[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Kto?— Rizzett.Przynajmniej wydaje mi się, że to Rizzett.Ale z pewnością nie idzie w naszą stronę.Artemizja podeszła do ekranu.— Musisz powiększyć obraz — powiedziała tonem rozkazu.— Na tak krótki dystans? — zaprotestował Gillbret.— Nic nie zobaczysz.Nie da się utrzymać ostrości.— Zrób to, stryju.Mrucząc coś pod nosem, Gillbret podszedł do przyrządów i powiększył wybrany fragment skał.Przybliżyły się szybciej, niż mogło zareagować ludzkie oko.Przez chwilę na ekranie mignęła wielka sylwetka o zacierających się konturach i szybko znikła z pola widzenia.Ta chwila wystarczyła jednak, by go ostatecznie zidentyfikować.Gillbret gwałtownie cofnął obraz, ponownie złapał maleńką postać.Nagle Artemizja zawołała:— On jest uzbrojony.Widzisz?!— Nie.— Ma karabin laserowy dalekiego zasięgu.Mówię ci! Wstała i rzuciła się do wyjścia.— Arta! Co ty robisz?Rozpinała suwak jednego z kombinezonów.— Wychodzę.Rizzett idzie za nimi.Nie rozumiesz? Autarcha wcale nie chce instalować aparatury radiowej.To pułapka na Birona — zdyszana, wcisnęła na siebie szorstki kombinezon.— Przestań! To wytwór twojej wyobraźni!Dziewczyna spojrzała na Gillbreta nie widzącym wzrokiem, jej twarz była blada i napięta.Powinna była zorientować się wcześniej, do czego zmierza Rizzett schlebiając Bironowi.Ciągle wychwalał jego ojca, opowiadał, jak wielkim człowiekiem był rządca Widemos, a Biron, sentymentalny głupiec, radośnie łykał gładkie słówka.Wszystkie jego działania były podporządkowane myślom o ojcu.Czy normalny człowiek może dopuścić, aby owładnęła nim tego rodzaju obsesja?— Nie wiem, jak się obsługuje luk.Otwórz go — powiedziała.— Arto, nie możesz opuścić statku.Nie wiesz nawet, gdzie ich szukać.— Znajdę ich.Otwórz luk.Gillbret potrząsnął głową.Ale kosmiczny kombinezon, który nałożyła, miał również kaburę.— Stryju, jeszcze chwila i użyję tego.Przysięgam.Gillbret ujrzał wycelowany w siebie bicz neuronowy.Zmusił się do uśmiechu.— Daj spokój!— Otwórz luk! — warknęła.Posłuchał i Artemizja wyszła.Targana wichurą, potykając się o kamienie, skierowała się w kierunku pasma gór.Krew tętniła jej w uszach.Była tak samo głupia jak on, flirtowała z autarchą tylko dlatego, by zranić Birona.Teraz to wszystko wydawało się pozbawione sensu.Jak mogła w ogóle zadawać się z autarchą? Był taki zimny, bezkrwisty i sztuczny! Zadrżała ze wstrętu.Wspięła się na szczyt pasma.Przed nią nie było już nic.Powoli ruszyła naprzód, trzymając bicz neuronowy przed sobą.W czasie marszu Biron i autarchą nie zamienili ze sobą ani jednego słowa.Doszli wreszcie do miejsca, gdzie grunt był mniej więcej płaski.Przez tysiąclecia skały popękały pod wpływem słońca i wiatrów, tworząc uskoki, z których jeden pojawił się przed nimi.Brzeg, zniszczony i zwietrzały, opadał w dół pionową ścianą o wysokości wieluset metrów.Biron zbliżył się ostrożnie do krawędzi i spojrzał w dół.Skała tworzyła nawis, a pod nim rozciągała się równina, jak okiem sięgnąć usiana rozmaitymi odłamkami skalnymi, które nagromadziły tu czas i rzadkie deszcze.— To wygląda beznadziejnie, Jonti.Autarcha nie okazał zdziwienia.Nie podszedł do krawędzi.— Znaleźliśmy to miejsce jeszcze przed lądowaniem.Jest idealne do naszych celów.Idealne do twoich celów, pomyślał Biron.Oddalił się od krawędzi i usiadł.Nasłuchiwał cichego syku pojemnika z dwutlenkiem węgla i czekał na właściwy moment.— Co im powiesz, kiedy wrócisz na swój statek? — spytał bardzo cicho.— Czy może mam zgadnąć?Autarcha zamarł nad na wpół otwartą walizką, wyprostował się i spytał:— O czym mówisz?Biron poczuł, że od wiatru zdrętwiała mu twarz, i potarł nos rękawicą.Odpiął pianitowy kombinezon, który zaczął łopotać w podmuchach wiatru.— Mówię o tym, dlaczego tu jesteś.— Wolałbym rozstawić zestaw radiowy zamiast marnować czas na pogaduszki, Farrill.— Wcale nie chcesz instalować radia.A zresztą po co? Usiłowaliśmy namierzyć ich bezskutecznie z przestrzeni.Nie ma żadnych podstaw, aby sądzić, że przekaźnik radiowy na powierzchni coś da.To nie jest kwestia jonizacji wyższych warstw atmosfery, ponieważ bez żadnego efektu próbowaliśmy nawiązać łączność również radiem podprzestrzennym.Mamy zresztą znakomitych radiowców.Po co naprawdę tu przyszedłeś, Jonti?Autarcha usiadł naprzeciwko Birona, poklepując walizkę.— Jeśli dręczyły cię takie wątpliwości, to dlaczego zgodziłeś się tu przyjść?— Żeby odkryć prawdę.Twój człowiek, Rizzett, powiedział mi, że planujesz tę wyprawę, i poradził, abym się do ciebie przyłączył.Sądzę, że zgodnie z twoimi instrukcjami miał mnie przekonać, iż dzięki wspólnej wyprawie będę miał pewność, że nie wejdziesz w posiadanie żadnych wiadomości, o których bym nie wiedział.Powód dość rozsądny, tylko że ja nie wierzę w uzyskanie jakiejkolwiek informacji.Ale dałem się przekonać i przyszedłem razem z tobą.— Aby dowiedzieć się prawdy? — spytał kpiąco Jonti.— Właśnie.Zresztą odgadłem ją już wcześniej.— Zatem powiedz mi.Pozwól, że ja także ją poznam.— Przyszedłeś, żeby mnie zabić.Jestem sam, tylko z tobą, a za nami leży urwisko.Upadek z takiej wysokości oznacza pewną śmierć.Nie będzie żadnych wyraźnych śladów przemocy, żadnych oznak użycia blastera ani innej broni.Po powrocie opowiesz zgrabną, smutną historyjkę, jak to pośliznąłem się i spadłem.Sprowadzisz pomoc, aby wydobyć moje zwłoki i wyprawić mi pogrzeb.Wszystko będzie bardzo wzruszające, a ja zostanę usunięty z drogi.— I przyszedłeś tu mając takie podejrzenia?— Spodziewam się tego, więc nie możesz mnie zaskoczyć.Nie jesteśmy uzbrojeni, a wątpię, byś zdołał pokonać mnie fizycznie — przez chwilę nozdrza Farrilla drżały.Powolnym, znamionującym żądzę walki gestem ugiął prawe ramię.Ale Jonti roześmiał się.— Czy teraz, kiedy nie grozi ci już śmierć, możemy zająć się aparaturą radiową?— Nie.Jeszcze nie skończyłem.Chcę, żebyś to potwierdził.— Och? Czyżbyś oczekiwał, że zagram rolę w tym improwizowanym dramacie, który wymyśliłeś? Jak chcesz mnie do tego zmusić? Masz zamiar siłą wydobyć ze mnie przyznanie? Zrozum, Farrill, jesteś młodym człowiekiem i mam to na względzie, jak również twoje nazwisko i tytuł.Wszelako muszę przyznać, że do tej pory byłeś dla mnie bardziej ciężarem niż pomocą.— Owszem! Przez to, że ciągle żyję, mimo twoich wysiłków.— Jeśli masz na myśli ryzyko związane z ucieczką na Rhodię, już ci to wyjaśniłem i nie będę się powtarzać.— Twoje wyjaśnienia nie były precyzyjne — Biron podniósł się.— Od samego początku były widoczne ich słabe punkty.— Ach, tak?— Ach, tak! Wstań i posłuchaj mnie, albo podniosę cię siłą.Kiedy autarcha wstawał, jego oczy zwęziły się w szparki.— Nie radziłbym ci używać przemocy, smarkaczu.— Słuchaj.Mówiłeś, że wysłałeś mnie na niemal pewną zgubę jedynie po to, aby wplątać suwerena w spisek przeciw Tyrannejczykom.— Owszem.— To kłamstwo.Twoim podstawowym zamiarem było pozbycie się mnie.Na samym początku poinformowałeś kapitana rhodiańskiego liniowca, kim jestem.Nie miałeś żadnych podstaw, aby sądzić, że uda mi się dostać do Hinrika.— Gdybym chciał cię zabić, Farrill, mógłbym podłożyć w twoim pokoju prawdziwą bombę radiacyjną.— Znacznie korzystniejsze dla ciebie byłoby zrzucenie odpowiedzialności na Tyrannejczyków.— Mogłem cię zabić w kosmosie, kiedy pierwszy raz przybyłem na Bezlitosnego.— Tak, mogłeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]