RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zasznurował plecak, a potem sztucer przewiesił przez ramię.Spojrzał na tamtych.Ryży stał zgięty, trzymając się obie­ma rękami za brzuch.Chudy wciąż jeszcze leżał na śniegu.Jęczał.Jędrek skinął lufą karabinu na Ryżego.- Ty.Ja odchodzę, a wy.Wy tu zostanie­cie jeszcze pół godziny.Nie ruszajcie się z tego miejsca, bo jak was spotkani, to zastrzelę.Rozu­miesz?Tamten łypnął gniewnie oczami.- Miej litość.Zostaw przynajmniej sztucer.Bukowy nie spojrzał już na niego.Zarzucił na ramiona plecak, szybko zaczął schodzić po śnież­nej łasze, a potem, gdy znalazł się już w lesie, puś­cił się biegiem."Co za pech - pomyślał.- I tacy szmatławcy mogli mnie wykończyć".Przypomniał sobie słowa Smygi, kiedy żegnali się w Budapeszcie."Pan jest najbardziej do­świadczony, a przy tym sprzyja panu szczęście." Uśmiechnął się do tej myśli.Miał ogromne szczęście.Co by to było, gdyby ten Ryży o ułamek sekundy wcześniej nacisnął spust, albo ten drugi wcześniej podniósł z ziemi sztucer? Albo.Nie chciał o tym myśleć.Doznał takiego uczucia, że teraz bez przeszkód dojdzie do Rabki.Miał dobrze obmyśloną trasę.Wzdłuż Siwego Potoku zejdzie ku drodze prowadzącej do Czarnego Du­najca, przetnie ją w zalesionym miejscu, potem trawersem wejdzie na Palenicę, a z Palenicy przez Ciche, Maruszynę będzie się pchał w stro­nę Gorców.Nie da się już zaskoczyć.Nad potokiem znowu przypiął narty.Zjazd był ciężki.Wezbrana woda przebijała już lody, z szu­mem toczyła się wśród głazów.Trzeba było zjeżdżać wzdłuż stromego brzegu, wymijać gęste smreczyny, wspinać się i kluczyć wśród pni.A jednak ta karkołomna jazda sprawiała mu przyjemność.Miał takie wrażenie, jakby przejeż­dżał gigantyczną trasę slalomu.Wnet znalazł się przy czarnodunajskiej drodze.Tutaj rozejrzał się bacznie.Miał ze sobą kara­bin i sztucer.Sztucer postanowił zatrzymać.Zawsze raźniej idzie się z bronią.Karabin jed­nak trzeba było zostawić.Zastanawiał się, gdzie? Tymczasem ruszył w stronę rzeki.W tym miej­scu Czarny Dunajec rozlewał się szeroko na roz­ległym kamieńcu, woda była płytka.Zatrzymał się więc na brzegu.Z boku, o kilkadziesiąt me­trów, zobaczył starą szopę.Doszedł do niej.Od strony rzeki, pod dachem, leżały ułożone pod ścianą deski.Znalazł w ich stercie szeroką szpa­rę.Wsunął weń karabin.Potem zatrzymał się na chwilę nad rzeką.Było cicho.Tylko woda szu­miała w skalnym łożysku, a lód krucho pękał przy brzegach.Jeszcze raz się rozejrzał.Na dru­gim brzegu rosły wysokie olchy, a wśród kamie­ni rudymi pękami krzewiła się wiklina.Na śnie­gu nie było ani jednego śladu.Szybko ruszył.Wszedł do wody.Silny prąd podcinał mu nogi, a śliskie kamienie usuwały się spod butów.Nie zwracał na to uwagi.Szedł coraz szybciej i coraz bliżej był drugiego brzegu.Naraz jakiś cień przemknął wśród szarych pni olch.W tej samej chwili Bukowy usłyszał okrzyk: - Halt! Hände hoch!5Oficer gestapo, który go przesłuchi­wał, nazywał się Lemke.Miał przylizane włosy, nieskazitelny przedziałek, czoło gładkie jak naciąg­nięty pergamin, twarz podłużną, kanciastą i wą­skie, proste jak sina krecha usta.Nosił szkła, a za tymi szkłami tkwiły głęboko osadzone, chłodne oczy.Mówił dobrze po polsku.- No tak.- powiedział cicho.Wolnym ru­chem otworzył leżącą przed nim teczkę, wyjął z niej trzy legitymacje.Przesuwał je chwilę dłu­gimi, kościstymi palcami.Potem otworzył pierw­szą.Z dozą sarkazmu przeczytał: - Budaj Antal, urodzony w Sopron.- Podsunął ją bliżej Bukowe­mu, jak gdyby chciał się z nim droczyć.Po chwili rozłożył niewielką książeczkę oprawną w brązowe płótno: - Ondrej Gasparek, urodzony w Nitrze, obywatel słowacki.- Wreszcie nerwowym ru­chem podniósł do oczu kennkartę z niemieckim stylizowanym orłem.- Walery Pawłowski, uro­dzony w roku 1913 w Limanowej, zamieszkały w Kasinie.Pięknie, co? - Rzucił kennkartę na biurko, otworzył leżącą obok teczki kopertę, a z niej wyłuskał fotografię dużego formatu.Przyj­rzał się jej ze zjadliwym uśmiechem, potem podsu­nął pod oczy Bukowemu.Na zdjęciu Jędrek zoba­czył siebie z numerem startowym na piersi i z nar­tami na ramieniu.Gestapowiec uśmiechnął się kpiąco.- A to kto?- To ja - odparł spokojnie Bukowy.- A tamci trzej ?- To też ja.- A teraz jak się nazywasz?- Andrzej Bukowy.- Sportman, narciarz, przewodnik.Pięknie, co? A tak głupio wpadłeś.- Ruchem niemal doskonale spokojnym, urzędniczym odłożył foto­grafię, zajrzał do papierów w teczce.- Masz tu u nas duże konto.W lutym czterdziestego roku ucieczka z więzienia w Popradzie.Pierwszy list gończy.Nagroda dziesięć tysięcy koron.Rok póź­niej napad na eskortę policji słowackiej w Lubotyniu i odbicie więźnia.Drugi list gończy.Nagroda pięćdziesiąt tysięcy koron [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl