[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strażnik sprawdził paczkę dla Raya zawierającą papierosy i książki, po czym skierował Mitcha do rozmównicy numer 7.Po minucie z drugiej strony grubej szyby usiadł Ray.- Gdzie się podziewałeś? - zapytał z nutą irytacji w głosie.- Jesteś jedyną osobą na świecie, która mnie odwiedza, i widzę cię dopiero po raz drugi od czterech miesięcy.- Wiem.Jest sezon podatkowy i byłem uziemiony.Poprawię się.Zresztą pisałem.- Tak.Raz w tygodniu dostawałem dwie linijki: “Cześć, Ray.Jak tam prycza? Jak tam jedzenie? Jak tam mury? Jak tam grecki albo włoski? U mnie wszystko w porządku.Abby czuje się wspaniale.Pies jest chory.Muszę kończyć.Odwiedzę cię wkrótce.Uściski.Mitch.” Napisz do mnie długi, długi list, braciszku.Naprawdę tego potrzebuję.- Sam nie jesteś lepszy.- A co mam napisać? Strażnicy sprzedają narkotyki.Kolega dostał trzydzieści jeden pchnięć nożem.Widziałem, jak zgwałcili dzieciaka.Daj spokój, Mitch.Komu by się chciało o tym czytać.- Poprawię się.- Co u mamy?- Nie wiem.Nie byłem tam od Bożego Narodzenia.- Prosiłem cię, żebyś sprawdził, co się tam dzieje, Mitch.Martwię się o nią.Jeżeli ten oprych ją bije, to się musi skończyć.Jeśli uda mi się stąd wydostać, sam to załatwię.- Uda ci się.- Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.Mitch położył palec na wargach i powoli skinął głową.Ray oparł się na łokciach i wpatrywał w niego uważnie.- Espańol.Hable despacio.Mów powoli po hiszpańsku - powiedział cicho Mitch.Ray uśmiechnął się dyskretnie.- ż Cuándo? Kiedy?- La semana próxima.W przyszłym tygodniu.- żQué dia? Którego dnia?Mitch zastanawiał się przez chwilę.- Martes o miércoles.Środa albo czwartek.- ż Qué tiempo? O której godzinie?Mitch uśmiechnął się, wzruszył ramionami i obejrzał za siebie.- Co u Abby? - zapytał Ray.- Jest od kilku tygodni w Kentucky.Jej matka choruje.- Spojrzał na Raya i prawie niedosłyszalnie wyszeptał: - Zaufaj mi.- Na co?- Usunęli jej płuco.Rak.Bardzo dużo paliła.Powinieneś rzucić palenie, Ray.- Rzucę, jeżeli kiedykolwiek stąd wyjdę.Mitch uśmiechnął się i przytaknął.- Zostało ci jeszcze siedem lat.- Tak.I ucieczka jest niemożliwa.Niektórzy próbują, ale kończy się to zawsze tak samo.Łapią ich albo giną od kuli.- James Earl Ray przeszedł przez mur, zgadza się? - Mitch skinął powoli głową, zadając to pytanie.Ray uśmiechnął się i spojrzał bratu w oczy.- Ale go złapali.Ściągnęli górali z psami.Skończyło się to dla niego raczej nieciekawie.Nie sądzę, żeby ktoś po przejściu muru przeżył w górach.- Porozmawiajmy o czymś innym - zaproponował Mitch.- Dobry pomysł.Dwaj strażnicy stojący przy oknie, za rzędem kabin dla odwiedzających, z rozbawieniem oglądali nieprzyzwoite, zrobione polaroidem zdjęcia, które ktoś próbował przeszmuglować przez bramę.Chichotali i nie zwracali uwagi na gości.Po tej stronie, gdzie siedzieli więźniowie, tylko jeden strażnik przechadzał się tam i z powrotem z dobrotliwym uśmiechem na twarzy, niemal zasypiając na stojąco.- Kiedy mogę się spodziewać małych bratanic i bratanków? - zapytał Ray.- Może za parę lat.Abby chce mieć synka i córeczkę.Chciałaby mieć już teraz, ale ja uważam, że trzeba poczekać.Strażnik przeszedł obok Raya, nie spojrzawszy nawet w ich stronę.Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, próbując coś w nich wyczytać.- żAdónde voy? Dokąd się wybieram? - zapytał szybko Ray.- Perdido Beach Hilton.Byliśmy z Abby w zeszłym miesiącu na Kajmanach.Cudowny urlop.- Nigdy nie słyszałem o tym miejscu.Gdzie to jest?- Na Karaibach.Na południe od Kuby.- ż Qué es mi nombre? Jak się nazywam?- Lee Stevens.Trochę nurkowaliśmy.Woda była ciepła i cudowna.Firma ma dwa domy wypoczynkowe na Seven Mile Beach.Płaciłem tylko za podróż.Było wspaniale.- Podrzuć mi jakąś książkę.Chciałbym o tym poczytać.żPasaporte?Mitch skinął głową twierdząco i uśmiechnął się.Strażnik zatrzymał się obok Raya i zaczęli rozmawiać o starych, dobrych czasach w Kentucky.O zmierzchu zaparkował BMW w pobliżu wielkiego domu handlowego na przedmieściu Nashville.Pozostawił kluczyki w stacyjce i zamknął drzwi.Miał zapasowe w kieszeni.Przed wejściem do rzęsiście oświetlonego budynku kłębił się tłum - robiono wielkanocne zakupy.Mitch przepchnął się do środka i skierował do działu męskiej garderoby.Przez parę minut oglądał skarpetki i bieliznę, rzucając co chwila szybkie spojrzenie w stronę wejścia.Nie zauważył nikogo podejrzanego.Wyszedł na ulicę i ruszył szybkim krokiem przez zatłoczony pasaż handlowy.W jednej z witryn spostrzegł czarny wełniany sweter.Wszedł do sklepu, odnalazł taki sam i przymierzył go.Sweter tak mu się spodobał, że postanowił przebrać się weń od razu.Kiedy sprzedawca wydał mu resztę, przejrzał książkę telefoniczną.Wjechał windą na pierwsze piętro, gdzie znalazł telefon.Zamówił taksówkę.Miała podjechać za dziesięć minut.Zapadł już zmierzch, robiło się coraz ciemniej.Mitch siedział w małym barze i obserwował wejście do domu handlowego.Był pewien, że nikt go nie śledzi.Niedbałym krokiem podszedł do taksówki.- Brentwood - rzucił kierowcy i rozparł się na tylnym siedzeniu.Brentwood było oddalone o kilkanaście mil od traktu handlowego.Dotarli tam po dwudziestu minutach jazdy.- Osiedle Savannah Creek - powiedział Mitch.Taksówka długo kluczyła po labiryncie uliczek, ale w końcu znaleźli numer 480 E.Mitch rzucił na siedzenie dwadzieścia dolarów i wysiadł.Drzwi 480 E były zamknięte.- Kto tam? - odezwał się ze środka pełen napięcia kobiecy głos.Usłyszał go i zrobiło mu się nagle słabo.- Barry Abbanks - odpowiedział.Abby otwarła drzwi i rzuciła mu się w ramiona.Całowali się dziko przez chwilę, potem chwycił ją wpół, wniósł do mieszkania i zatrzasnął drzwi nogą.Jego dłonie oszalały.W jednej sekundzie ściągnął z niej przez głowę sweter, rozpiął stanik i zsunął do kolan luźną spódniczkę.Kątem oka dostrzegł tanie, składane łóżko.Lepsze to niż podłoga [ Pobierz całość w formacie PDF ]