RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.) Wiedzą o tym gliniarze ścigający uciekinierów i dlategorutynowo sprawdzają wszystkie publiczne umywalnie na stacjach i w dużych ho-telach.Postanowiłem więc zabrać ze sobą maszynkę do golenia, kostkę mydła, myjkędo twarzy i mały ręcznik.Wszystko zmieściło się zgrabnie w kieszeniach płasz-cza i nawet zanadto nie sterczało.Linkę do garoty zwinąłem i wetknąłem za we-wnętrzną opaskę kapelusza.Każdy prawdziwy gliniarz od razu by poznał coś ta-kiego i wolałem toto dobrze schować na wypadek, gdyby mieli mnie przeszuki-wać.Bo jak znajdą, natychmiast zapudłują.Tak samo zareagują, jeśli znajdą przy mnie pistolet, myślałem -zakładając, żeuda mi się przejąć armatę Nalanej Gęby.I kolejny problem: na ile usprawiedli-wione byłoby użycie broni, gdyby sytuacja tego ode mnie wymagała?Kult Jamesa Bonda przyczynił się do powstania szeregu wierutnych bzdur.Nie ma agentów oznaczonych kryptonimem złożonym z dwóch zer, nie istnie-je  licencja na zabijanie.O ile mi wiadomo, nie miałem żadnego numeru pozanumerem w kartotece, jak każdy szeregowy pracownik.Nikt też nie zwracał siędo mnie per  pięć dziesiąty szósty , ani per  zero zero pięćdziesiąty szósty.Noi agenci wcale nie mordują jak leci.Co nie znaczy, że nie robią tego nigdy.Tak,zabijają, lecz wyłącznie na rozkaz, w ściśle określonych warunkach.Eliminacjapoprzez śmierć traktowana jest z niesmakiem, jest kłopotliwa i nieodwracalna.Naogół istnieją inne, niemal równie skuteczne sposoby uciszania człowieka.Czasami jednak trzeba zabić i agent dostaje wtedy stosowne instrukcje.Czyowe instrukcje to  licencja na zabijanie ? Nie wiem.Wiem tylko, że nikt nieudziela nikomu pozwolenia na okrutne jatki.Jeśli są jatki, są i trupy, dużo tru-pów niewiadomego pochodzenia, i tajne służby natychmiast przestają być tajne.Cóż, poza Sladem Mackintosh nie kazał mi nikogo zabijać, co oznaczało, że,najogólniej rzecz ujmując, mam nie zabijać wcale.Nie zlecone zabójstwa zna-ne są w branży jako  przypadkowe , natomiast agent, który miał nieszczęścietaką przypadkową śmierć spowodować, szybko dorabia się etykietki faceta nieod-powiedzialnego i nieudolnego.Gdyby jakiś agent zostawił za sobą sznurek nie-boszczyków, wywołałby olbrzymią konsternację w owych maleńkich biurowychklitkach Whitehallu, których drzwi zdobią oszukańczo niewinne tabliczki.Tak naprawdę cała rzecz sprowadzała się do odwiecznego problemu moralne-109 go: kiedy człowiekowi wolno jest zabić drugiego człowieka? Ja problem rozwią-załem za pomocą następującego cytatu:  Nie zabijesz ty, zabiją ciebie.Gdybymznalazł się w sytuacji, w której groziłaby mi śmierć, zabiłbym w samoobronie,nie wcześniej.Tylko raz w życiu zabiłem człowieka i odchorowywałem to  do-słownie!  przez całe dwa dni.Ze stoickim spokojem zacząłem więc planować podpalenie.Inspekcja barkuwykazała, że jest w nim półtorej butelki południowoafrykańskiej brandy, więcejniż połówka szkockiej whisky, połówka ginu oraz pół butelki Drambuie.Kilkaeksperymentów udowodniło, że najbardziej palne pośród nich to brandy i Dram-buie, choć nie paliły się tak, jak bym sobie tego życzył.Szkoda, że nie rozbudzi-łem w sobie zamiłowania do rumu.Na rynku można było dostać sympatyczną,bo stuprocentową odmianę tego trunku, co by mi akurat świetnie odpowiadało.Choć z drugiej strony Bóg jeden raczy wiedzieć, co taki rum wyrabia ze śluzówkążołądka.Potem poszedłem do łóżka i usnąłem snem sprawiedliwych.IINastępnego ranka nie dostałem śniadania.Taafe zjawił się bez wózka, z pu-stymi rękami, i kiwnął mi palcem zza drzwi.Wzruszyłem ramionami i udałem sięza nim.Wyglądało na to, że zabawa się skończyła.Sprowadzono mnie na dół.Przeszliśmy przez hol i dotarliśmy do pokoju zeszczelnie zasłoniętymi oknami, gdzie wcześniej podpisywałem czek.W holu mi-nąłem dwoje starszych ludzi.Przycupnęli nerwowo na brzegu krzeseł, jak gdybymyśleli, że są w poczekalni u dentysty.Spojrzeli na mnie bez żadnego zaintereso-wania.Wszedłem do pokoju, gdzie oczekiwał mnie Nalana Gęba.Nalana Gęba miał lodowaty wyraz twarzy. No, mogłeś myśleć przez całą noc  zaczął. Radzę, żeby twoja histo-ryjka trzymała się kupy, panie Pseudorearden.Ruszyłem do ataku. Gdzie karta z odciskami? Nie trzymamy jej tutaj  odparł krótko. Tak czy owak, nie jest już nampotrzebna. Nadal nie wiem, o czym mówisz  oznajmiłem. I jeśli sądzisz że ca-łą noc strawiłem na wymyślaniu jakichś bzdur, żeby ciebie zadowolić, to chybazwariowałeś.Nie cierpię na brak czasu, ale i tak mam lepsze zajęcia od tego.Mówiłem prawdę i tylko prawdę.Wydał z siebie jakiś odgłos, który był, jak mi się zdawało, oznaka niesmaku. Kłamiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl