RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I podwinął rękawy ko­szuli.- Wyobraź sobie, że jesteś w domu na trzydziestym albo czterdziestym piętrze budynku.No więc, jeśli cię chwy­cę i wystawię przez okno, a potem nagle puszczę.no? Co się stanie, jeśli cię puszczę?- Wziąłeś zły przykład, Joe - powiedział ktoś inny.- Nic by się nie stało; Bob jest wcieleniem ducha przeko­ry.Mógłby nie spaść, żeby tylko zrobić ci na złość.Ktoś się zaśmiał, ktoś zezłoszczony słuchaniem żarci­ków wzruszył ramionami i oddalił się.- Hej tam, nie żartujcie sobie! - zawołał Bob.- Naprawdę nie rozumiem.A wy przestańcie udawać wszyst­kowiedzących, bo wiecie o tym tyle samo co i ja.Wskazów­ka pokazuje dwieście pięćdziesiąt ponad.Do licha, czy to możliwe, żebyśmy musieli tu ugrzęznąć z powodu dwóch żałosnych kwintali? Słowo daję, że nie rozumiem.- Bo osioł z ciebie - powtórzył Joe.- Zaraz ci wyjaśnię.Wyobraź sobie, że masz wagę z szalkami, dobra? No więc, ty siedzisz na jednej, a na drugiej znajduje się dzie­więćdziesiąt kilo towaru.Co się stanie, jeśli i ty ważysz dziewięćdziesiąt kilo?- A co by się miało stać? - spytał Bob.– Szalki pozostaną w równowadze.- Zgadza się - przyznał Joe.- Nie pójdą ani w gó­rę, ani w dół.Ale jeśli wyrzucisz z kieszeni piórko, to wtedy talerz z towarem pójdzie w dół, a ty pójdziesz w górę.Rozu­miesz?- Idiota! - syknął Bob.- Już od jakiegoś czasu wiem, jak działa waga.- Ależ tak samo jest z urządzeniami anty- g! - zapewnił Joe.- Ta sama zasada.- Cisza! - powiedział któryś.- Idzie zastępca.Fulton zbliżył się do grupy.- Chłopcy - powiedział dobrotliwym głosem - musimy zredukować do minimum ubranie.Bob Argitay zaczął się śmiać.- Świetnie! - zawołał z udawanym entuzjazmem.- Dowódca postanowił posłać nas do domu w kalesonkach.- Przestań! - przerwał mu drugi oficer.- Zdejmij­cie buty, koszule, podkoszulki.- Panie Fulton - znowu spytał Bob Argitay - czy to rozporządzenie dotyczy wszystkich bez wyjątku?Fulton zrobił twierdzący ruch.- Również tej dziewczyny z góry?- Oczywiście.- Świetnie! - stwierdził Bob zacierając ręce.- Mam nadzieję, że inżynier Alexei Platov nie będzie się krzywił, jeśli od czasu do czasu dziewczyna zejdzie na dół, żebyśmy i my ją zobaczyli!- Dureń! - skarcił go Fulton.Pozostali zaczęli się śmiać.Bob zaczął się usprawiedli­wiać: - Żartowałem, panie Fulton.Tak sobie gadałem, że­by podtrzymać ducha.Fulton z pewnym zakłopotaniem popatrzył na niego przez chwilę.Ścisnął go za ramię i lekko klepnął po ple­cach.Potem oddalił się szybkim krokiem.Do odlotu brakowało osiemnastu godzin.Lagersson i Fulton, doktor Paulsen, Alexei i Irina zebrali się w sali na piętrze.- Posłuchajcie - mówił komendant.- Wiecie dob­rze, że ksemedryny nie ruszymy.Powiedzieli: sześćdziesiąt kilo, więc zamierzam dostarczyć sześćdziesiąt, ani grama mniej.Pozostali przytaknęli.- Zgoda - westchnął lekarz.- Wskazówka anty-g pokazuje teraz sześćdziesiąt cztery ponad.Mamy osiemnaś­cie godzin, żeby znaleźć sześćdziesiąt cztery zbędne kilo­gramy.- Nigdy ich nie znajdziemy - przerwał Alexei.- Tu w środku nie ma już niczego zbędnego.Lagersson przyglądał się im kolejno.Patrzyli nań, jak­by rozwiązanie problemu zależało wyłącznie od niego.Na dole, piętro niżej, załoga szemrała, nie słyszało się już śmie­chów, był tylko szum, który cały czas przybierał na sile.- Co chcecie, żebym zrobił? - zapytał Lagersson głosem surowym, a jednocześnie ironicznym.- Pewnie, byłoby bardzo prosto zawołać tu wszystkich i powiedzieć: “Panowie, jest nas o jednego za dużo, teraz będziemy loso­wać; na kogo padnie, ten wychodzi na zewnątrz, żeby zdechnąć jak pies".Przyglądali mu się w milczeniu.Cztery skupione, peł­ne wymówek, przerażone spojrzenia.