[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie były zamknięte na mur.W całym domu nadal panowała śmiertelna cisza.Błysnęło mi na moment, że ci ludzie może po prostu wyszli gdzieś, a odpowiednią kartkę usunął psotny synek sąsiadów, ale zdusiłam tę myśl, bo i tak już była spóźniona.Wysunęłam się do holu, na palcach przeszłam dalej, kierując się w stronę części sklepowej.Pchnęłam następne, uchylone drzwi, ujrzałam elegancki pokój biurowy i zatrzymałam się w progu.Mój syn był tuż za mną, spojrzał nad moim ramieniem i gwizdnął cicho.Człowiek leżał na pelerynie ze srebrnych lisów, które w dużym stopniu przestały już być srebrne.Nie wyglądał przyjemnie.Głowa zwrócony był do mnie, a nogami w stronę małego korytarzyka, prowadzącego do sklepu.Przemogłam się, postąpiłam kilka kroków i spojrzałam na jego twarz.Zgadzało się, to był on, pamiętałam tę twarz z fotografii, Heinrich, gość Fredzia, obecnie W.M.Hill.Znalazłam go…Mignęło mi nagle w głowie wspomnienie Michałka pod moją szafą.— Nie ulega wątpliwości, że trafiliśmy — szepnęłam z pewnym wysiłkiem.— Nie wiem, czy on na pewno nie żyje, już raz się pomyliłam, ale nie pomacam za skarby świata…— Ja nie jestem obrzydliwy, mogę pomacać — zaofiarował się Robert półgłosem.— Mnie nie przeszkadza… Matka, on jeszcze nie jest taki strasznie zimny!— W tym klimacie nic nie może być zimne… Poszukaj tętna.Jeśli żyje…— Jakie tam tętno, trup zupełny.Chodzi mi o to, że ktoś go rąbnął niedawno.Bo chyba nie wierzysz, że się położył na srebrnych lisach we własnym biurze i popełnił samobójstwo?— Nie.Zabili go.Cholera, znów się spóźniłam…— A to w ogóle on?— On.Czekaj.Niedawno…?To co ruszyło przez moje szare komórki, przypominało tajfun.Dziw, że nie wywiało mi ich wszystkich z głowy.Dodatkowo zaczepiło o całe wnętrze i resztki równowagi położyło pokotem.Bać, bałam się niewątpliwie, ale chęć ucieczki nie zaświtała mi nigdzie, przeciwnie, tajfun wyzwolił zuchwałe szaleństwo.— O glinach w ogóle mowy nie ma! — wysyczałam dziko.— Przez rok nie zdołam im wyjaśnić…! Jazda, sprawdzamy! Nie dotykaj niczego, włóż rękawiczki!— Nie mam, zostały w samochodzie… Matka, co ty…?— Muszę sprawdzić… MUSZĘ sprawdzić! Muszę się chociaż zorientować, czy ktoś tu coś znalazł! Muszę to wiedzieć! Rozejrzyj się!Mój syn, nieco zaskoczony, ale nie tracąc zimnej krwi, przeszedł kawałek dalej w kierunku sklepu i przyjrzał się nieporządkom.— Tam go trzasnęli, przy tym przewróconym wieszaku — zaraportował.— Potem przywlekli tutaj na podkładzie, bo widocznie się bali, że od ulicy ktoś zobaczy.Nie widać, żeby jakie futra ukradli.— Mnie nie futra obchodzą, tylko papiery.— Papierów to ja nie zgadnę.Tutaj wygląda, że wszystko w porządku.Biurko i szafy stojące w pomieszczeniu biurowym były zamknięte.Nic się nigdzie nie poniewierało, oprócz nieboszczyka.Nie trzymał tego chyba w sklepie, prędzej w sypialni, może w sejfie…Cofnęłam się z progu i rozejrzałam.Z holu prowadziły schody na piętro.Wstrzymując oddech powoli ruszyłam na górę, mój syn wyprzedził mnie w połowie drogi.— Czekaj, może on tam jeszcze jest…Jeżeli był, to nie oddychał, martwa cisza wciąż panowała w całym domu.W holu na górze rozejrzałam się po uchylonych drzwiach, znalazłam sypialnię, przekroczyłam próg i mogłam zaniechać dalszych poszukiwań.W ścianie obok łóżka widniał otwarty wielki sejf, pęczek kluczyków wisiał przy drzwiczkach.Nawet nie zaglądałam do środka.Na łóżku leżała, niedbale rzucona, bardzo duża żółta, kartonowa teczka.Nie dotknęłam jej, z góry wiedziałam, że nic w niej nie znajdę…— Wracamy — mruknęłam ponuro.Dźwięk, który rozległ się gdzieś na dole, był gorszy niż wybuch bomby.Jakieś szurnięcie, lekki stuk, metaliczny szczęk zagrzmiały w tej okropnej ciszy wystrzałem armatnim.O mało nie zleciałam z dwóch ostatnich stopni, mój syn rozejrzał się szybko po holu i zdecydowanym gestem ujął w dłoń wysoki wazon z lanego szkła, zdobiący stolik pod ścianą.Dźwięk przybrał postać oddalających się szybkich kroków i znów wszystko ucichło.Pomyślałam, że jeszcze ze dwa takie przeżycia i będzie ze mną spokój.Robert odstawił wazon.— Listonosz to był — zakomunikował i poszedł ku drzwiom frontowym.Zeszłam z reszty schodów, wzięłam wazon i porządnie wytarłam go spódnicą.Ciężki był jak piorun.Robert wrócił z kopertą w ręku.— Przyszedł list do zwłok [ Pobierz całość w formacie PDF ]