[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To był Czerwony Sokół odpowiedział wreszcie na pytanie. Kazał was po-zdrowić, podobnie jak Crean z Bourivanu& Co? wyrwało się Klarion, która właśnie pojawiła się w drzwiach łazni. Aajdak! Z błyszczącymi gniewem oczyma podeszła do kadzi, w której Wawrzyniec starał sięukryć swoją nagość. Płynął z wami i nie zajrzał tutaj? To do niego podobne: prze-mknąć potajemnie obok Otranto! Dlaczego& Nie wylewajcie na mnie, pani, swego gniewu! zaklinał ją mnich z uśmiechem,udając skruszonego. Znalazłem się tu przypadkiem, bo Wenecjanin postanowiłwrzucić mnie do morza.Crean został na statku. Powinniście byli zepchnąć go do wody z kamieniem młyńskim u szyi! Wiarołom-ny! Ona się w nim kocha wyjaśniła Jeza Wawrzyńcowi, który sprawiał wrażenieonieśmielonego; te słowa kosztowałyby ją klapsa, gdyby się zręcznie nie uchyliła. Jesteś przyjacielem Williama? drążyły dalej dzieci i znowu opryskały Wawrzyń-ca, kiedy nie dość szybko odpowiedział, a zaraz potem Klarion, ponieważ usiłowała od-sunąć utrapieńców od cebra. Sądzę, że William jest u Mongołów. Wawrzyniec był pełen wyrozumiałości. Wciąż się mijamy.Ostatnim razem spotkałem zamiast niego pewną damę, pewną&331 zawahał się, także z powodu dzieci. Pewną służebnicę amoris vulgi& * Aha! pisnęła rozradowana Jeza. Ingolindę, tę ladacznicę! Czy to dzięki wam się tu zjawiła? spojrzenie Klarion po raz pierwszy prześli-zgnęło się po lędzwiach mnicha. Lepiej nie przyznawajcie się hrabinie, bo zrzuci wasdo morza z najwyższego muru! To było ważne bronił się Wawrzyniec ze względu na Williama&Umilkł, a dzieci wrzasnęły: William! William! Chcemy, żeby tu wrócił! Spokój i do łóżek! Klarion nie umiała sobie poradzić z niesforną dwójką, pró-bowała więc okazać zainteresowanie ich Williamem. A kiedy on wraca od tychMongołów? To może jeszcze potrwać odrzekł Wawrzyniec i rozejrzał się za jakimś okry-ciem, żeby wyjść z oblężonego cebra. Kraj Mongołów leży daleko& Jak daleko? spytał natychmiast Rosz. Tak daleko jak Konstantynopol? Dziesięć razy dalej wyjaśnił Wawrzyniec, drżąc z zimna i nadmiaru wrażeń. Spotkaliście może w Bizancjum mojego brata? To nie jest wcale twój brat zaczęła paplać Jeza i tym razem nie udało jej sięuniknąć tęgiego szturchańca. Nie wtrącaj się! Hamo kocha się w niej! wyjaśnił Rosz mnichowi. Hamo jest wciąż jeszcze moim synem rozległ się ostry głos hrabiny i chybamnie pierwszej należy się ta relacja! Czy on stał się obieżyświatem? Jeza musiała zasłyszeć to słowo w kuchni, pral-ni albo u stajennych. Czy gzi się z nierządnicami? Jest rozpustny i zepsuty? dopytywał się pospiesz-nie Rosz, czując, że teraz nie będzie już pardonu: piastunka i pokojówki szykowały się,żeby odprowadzić dzieci do łóżek. Jutro musisz nam wszystko opowiedzieć albo cię utopimy! krzyknęła Jeza naodchodnym. Wasz syn, pani, żyje w domu biskupa i nędznie gra w szachy. Wawrzyniecudzielił wreszcie damom odpowiedzi na postawione pytanie. Co?! zawołała hrabina przenikliwym głosem. U mojego kuzyna pederasty? Przez chwilę wydawało się, że uderzy mnicha za tę wiadomość. Już lepiej byłobydla chłopaka, żeby zaczął odurzać się haszyszem! Co ty powiesz! wpadła jej w słowo Klarion. No cóż powiedział Wawrzyniec spokojnie i wziął od służebnej ręcznik kąpie-* Amor vulgus [przyp.: (łac.) zwyczajna, pospolita miłość.332lowy o tym nie było mowy. Zaczął się z trudem podnosić z cebra. Teraz jednakpozwólcie, czcigodna pani, dorosłemu chłopcu wyjść skromnie