- Niektórzy z was pewnie myślą, że to ja powinienem opuścić Ibisa, prawda? Pewnie, to ja jestem dowódcą, a więc to ja powinienem się poświęcić.- Nikt tego nie twierdzi - zauważył Fulton.- To śmieszne - ciągnął dalej Lagersson.- Przyjęte jest, że w razie zagrożenia dowódca opuszcza statek jako ostatni.W tym jednak przypadku powinienem opuścić go jako pierwszy.- Wybuchnął śmiechem i śmiał się nie­opanowanie przez długi czas.- Posłuchaj - zasugerował Fulton.- Wskazówka anty-g zablokowała się w czasie lądowania.Może się zepsu­ła?- Co chesz przez to powiedzieć?- Wykazuje sześćdziesiąt cztery ponad, ale może to nie jest zgodne z prawdą? Dlaczego nie spróbujemy wystar­tować?Lagersson zastanawiał się przez parę chwil.- Zgoda - powiedział.- Dopilnuj wydania odpowiednich zarzą­dzeń.Dwadzieścia minut później Alexei wcisnął klawisz i ca­ły kadłub statku kosmicznego zaczął drżeć.Oczy Lagersso- na wpatrzone były w wysokościomierz.Upłynęło piętnaście sekund męki.- Zero! - wrzasnął rozzłoszczony Lagersson.- Nie podnosimy się ani o centymetr.Ponownie zebrali się na środku sali.Dowódca zwrócił się do doktora Paulsena: - Co pan proponuje, doktorze?- Hm, nie pozostaje nam nic innego, jak poddać się diecie odchudzającej.W ciągu najwyżej czterech dni bę­dziemy w stanie odlecieć.- To niemożliwe.- Nie widzę innego rozwiązania, komendancie.Albo zostawimy ksemedrynę, albo poczekamy, aż załoga schud­nie.- Nie zdajecie sobie sprawy - przerwał Lagersson - że trasa i czas zostały obliczone z wyprzedzeniem.Start za cztery dni oznaczałby wbicie się w połowie drogi w obłok B-36, co oznacza śmierć dla wszystkich.A zatem albo star­tujemy za osiemnaście godzin, albo za dwadzieścia dni, kie­dy obłok nie będzie już na naszej drodze.- Czy nie można by zboczyć z trasy?- Nie, bo żeby zboczyć, musielibyśmy bardzo wznieść się na średniej płaszczyźnie orbitalnej, co pociąga za sobą znaczne zmniejszenie szybkości.Wtedy przylecimy z dwudziestodniowym opóźnieniem, nie mówiąc już o pod­jętym ryzyku.Czy wiecie, co oznacza spóźnienie o dwa­dzieścia dni?- Wiem! - krzyknął lekarz.- Tam na dole umiera średnio trzydzieści tysięcy osób w ciągu godziny.Mówił pan to już tysiąc razy.A co ja mam na to poradzić? Czy to moja wina, że wybuchła epidemia?- Niech pan milczy!- O, nie.To pan poprosił mnie o powiedzenie, co myślę.Lagersson odwrócił się do niego plecami.Maszerował z opuszczoną głową wzdłuż zaokrąglonej ściany statku kos­micznego, raz po raz waląc rękami w kadłub.- Zmniejszymy racje o połowę! - mruknął.Fulton podszedł do niego.- Nie możesz, Arne.Zrobiliśmy to już dwukrotnie i zostało nam tylko kilka kilo­gramów koncentratu.- Wyrzućmy wiec jeszcze sześćdziesiąt cztery litry wody!- Arne.- głos Fultona był zgaszony, melancholij­ny.- Sam zobacz, Arne, ile wody nam zostało.I tak bez zmniejszania racji będziemy ją musieli pić z kroplomierza.Dalsze zmniejszenie ilości wody czy tlenu oznaczałoby pewne niepowodzenie misji.- Tracę głowę.- szepnął Lagersson.Zdesperowa­ny rozejrzał się dokoła.- Czy to możliwe, żeby nie można było ze środka niczego więcej wyrzucić?Tablica rozdzielcza sterowania była odkryta, pozba­wiona płyt osłaniających.Niektóre sterczące wyłączniki za­stąpiono korkowymi zatyczkami.Wszystko zostało wyrzu­cone, wszystkie przyrządy nie zespolone ze statkiem i nie mające podstawowego znaczenia.- Przeklęty statek! - krzyknął Lagersson.- Prze­klęty Ibis wykonany z jednego kawałka.Nic, co można by odpiłować czy zdrapać.Przeklęty! - Znowu zaczął krążyć jak zwierzę w klatce.Potem stanął wyczerpany i oparł się plecami o ścianę.Właśnie wtedy przyszło mu to do głowy.Lagersson w roztargnieniu obserwował Irinę, długą rudą czuprynę Iriny.Wyobraził sobie nożyczki, jak wnikają lubieżnie w środek tych bujnych, miękkich włosów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl