[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Staliśmy się prawdomówcami, Potoku.A co z tobą, aniele? Co z tobą? Czy wiesz, co to znaczy być kimś innym,powrócić z niebytu, spaść nagle w kłębowisko własnych spraw, jakby z ogromnejwysokości, i patrzeć, i patrzeć.Czy wiesz, jakie to uczucie?Nie.Znam tylko cudze relacje.Inni mówią, że wcielenie w Plunketta byłookropnym doświadczeniem; że jesteś silny, lecz w ostatecznym rachunku obcowa-nie z tobą przynosi radość; że po przerwie łatwo jest wrócić; że mogę się z tobądogadać, a z Plunkettem nie dało się wytrzymać.Powiadają, że on natchnął nasodwagą, a z tobą jesteśmy szczęśliwi.Nie dane mi było tego zaznać.Nie wiem, czypotrafię sprostać twej sile.A Mongolfier potrafił? Czy zdołałem mu ulżyć?180Nie.Po doświadczeniach z Plunkettem nie miał odwagi spróbować.Sprowa-dził cię tutaj.Takie otrzymał instrukcje.Widział, że czynisz dobro, lecz nie potrafiłsię przemóc.Przez ciebie jestem zakłopotany.Trochę mi wstyd, gdy tego słucham, bo po-zwoliłem się tu zaciągnąć z innego powodu, choć nie wiem, jaka cząstka mojejosoby dotarła tutaj wraz z nim.Cóż to za powód?Bardzo prosty.Już w dzieciństwie zrodziło się we mnie przekonanie, że nie-biańskie miasta naprawdę istnieją.Blask nie wykluczał takiej możliwości.W Re-jestrze chętnie o nich opowiadano.Zwięty Roy Mniejszy uważał, że to pięknametafora.Dla mnie były tak rzeczywiste, jak chmury.W końcu pojawił się aniołi oznajmił, że mnie tam zabierze.Uprzedził wprawdzie, że zwykły śmiertelnikpozostanie na łące, jakby nic się nie zdarzyło, a do niebiańskiego miasta trafijedynie.wizerunek podobny do przezroczy z Archiwum; chyba zgodziłby sięze mną, gdyby usłyszał to porównanie.Uznałem jednak, że warto zaryzykowaći przekonać się, jak tam jest pod kopułą, wśród chmur.To wszystko.Nim sprawa została przesądzona, musiałem się przespać.Wyczerpała mniezażarta dysputa.Owinąłem się czarnosrebrzystą tkaniną i przez chwilę patrzyłemna księżyc.Brom leżał obok mnie i mruczał.Mongolfier nie zasnął; czuwał opartyplecami o pień drzewa.Zniłem tej nocy o Małym Domostwie, o wędrowaniu Zcieżką ku jego środkowiwśród komnat, obszernych i ciasnych, gdzie stoją niezliczone kufry, a gawędziarkirozmyślają o naszych liniach; spiralny szlak wiedzie coraz dalej w głąb dawne-go schronienia, mijając ludzi zajętych paleniem oraz dziatwę pochłoniętą grami,zmierza ku wąskim korytarzom z anielskiego kamienia i małym ciemnym poko-jom w samym środku budowli.Obudziłem się, nim tam dotarłem; przemknęło miprzez myśl, że nie byłem dotąd w najstarszych komnatach Małego Domostwa.Uniosłem powieki i stwierdziłem, że blady z niewyspania Mongolfier siedzi wy-prostowany, a na jego udzie spoczywa tamto urządzenie, które sam nazwał bronią. Dobrze mruknął. Dobrze. Przetarłem oczy i usiadłem.Podniósłsię i wyciągnął rękę na znak, że pora oddać gałkę i rękawicę.Grzebałem przezchwilę w plecaku; z samego dna, spod sterty rupieci dobiegł cichy sygnał. Nareszcie rzucił Mongolfier, gdy wręczyłem zaginione przedmioty.Mó-wił głosem drżącym ze zmęczenia, lecz po raz pierwszy, odkąd go ujrzałem, wy-dał mi się zupełnie spokojny.Pociągnął mnie na środek łąki, gdzie wśród kwiatówzostawił Plunketta. Usiądz polecił. Usiądz i zamknij oczy.Usadowiłem się wygodnie, ale oczy miałem otwarte.Patrzyłem na srebrzystąmgłę wstającą znad Rzeki w dolinie.Obserwowałem mężczyznę stojącego przyniezwykłym urządzeniu.Mongolfier naciągnął moją rękawicę, ujął gałkę, zbliżyłją do postumentu, na którym spoczywał Plunkett, i cofnął ramię.Kulka przenik-181nęła szkliste pudełko, jakby została wrzucona do środka i wsunęła się miedzy innepokrętła.W tej samej chwili sygnał ucichł.Mongolfier udał, że obraca dodatkowągałkę, która przekręciła się samoistnie.Kula jaśniejsza niż szkło pociemniała, jak-by wypełnił ją szary dym.Mongolfier manipulował pokrętłem, aż stała się czarnajak mur przechodni.W porannym pejzażu ziała ciemna dziura. Plunkett jest martwy oznajmił Mongolfier. Zamknij oczy. Włożyłswoją rękawicę i udał, że przekręca kolejną gałkę, a wówczas kula oderwała sięod postumentu. Zamknij oczy rzucił niecierpliwie, spoglądając raz na mnie,raz na urządzenie. Dobrze odparłem, ale i tak nie posłuchałem.Wcisnąłem kapelusz nagłowę, by od razu go zdjąć.Czarna kula szybowała wolno ku mojej twarzy.Przezchwilę odczuwałem paniczny strach, zupełnie jak wówczas, gdy czerń przechod-niego muru wypełniła mi pole widzenia.Zamknąłem oczy.I otworzyłem je tutaj.Tak.Musisz je teraz zamknąć, bo opowieść dobiega kresu.Poczekaj.Odłóż rękawicę.Czuję strach.Strach?Boję się o niego, o siebie.Co ze mną będzie, aniele, gdy nieruchomy jak mu-cha w przezroczystej bryle plastiku zakończę opowieść?Nic.Jeśli przyjdzie sen, obudzisz się i nie będziesz go pamiętać.Nie sądzęjednak, żebyś śnił.Moim zdaniem zapadniesz w niebyt.Miałem wrażenie, że siedzę na łące, a w chwilę pózniej znalazłem się tutaj,by opowiedzieć swoją historię.Wiem, że tak być nie mogło.Chyba już o tymwszystkim mówiłem.Tak.Czemu pamięć mnie zawodzi?Nie ma ciebie tutaj, Potoku.Zabraliśmy jedynie.wizerunek podobny doprzezrocza z Archiwum, które pozwala wnioskować o tobie tylko na podstawie.Interpretacji.Tak, na podstawie interpretacji.Trzeba uwzględnić tamtego, który znika, gdysię pojawiasz, i powraca, ilekroć odchodzisz.Tak czy inaczej, żadna z tych rozmównie ma na ciebie wpływu, podobnie jak wizerunek Plunketta nie mógł odpowie-dzieć uśmiechem na uśmiech.Gdy tu powrócisz, będziesz zdumiony i zaskoczony,bo znów ci się wyda, że przed chwilą Mongolfier i ty siedzieliście razem na łące.Będziesz znowu podziwiać chmury i kopułę; po raz kolejny opowiesz swoją hi-storię.Nie mamy pojęcia, kim jesteś, gdy nie ma cię tu z nami, gdy spoczywaszna swym postumencie.Odkryliśmy jedynie, że czasem budzisz się ze snu w pełniświadomy, a czasami trudno cię dobudzić.Ile razy muszę przez to przejść?182Zawsze o to pytasz.Gdy nasz syn [ Pobierz całość w formacie PDF ]