[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeżeli znowu zacznie wygłaszać te swoje tyrady, towszystkich pobudzi.A dopóki tu stoimy, niektórzy mogliby się trochęzdrzemnąć.Niektórzy, powtórzył Gerald w myślach, spoglądając na dwa rzędy noszystojących po obu stronach wagonu.Wygodnie można było ustawić okołodwudziestu pięciu noszy, a teraz wcisnęli tutaj ponad czterdzieści.A ilezostawili? Nie wiedział.Ale był świadomy, że zanim przyjedzie następny pociągsanitarny, niektórzy odjadą już w swoją ostatnią podróż.Uważnie przecisnął się wąskim, pogrążonym w półmroku przejściem.Wpowietrzu unosiły się obłoki wydychanej pary, nieco ogrzewające przenikliwiezimne pomieszczenie.Nagle poczuł gwałtowne szarpnięcie pociągu, a jakiśgłos po prawej strome stwierdził: - Kilka centymetrów dalej i mógłbym jużpożegnać się z życiem, Blighty.Spojrzał na mężczyznę, którego nosze położono na stojaku na wysokości jegoramienia i wygłosił banał na stałe włączony do jego słownictwa: -Najważniejsze, że ocalałeś.- Próbował przesunąć się tam, skąd byłoby lepiejsłychać jego głos wznoszący się ponad jęki i mamrotanie, ale zanim dotarł dokońca wagonu, pociągiem znowu zatrzęsło i musiał wyciągnąć obie dłonie ioprzeć się o zaciemnione okno, aby utrzymać równowagę i nie wpaść na szereginoszy.Człowiek, nad którym teraz się pochylał, miał tylko jedną rękę i szczelniezabandażowaną twarz.- Dlaczego oni nie zmierzają prosto do celu i nie kończą ztym wszystkim jak najszybciej? - wyszeptał przez zwoje bandaży.Nie potrafił znalezć odpowiedzi na to pytanie, a już tym bardziej nieprzychodziło mu do głowy nic dowcipnego, więc przesunął się w kierunkużołnierza, który wygłaszał kolejną przemowę.Mężczyzna uniósł głowę znadpoduszki i opierając się o przepierzenie oddzielające tę część wagonu, przywitałGeralda: - Jak długo zamierzają tak nami trząść? Siedzimy jak te cholernekurczaki w kurniku, nic więcej.Chyba nikt jeszcze się niczego nie nauczył na tejpieprzonej wojnie.Byle dalej.Byle dalej.Tylko to potrafią.- Nazywasz się Arty, prawda? - spokojnie odezwał się Gerald, kucając przynoszach.- Jasne, to ja, Arty Makepeace.Cholerny dowcip, co? Makepeace.** makepeace - rozjemca, przyp.tłum.Gerald zniżył głos do szeptu.- Tutaj niedaleko jest jeden, albo dwóch takich,którzy kiepsko się czują.Pewnie chcieliby się przespać.- Chyba po raz ostatni - mężczyzna powiedział to jeszcze ciszej.- Możliwe.Całkiem możliwe.- No, dobra, mogę do nich dołączyć.- Och, z pewnością wyzdrowiejesz.- Tak myślisz?- Jasne, niedługo dotrzemy do bazy, a potem szybko załadują cię na statek.- To zabawne, właśnie mija trzeci cholerny rok, odkąd tu jestem - powiedziałmężczyzna spokojnie.- No, no, zaciągnąłem się w końcu czternastego roku.Ajuż zaczynałem mieć nadzieję, że mnie nic się nie może stać, bo moja żonakończyła wszystkie listy słowami: Modlę się do Boga, aby ciebie chronił".Iwiesz, prawie w to uwierzyłem, aż do tej chwili.- Wskazał na prześcieradło,załamujące się gdzieś w okolicy lewego kolana.- Wiele dotąd przeszedłem i nic,nawet mnie nie zadrasnęło.Kule przelatywały mi przez czapkę, albo ocierały sięo spodnie na siedzeniu, a mnie nic się nie stało.Nawet w tym cholernym roku,kiedy atakowaliśmy w Arras.Byłem tam i już myślałem, że najgorsze mam zasobą.Tak, tak myślałem.Szczególnie po tym, jak nas wypchnęli przez Sommę wAbbeville.Wtedy znowu zagraliśmy im na nosie.Wiesz co? Ta banda, którąteraz nam przysyłają, to pieprzone harcerzyki.Niektórzy z tych facetów nie są wstanie odróżnić swojej dupy od ramienia.Ale są wyszkoleni.Rany boskie! I oninazywają to wyszkoleniem!Coraz bardziej podnosił głos, więc Gerlad zmuszony był przerwać mu tenpotok słów.- Z jakiego jesteś regimentu? - wyszeptał.- Tyneside Scottish - usłyszał słowa, dzięki Bogu, wypowiedziane szeptem.-Wszyscy jesteśmy z dziesiątego i jedenstego batalionu.Ech! Ten nasz dowódca.To był facet z jajami.Naprawdę w porządku, osobiście przewoził nas małymiłodziami.Ale co nas czekało? Ataki lotnicze, czołgi i ta ich cholerna piechota.- Szsz! Szsz!- Nie uciszaj mnie, kolego.Zupełnie, jakbym słyszał swego starego.Zawszepowtarzał: Szsz! Szsz, ty zakuty łbie!" Ale wiesz co, to zabawne.Coś cipowiem.Bardziej bałem się tego piekielnego bagna niż pocisków, bałem się, żew tym ugrzęznę, zostanę przez nie pochłonięty.Jeżeli przegramy tę wojnę, a topewne jak w banku, to tylko przez to błoto.To śmieszne, bo ja wychowałem sięw takim błocie.Rozumiesz, mój stary zawsze miał działkę i tylko dlatego mógłnapełnić nam brzuchy.Ale pracując tam, często kaleczył sobie stopy albo raniłdłonie.I co wtedy robił? Zaklejał to błotem.Poważnie.Jeśli ziemia nie byładostatecznie wilgotna, to trochę ją moczył i oklejał ranę.Tak robił, kiedypracował w ziemi.Bo w domu ratował się solą.Więc - wskazał kikut swojejlewej nogi - kiedy leżałem w tym bajorze z wodą, przypomniałem sobie błotomojego ojca.Jak tylko trochę do siebie doszedłem i zobaczyłem, co mi sięprzydarzyło, natychmiast zrobiłem to samo.Oblepiłem tę cholerną ranę błotem izałożę się, że tylko dzięki temu żyję i dotarłem do tej piekielnej stacji.Jak długoleżeliśmy na tym pieprzonym peronie.? Jak długo?Gerald nie odpowiedział.Ale wiedział, że wielu pozostawiono tam nadwadzieścia cztery godziny, a dla niektórych było to o cztery godziny za długo.A pozostałych, tych, których zabrano tym transportem, może spotkać taki samlos, jeżeli nie skończą się bombardowania.Mężczyzna z powrotem opadł na poduszkę, ale kiedy Gerald chciał odejść,chwycił go za rękę.- Szanuję ciebie i twoich kompanów, młody człowieku -powiedział cicho, ale poważnym tonem.- Tak jak tamten facet twierdzi -wskazał głową nosze leżące po drugiej stronie korytarzyka - to wy jesteściebohaterami tego beznadziejnego krwawego przedstawienia.Tak właśniepowiedział, kiedy dostał twój kolega, krótko przed naszym atakiem.To wszystkodziało się tak szybko, ani się człowiek obejrzał.I wiesz, on naprawdę byłbohaterem.Mógł być zabrany ostatnim transportem, ale odstąpił swoje miejscechłopakowi, który był w gorszym stanie.- Nagle przerwał.- Spociłem się jakmysz pod miotłą.A przed chwilą trząsłem się z zimna.Gerald położył mu dłoń na czole.Poczuł, że mężczyzna jest spocony.A więcdlatego był taki rozmowny, bredził w gorączce.Podciągnął mu koc pod brodę ipowiedział cicho: - Leż spokojnie.Za chwilę wrócę.- A teraz uwaga! Posłuchajcie! - wykrzyknął.- Zaraz ruszamy, a mamy jużniedaleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]