[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Budynek spłonął do fundamentów, ale ponieważ ogień podkładał fachowiec, nikt nie zginął ani nawet nie został poparzony.A u mnie zjawił się Varg z jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawą - tak przynajmniej powiedział Melestavowi.Gdy otwierał drzwi, Melestav zauważył coś podejrzanego (sam do tej pory zresztą nie wie co), więc głośno kazał mu się zatrzymać.Varg nie posłuchał, więc zatrzymał go sztylet Melestava w plecach.Padł dosłownie u moich stóp.Kiedy go odwróciliśmy, okazało się, że to wcale nie jest Varg.Dałem Melestavowi premię, zamknąłem się w pokoju i przeczekałem napad dreszczy zwany też czasami telepką.Mojej normalnej reakcji, kiedy ktoś próbuje mnie zabić.Dwa dni po tych wydarzeniach Laris zaatakował wszystkimi siłami budynek mieszczący moje biuro.Napastnicy zdołali spalić sklep.Dalej nie weszli i odparliśmy ich w końcu, ale straty były ciężkie po obu stronach.Na szczęście nie straciłem nikogo permanentnie, natomiast była to kosztowna operacja.Narvane, który przejął zadanie Temeka, znalazł jeszcze jedno źródło dochodów Larisa.Zaatakowaliśmy je cztery dni później.Klienci zostali poturbowani, personel pobity, a lokal spalony.Następnego dnia okazało się, że przynajmniej dwie wpływowe osobistości mają tego dość!Stałem sobie w pogorzelisku stanowiącym przedsionek biura i dojrzewałem do zmiany adresu, gdy usłyszałem głos Świetlika:- Kłopoty, szefie.Otaczali mnie: Wyrn, Mirafn, Świetlik, Chimov, Kragar i Melestav.Nim Mirafn mnie zasłonił, zobaczyłem czterech mężczyzn w czarno-szarych bluzach Domu Jherega zbliżających się do nas.Wydawało mi się, że w środku czworoboku jest jeszcze ktoś, ale nie byłem pewien.Doszli do nas i stanęli.Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu, po czym spomiędzy nich rozległ się znajomy głos:- Taltos!Przełknąłem ślinę i wyszedłem przed ochroniarzy, po czym skłoniłem się uprzejmie.- Witam, lordzie Toronnan.- Oni zostają.Ty idziesz ze mną.- Dokąd?- Zamknij się!- Jak pan sobie życzy.Zaczynałem podejrzewać, że któregoś dnia mogę zdecydować się na „robotę” dla własnej przyjemności.Odwrócił się i ruszył przed siebie, więc poszedłem za nim.Po kilku krokach Toronnan spojrzał przez ramię i rzucił:- To to też zostaje.Chwilę mi zajęło, by domyślić się, że „to to” oznaczało Loiosha.- Przygotujcie się, Kragar - poleciłem.- Jesteśmy gotowi, szefie.Głośno oświadczyłem:- Jhereg zostaje ze mną.Zmrużył oczy i wbił we mnie spojrzenie.No to zrobiłem to samo, tylko niczego nie mrużąc.- Niech będzie - burknął po paru sekundach.Odprężyłem się.Poszliśmy na północ - najpierw do Malak Circle, potem do Pier Street, a w końcu dotarliśmy do budynku, który musiał być gospodą, ale teraz ział pustką.I weszliśmy do środka.Dwóch ochroniarzy zostało przy drzwiach, za to wewnątrz czekał na nas adept z różdżką.Stanęliśmy przed nim i Toronnan polecił:- Już!Coś mi wykręciło wnętrzności i znalazłem się, a raczej znaleźliśmy się wraz z Toronnanem i jego dwoma ochroniarzami w rejonie stanowiącym północno-zachodnią część miasta.Tu, wśród wzgórz, domy przypominały zamki albo pałace.Jakieś dwieście jardów przed nami znajdowało się wejście do jednego z nich.Był cały biały, za to podwójne odrzwia miał suto złocone.Coś pięknego, właśnie coś, a nie coś: takie było piękne.- Do środka - polecił Toronnan.No to weszliśmy.Drzwi otworzył służący.Zaraz za drzwiami czekało dwóch ochroniarzy w nowych, modnych strojach w barwach Domu Jherega.Jeden z nich wskazał obstawę Toronnana i powiedział:- Mogą tu poczekać.Toronnan skinął potakująco i pomaszerowaliśmy dalej już tylko we trójkę, ze służącym.Korytarz był większy od mieszkania, które wynajmowałem po sprzedaniu restauracji.Salon, do którego nas doprowadził, był większy od mojego obecnego apartamentu.W zdobieniach, bibelotach, meblach i innych duperelach było więcej złota, niż zarobiłem w ciągu ostatniego roku, toteż nic dziwnego, że nie byłem w radosnym nastroju [ Pobierz całość w formacie PDF ]