RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widziałem, jak żądza niszczenia i mordo­wania jasno i śmiało wyzierała z roześmianych oczu, a i we mnie rozkwitały wysoko i bujnie te czerwone, dzikie kwiaty, a oczy też się śmiały.Z radością włączyłem się do walki.Najpiękniejsze jednak ze wszystkiego było to, że nagle koło mnie zjawił się mój kolega szkolny Gustaw, który od dziesiątek lat znikł mi z oczu, niegdyś najniesforniejszy, najsilniejszy i najbardziej żądny życia z wszystkich przyja­ciół mego wczesnego dzieciństwa.Serce mi się śmiało, że mruga do mnie swymi jasnoniebieskimi oczyma.Skinął na mnie, ja zaś natychmiast podążyłem za nim z radością.- Boże drogi, Gustaw - zawołałem uszczęśliwiony - że też znów cię mogę oglądać! Kim teraz jesteś?Roześmiał się z niezadowoleniem, zupełnie jak za chłopięcych lat.- Och, bydlaku, czy od razu musisz stawiać pytania i ględzić? Jestem profesorem teologii, jeśli chcesz wie­dzieć, ale teraz na szczęście nie ma już teologii, mój chłopcze, tylko wojna.No, chodź!Gustaw zastrzelił kierowcę ciężarówki, która sapiąc, właśnie jechała wprost na nas; zwinny jak małpa wskoczył do wozu, zatrzymał go i kazał mi wsiąść, po czym w piekielnym tempie, wśród karabinowych kul i prze­wracanych samochodów, pomknęliśmy przez miasto i przedmieścia.- Czy jesteś po stronie fabrykantów? - spytałem mego przyjaciela.- Ach, to rzecz gustu, zastanowimy się nad tym za miastem.Albo nie, poczekaj, jestem raczej za tym, żebyś­my wybrali tamtą partię, chociaż w gruncie rzeczy jest to właściwie zupełnie obojętne.Jestem teologiem, a mój przodek, Luter, swego czasu pomagał książętom i boga­czom przeciw chłopom, skorygujemy to teraz trochę.Marny wóz, miejmy nadzieję, że wytrzyma jeszcze tych parę kilometrów!Szybko jak wicher, z trzaskiem i hałasem rwaliśmy naprzód przez zieloną, spokojną okolicę, długie mile pędziliśmy przez wielką równinę, a potem, wznosząc się powoli, wjechaliśmy w głąb potężnych gór.Tu zatrzy­maliśmy się na gładkiej, wyślizganej szosie, która między stromą ścianą skalną a niskim murkiem ochronnym śmia­łymi serpentynami prowadziła wyżej i wyżej nad błękit­nym, lśniącym jeziorem.- Piękna okolica - powiedziałem.- Bardzo piękna.Możemy ją nazwać drogą osi, podob­no łamie się tu mnóstwo osi, uważaj, mój drogi!Przy drodze stała duża pinia, a na niej wysoko zoba­czyliśmy coś w rodzaju budki zbitej z desek czy punktu obserwacyjnego lub strażnicy.Gustaw zaśmiał się głośno, chytrze mrugając do mnie niebieskimi oczyma.Szybko wysiedliśmy z wozu, wspięliśmy się po pniu w górę, ciężko dysząc, ukryliśmy się w strażnicy, która bardzo nam się podobała.Znaleźliśmy tam strzelby, rewolwery i skrzynki z nabojami.Zaledwie ochłonęliśmy trochę i urządziliśmy się na posterunku, a już zabrzmiał na najbliższym zakręcie ochrypły i władczy klakson luk­susowego samochodu, który warcząc, pędził z dużą szyb­kością po lśniącej, górskiej drodze.Trzymaliśmy już strzelby w pogotowiu.Było to niesłychanie emocjonujące.- Celuj w szofera! - rozkazał szybko Gustaw, ciężki samochód przejeżdżał właśnie pod nami.Wycelowałem i strzeliłem w niebieską czapkę kierowcy.Człowiek osu­nął się, wóz pędził dalej, uderzył o ścianę, odskoczył do tyłu, znów uderzył ciężko i wściekle o niski murek, jak duży, gruby bąk, przekoziołkował i z krótkim, słabym trzaskiem runął przez murek w przepaść.- Załatwione - śmiał się Gustaw.- Następny należy do mnie.I znów nadjeżdżał w pędzie samochód, wewnątrz na poduszkach rozparło się trzech albo czterech dziwnie małych pasażerów, na głowie kobiety powiewała jas­noniebieska woalka, właściwie było mi żal tej woalki, kto wie, może pod nią uśmiechała się piękna kobieca twarz.Na miłość Boską, jeśli już bawimy się w roz­bójników, to byłoby może słuszniej i ładniej - naśla­dując wielkie wzory - nie rozciągać naszej bohaterskiej żądzy mordowania na piękne damy? Ale Gustaw już strzelił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl