpatrywał się przerażony w wylot lufy.- Gdzie jest Harriman, proszę pani? - zapytał drżącym głosem.- Uderzyłam go i zabrałam mu broń.Odwrócił się do kolegów stojących w części okrętu kryjącej wyrzutnie pocisków.- Słyszeliście, co ona powiedziała? Jeśli nie złamiemy tych gównianych rozkazów, to wyjdzie z tego jeszcze większe gówno.Spojrzał na Natalię.- Przepraszam.- Nie szkodzi, marynarzu - uśmiechnęła się.- Czterech z nas niech rusza na dziób, dwóch niech zostanie przy pani major, a reszta niech zajmie pozycje na prawej burcie.I strzelać wysoko! - zakomenderował i ruszył pędem po pokładzie, a inni rozbiegli się w ślad za nim.Natalia poczuła ulgę.Przygotowała karabin do strzału.Nadal rozróżniała postacie walczących na brzegu ludzi.Migały tam świetlne punkciki.Wycelowała nieco w górę.Jej pociski pomknęły przez gęstwinę białych, wirujących płatków śniegu.ROZDZIAŁ XLVIZaskoczony Rourke spojrzał na widoczną w oddali sylwetkę łodzi podwodnej.Dobiegł stamtąd odgłos wystrzałów ręcznej broni, a w chwilę później rozległa się kanonada pokładowych karabinów maszynowych.Pociski sypały się na zbocze, wznoszące się nad plażą.- Bierzcie dwie ostatnie szalupy i spuszczajcie je na wodę - wydał polecenie marynarzom.Zerwał się z ziemi i pobiegł w stronę morza.Część napastników już tam była; zagrodzili mu drogę.Serią ze zdobycznego M-16 przygwoździł kilku z nich do ziemi.Nie mając więcej amunicji, zaatakował kolbą karabinka, tłukąc gdzie popadło.Odrzucił broń i skoczył w wodę.Zalewały go lodowate, spienione fale.- Doktorze Rourke! - krzyknął człowiek pilnujący łodzi, uzbrojony w M-16.- Dawaj go! - syknął John i wyrwał karabinek z rąk marynarza.Otworzył ogień do hordy, która pędziła w stronę wody.- Mam tylko jeden komplet naboi! - próbował oponować marynarz.- Zrobię z nich lepszy użytek niż ty.Wypuścił kolejne trzy serie.Obliczył, że pozostało mu jeszcze piętnaście pocisków.Rubenstein, wraz z sześcioma marynarzami, zbliżał się do wody, ciągnąc za sobą gumowe łodzie.Doktor czuł, jak drętwieją mu nogi.Woda dostała się do jego butów.Przestawił przełącznik na ogień pojedynczy i trafił napastnika dzierżącego jakąś staroświecką dubeltówkę.Ciało plasnęło w przybrzeżną wodę.Rubenstein jednym skokiem znalazł się przy zabitym człowieku.Podniósł dubeltówkę i strzelił w piersi dzikiego, zbliżającego się do łodzi.- Odcinać linę! - wrzasnął Rourke.Jeden z marynarzy wyciągnął swój uniwersalny nóż.Uwolniona łódź ruszyła do przodu.Druga, dowodzona przez Rubensteina, sunęła już po wodzie.Ostrzeliwali się w dalszym ciągu.Paru dzikusów brodząc w wodzie, próbowało dogonić odpływające szalupy.Z łodzi podwodnej grzmiały strzały.Rourke przykucnął nisko i w tej chwili lodowaty strumień wody oblał mu twarz.Otarł się i strzelił do kolejnego długowłosego desperata.- John! - usłyszał krzyk Paula.Ogromny napastnik przewrócił łódź.Rourke wycelował w jego głowę, ale zanim zdążył nacisnąć spust, silne ramię uniosło maczetę i uderzyło w gumowy kadłub łodzi.Powietrze zaczęło z niej uchodzić z sykiem.Potężny dzikus trafiony w czoło, zniknął pod wodą.Wypatrywał wśród fal krótko ostrzyżonej głowy przyjaciela.Rubenstein ukazał się nagle wyprostowany, ale znowu zwaliło go z nóg.Rourke ściągnął z siebie kurtkę i skórzane szelki do noszenia broni.Odpiął pas z kaburą i wrzucił go do wody.Zalewany przez fale, ruszył w stronę przyjaciela.Słona woda uderzyła go w twarz.Zimno paraliżowało jego ruchy.Coraz więcej napastników wskakiwało do wody.Doktor sięgnął do kieszeni po składany nóż.Włócznia świsnęła jak harpun, tuż nad jego głową.Odwrócił się i rzucił nożem, którego ostrze błysnęło jak błyskawica i utkwiło w gardle napastnika.Wyciągnął zakrwawiony nóż i rozglądał się po powierzchni zatoki.Nie dostrzegł Rubensteina.Zanurzył się i nurkował dotykając ręką dna.Chociaż był już świt, pod powierzchnią panowała ciemność.Wreszcie dostrzegł jakiś kształt wyróżniający się nieco w mroku.Ruszył w jego kierunku w chwili, gdy ostrze maczety przeszło w odległości paru cali od jego twarzy.Wynurzył się i ujrzał obok siebie dwóch nieprzyjaciół.Jeden z nich dźgał włócznią wodę, a drugi szykował się do ciosu maczetą.Długie błyszczące ostrze przecięło powietrze, ale zdążył się w porę cofnąć.Rozległ się strzał i człowiek z maczetą zniknął pod powierzchnią.Doktor spojrzał w kierunku brzegu.- Cole! - krzyknął z mieszanym uczuciem radości i niechęci.Cole pędził przez plażę, a jego karabin sypał jasnym płomieniem.Tymczasem człowiek z włócznią parł na Johna, jednak po drodze potknął się i runął z pluskiem w wodę.Rubenstein, ze zranioną prawą skronią, ukazał się nagle wśród fal.Doktor podbiegł do niego i wyciągnął rewolwer z kabury wiszącej na piersi przyjaciela.Nie było już w nim amunicji.Człowiek z włócznią znowu nacierał.Rourke przełożył nóż do prawej ręki i szybkim ruchem trafił wroga w środek piersi.Dotarł do niego i uderzył kolbą rewolweru w tył głowy.Wyciągnął nóż z ciała pokonanego dzikusa i wyprostował się, ciężko dysząc.Napór wody odrzucił go do tyłu.Zobaczył Paula walczącego z falami.Cały jego sprzęt bojowy był w nieładzie.John podparł go ramieniem.- Paul, jak się czujesz?- Wszystko.cholera.w porządku.Krew płynęła z jego zranionej skroni.Obok nich rozległy się wystrzały.Podtrzymywał ciągle przyjaciela, w wolnej ręce trzymając nóż przygotowany do walki.Nadciągał Cole.- Trzymaj się, Rourke! Pomogę ci holować Rubensteina.Doktor patrzył na niego czujnie i dalej ściskał rękojeść noża.- Co, do diabła, się z tobą działo?- Wpadłem w pułapkę tam na skałach.Opowiem potem.Cole zarzucił ramię Rubensteina na szyję i zaczął prowadzić go w stronę łodzi obciążonej podwójną załogą.Była to ostatnia szalupa, która mogła ich ocalić.ROZDZIAŁ XLVIIZabłąkane kule uderzały od czasu do czasu w stalowy kadłub łodzi podwodnej.Gundersen podał rękę i pomógł wysiąść z łodzi Johnowi, który wchodził ostatni na pokład.Miał obdartą skórę na ramionach, ręce i nogi zdrętwiały mu z zimna.Łódź była zanurzona głęboko, woda wciąż wlewała się do wnętrza.Próbowali bezustannie wylewać ją gołymi rękami.- Doktorze, teraz wiem, dlaczego prezydent wyznaczył pana do wykonania tego zadania.Powinien pan zostać dowódcą liniowym.- Wojna, komandorze, to beznadziejnie głupia rzecz, ale ktoś musi walczyć, skoro trzeba.- odparł zmęczonym głosem.Wstrząsnęły nim dreszcze.Gundersen zajął się teraz swoją załogą.- Kto wydał wam rozkaz strzelania w stronę lądu? Powinien za to dostać kulę w łeb lub odznaczenie bojowe.- Ja to zrobiłam, komandorze.- Natalia trzymała w dłoniach M-16, a półprzytomny ze strachu marynarz chwycił się kurczowo relingu.- Jeśli doktor uważa, że to było konieczne, postawię wam drinka, major Tiemerowna!Gundersen zajął się teraz okrętem:- Zabezpieczyć broń pokładową.Przygotować się do zanurzenia!Rourke ruszył w stronę włazu, dziwiąc się, że jeszcze może chodzić o własnych siłach.ROZDZIAŁ XLVIII“Drink” okazał się szklanką soku pomarańczowego, Natalia siedziała w mesie oficerskiej obok Rourke’a.Czuł, że szuka jego ręki pod kocem, którym był owinięty [ Pobierz całość w formacie PDF ]