z kąpieli. Udało musię owinąć ręcznik wokół bioder i stanął wyprostowany w kadzi. Woda bowiem wy-stygła, a ja zgłodniałem. Podtrzymywany przez tłumiące chichot służebne, przekro-czył krawędz cebra i skierował się ku damom, które w ostatniej chwili odwróciły wzrok. Pozwólcie, że się przedstawię: Wawrzyniec z Orty, legat papieski w specjalnej misji,w drodze powrotnej do Stolicy Apostolskiej& Zdrajca! syknęła hrabina i cofnęła się. & dla was jednak ciągnął Wawrzyniec, nim Klarion zdołała przywołać stra-że zaufany człowiek waszego przyjaciela Eliasza z Cortony oraz wziął ze stoł-ka z ubraniem, który znajdował się obok kadzi, trzy rzemienie i podniósł je do góry wysłaniec kanclerza Tarika ibn-Nasira z Masnatu. Dobry stary Tarik westchnęła hrabina z ulgą. Pozwólcie z nami, wielebny oj-cze.PUAAPKACortona, zima 1246/47Z Kroniki Williama z RoebrukuOszałamiające uczucie wywołane ucieczką z wysoko położonej doliny Saracenów za-częło w niższych partiach gór znikać wraz ze śniegiem.Wkrótce narty stały się utrud-nieniem z powodu coraz częściej sterczących z cienkiej pokrywy kamieni kilkakrot-nie upadłem, tłukąc sobie boleśnie nos, a z paru piarżystych stoków zjechałem na brzu-chu.Odwiązałem w końcu narty i zarzuciłem na plecy, aby przy schodzeniu mieć swo-bodne ręce i nogi.Przez to, że tak nagle odszedłem od Saracenów, nie miałem możliwości zaopatrzyćsię w prowiant.Teraz odezwał się głód, ale bardziej niż wszelkie niedogodności doku-czało mi nieczyste sumienie.Postąpiłem wobec Rijesz obrzydliwie, zachowałem się jakświnia wobec Saracenów, którzy okazali mi tak bezinteresowną i serdeczną gościnność,poczyniłem w ich spokojnym stadzie szkody gorsze niż wilk, wyszarpnąłem kochająceserca z ciepłych ciał, podeptałem bezwzględnie trzewia tradycji i dobrych obyczajów,nadużyłem życzliwości i chęci pomocy, zraniłem wierność i dumę!Szedłem potykając się na wyboistej ścieżce i płakałem ze wstydu.Zatrzymawszy się,po raz pierwszy zwróciłem spojrzenie do tyłu, w górę, gdzie ponad ciemnymi lasamii czarnymi skałami jasno i czysto odbijały się na tle błękitnego nieba zębate granie Alp.Nierzeczywisty obraz, inny świat, z którego się wyrwałem, jeszcze był na sięgnięcie ręką,333a przecież tak już odległy.Byłem tchórzem, a Rijesz bohaterką! Wszak ona zdobyła sięna mężny i bezinteresowny czyn, pozbawiając się czci i narażając na niebezpieczeństwo.I to dla kogo? Dla żałosnej kreatury o imieniu William, której pomogła się odnalezć!A czego ja, lekkomyślny egoista, właściwie chciałem?Sądzę, że jestem chory na umyśle.Dążyłem zawsze do bezpieczeństwa i szczęścia, douznania i czułości jak do rzadkiego leśnego kwiatu, który nigdy nie więdnie, wspania-le pachnie i zachwyca barwami, płatkami i kielichem, a kiedy taki kwiat znalazłem, po-deptałem go niczym głupiec! Teraz wędruję dalej, nieszczęśliwy, z poobdzieraną skórą,a wkrótce zapewne w łachmanach i przymierający głodem.Co mnie czeka? Nie wiem.Dokąd chcę się udać? Nie mam pojęcia.Czuję tylko mrowienie w nogach, uczucieczczości w brzuchu i odurzenie, które mnie pędzi precz od wszystkiego, co było pewne,pędzi mnie w nieznane i niepewne, a więc w to, czego się zawsze obawiałem.Zapadała ciemność, gdy dostrzegłem ogień w leśnej sadybie węglarza.Znalazłem gootoczonego gromadą małych dzieci przy legowisku wyniszczonej żony, która chyba niedoszła jeszcze do siebie po ostatnim połogu.Prośba o coś do jedzenia nie przeszła miprzez usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]