RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez jego małżeństwo są moimi krewnymi.Potem, pełen słusznego oburzenia, mówił dalej.To była pierw­sza okazja mówienia do kogoś, kto słuchał.- Czy nie wiecie, że ludzie w podróży mają prawo swobod­nego przejścia? Większość ludzi chętnie przyjmuje gości.Opo­wiadają sobie wzajem historie, dzielą się z gośćmi.Ale nie tutaj! Tutaj uderzono mnie w głowę i chociaż jestem ranny, moja rana nie została opatrzona.Nikt nie dał mi wody ani jedzenia.Zabrano mi wierzchnie okrycie i nie oddano, kiedy zmuszono mnie do wyjścia na dwór.Im więcej mówił, tym większa złość go ogarniała.Potrakto­wano go bardzo źle.- Potem wyprowadzono mnie na mróz i kazano stać.Żaden inny lud w całej długiej podróży tak mnie nie traktował.Nawet zwierzęta równin dzieliły się swoimi pastwiskami, swoją wodą.Co z was za ludzie?Attaroa przerwała mu.- Dlaczego próbowałeś ukraść nasze mięso? - Gotowała się z wściekłości, ale starała się tego nie pokazać.Chociaż wiedzia­ła, że wszystko, co powiedział, jest prawdą, nie chciała, by jej mówiono, że jest gorsza od innych, szczególnie w obecności jej ludzi.- Nie próbowałem ukraść wam mięsa.- Jondalar żywo za­przeczył oskarżeniu.Tłumaczenie S'Armuny było tak płynne i szybkie, a jego potrzeba komunikacji tak wielka, że niemal zapomniał o istnieniu tłumaczki.Miał wrażenie, że rozmawia bezpośrednio z Attaroa.- Kłamiesz! Widziano cię, jak podbiegłeś do stada, na które polowaliśmy, z oszczepem w dłoni.- Nie kłamię! Próbowałem tylko uratować Aylę.Była na grzbiecie jednego z tych koni i nie mogłem im pozwolić na zabranie jej ze sobą.- Ayla?- Nie widzieliście jej? To kobieta, z którą podróżuję.Attaroa roześmiała się.- Podróżowałeś z kobietą, która jeździ na grzbietach koni? Jeśli nie jesteś podróżującym bajarzem, to minąłeś się z powo­łaniem.- Pochyliła się do przodu i wskazując go palcem, zawyrokowała: - Wszystko, co powiedziałeś, jest nieprawdą.Jesteś kłamcą i złodziejem!- Nie jestem ani kłamcą, ani złodziejem! Powiedziałem pra­wdę i niczego nie ukradłem - odparł Jondalar z mocą.Jednak w głębi ducha nie umiał jej właściwie winić za niewiarę.O ile ktoś nie widział Ayli, jak mógł uwierzyć, że podróżowali na koń­skich grzbietach? Zaczął się martwić, jak przekonać Attaroę, że nie kłamie i że nie chciał im zepsuć polowania.Gdyby znał całą prawdę o swojej sytuacji, zaniepokoiłby się znacznie bardziej.Attaroa przyglądała się wysokiemu, muskularnemu, przystoj­nemu mężczyźnie, który stał przed nią, owinięty w skóry, jakie zerwał ze swojej klatki.Widziała jego blond brodę, odrobinę ciemniejszą od włosów, i oczy o niezwykle żywym, niebieskim kolorze.Czuła do niego silny pociąg, lecz stan ten wywołał bo­lesne wspomnienia, długo tłumione, i sprowokował potężną, ale dziwnie spaczoną reakcję.Nie mogła sobie pozwolić na pożądanie jakiegokolwiek mężczyzny, ponieważ uczucia do niego mogłyby dać mu możliwość panowania nad nią - a nigdy więcej nie po­zwoli nikomu, szczególnie mężczyźnie, zapanować nad sobą.Zabrała mu kurtę i zostawiła na mrozie z tej samej przyczyny, dla której nie dała mu żywności i wody.Za pomocą głodu i chło­du łatwiej było nad mężczyznami panować.Póki mieli siłę na opór, trzeba ich było wiązać.Mężczyzna z Zelandonii jednak sam owinął się w skóry, których nie powinien był dostać, i nie wykazywał żadnego strachu - myślała.Spójrzcie tylko na niego, jak tu stoi, taki pewny siebie.Był tak oporny i pewny siebie, że nawet odważył się krytykować ją przy wszystkich, włącznie z mężczyznami z Zagrody.Nie kulił się ze strachu, nie błagał o nic ani nie starał się jej przypodobać, tak jak oni.Przysięgła sobie, że będzie robił to wszystko, zanim z nim skończy.Była zdecydowana złamać go.Pokaże im wszystkim, jak obchodzić się z takim jak on mężczyzną, a potem.on umrze.Ale zanim go złamię - powiedziała sobie - pobawię się z nim przez chwilę.Ponadto to bardzo silny mężczyzna i trudno będzie nad nim zapanować, jeśli postanowi stawić opór.Teraz jest po­dejrzliwy, muszę więc uśpić jego czujność.Trzeba go osłabić.S'Armuna będzie wiedziała, jak.Attaroa skinęła na szamankę i powiedziała jej coś na osobności.Potem spojrzała na Jondalara i uśmiechnęła się, ale był to tak złowieszczy uśmiech, że dreszcz mu przeszedł po plecach.Jondalar zagrażał nie tylko jej przywództwu, zagrażał całemu ułomnemu światu, który stworzyła swym chorym umysłem.Zagrażał nawet jej chwiejnemu poczuciu rzeczywistości, które ostatnio było coraz mniej pewne.- Chodź ze mną - powiedziała S'Armuna po rozmowie z At­taroa.- Dokąd idziemy? - spytał Jondalar, idąc obok niej.Za nimi postępowały dwie kobiety z oszczepami.- Attaroa chce, żebym opatrzyła twoją ranę.Zaprowadziła Jondalara do pomieszczenia na skraju osady, podobnego do dużej ziemianki, przed którą siedziała Attaroa, ale nieco mniejszego i z wyżej sklepionym dachem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl