RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo fakt, że wiedzą o jego obecności,był oczywisty, rodzina von Bredow od dawna była solą w oku Berii, a i Abakumow zrobiłbywszystko, żeby wyrównać ze mną rachunki.Obaj potrzebowali tylko jednego: pretekstu.- Nic nie rozumiem - odezwał się Horst.- Jaki tytoń? Dlaczego w brzuch?Najwyrazniej młody von Bredow całkiem niezle poduczył się rosyjskiego, choć widać było,że woli słuchać, niż mówić.- Błatni to bandyci - powiedziałem po niemiecku.- Często stosują sztuczkę z papierosem.Większość naszych marek produkuje się bez filtra, to niewiele więcej niż tytoń zawinięty wbibułkę.Można znienacka wydmuchnąć go w oczy przeciwnika i zaatakować oślepionego.Błatniprzeważnie biją najpierw w brzuch, żeby obezwładnić ofiarę, pózniej spokojnie dokańczajądzieła.- A ten specjalny nóż?- To własność nieżyjącego bandziora.- Czyli co, jestem bezpieczny?- Nie, ta cała heca może dać mi alibi, ale dopóki nie wrócisz do Austrii, twoje życie nie jesttu wiele warte.- Na dworcach i lotniskach są ludzie Berii i Abakumowa - ostrzegł Tima.- Nie dadzą muwyjechać.Przytaknąłem posępnie.- Może nasi by pomogli?- Nie w tej sprawie - westchnąłem.- Tu trzeba wymyślić coś innego.- Jak uważacie, komandir - wzruszył ramionami Tima.No tak, jeśli rzecz dotyczyła zabijania, trudno było znalezć osobę bardziej kompetentną odKotuszewa.Niestety, wszystko inne pozostawało poza jego zasięgiem.A czas nagli.Szlag!Pomyślmy: jeśli Horst znajdzie się za granicą, ani Beria, ani Abakumow nie ośmielą się niczrobić, wiedząc, że jakakolwiek akcja zostanie uznana za naruszenie rozkazu Stalina.A JosifWissarionowicz nie lubi osób lekceważących jego polecenia.Pozostaje jeden problem: jak gowyprawić na Zachód? Wojennaja razwiedka mi nie pomoże, bo oznaczałoby to otwartą wojnę zbezpieką.Z jej strony mogę liczyć co najwyżej na życzliwą neutralność.Pewnie dałbym radęjakoś zorganizować przerzut chłopaka przez zieloną granicę, ale na to potrzeba przynajmniejkilku dni.A mam co najwyżej parę godzin.Ech, nie ma co dumać, pozostaje tylko jedna opcja.- Zbieramy się - zarządziłem.- Wszystkie moje rzeczy zostały w hotelu - zaprotestował Horst.- Jeśli tam wrócisz, włożą ci je do trumny w charakterze dramatycznej pamiątki - odparłemszorstko.- Idziemy! Tima, zatroszczysz się, żeby nikt nas nie śledził. - A nasi?- Poza naszymi - doprecyzowałem.Nie wątpiłem, że ludzie Siemionowa obserwują mój dom przez całą dobę, ale nie byłosposobu, żeby się ich pozbyć.Zresztą kto wie kiedy się przydadzą? Nie miałem pojęcia, jak ikiedy Wołkow zamierza mnie zabić.***Myślałem, że siedziba Petrosiana będzie przypominała jedną z willi, jakie wybierali dlasiebie partyjni bonzowie.Pomyliłem się: Dato Petrosian mieszkał w pałacu.Ogrodzenie z kutegożelaza otaczało nie tylko sam budynek, ale i przylegający do niego park pełen starannieprzystrzyżonych klombów i egzotycznych drzew, do wejścia prowadziły marmurowe schody.Nasze przybycie nie pozostało niezauważone - mimo wieczorowej pory przy bramienatychmiast pojawił się starszy, utykający odzwierny.Nie sprawiał groznego wrażenia, ale byłempewien, że obserwują nas też dużo młodsi i o wiele sprawniejsi mężczyzni.- Kto i do kogo? - rzucił lakonicznie.- Razumowski do Petrosiana - odparłem równie zwięzle.Pokuśtykał do budki wartowniczej, podniósł słuchawkę telefonu.Nie zrozumiałem, co mówi,ale rozpoznałem język: gruziński.- Dato was oczekuje - oznajmił w chwilę pózniej, otwierając bramę.- Myślałem, że Rosja to biedny kraj - odezwał się ze zdumieniem w głosie Horst.- Co to wogóle jest? Ten pański znajomy naprawdę tu mieszka?- Skąd mam wiedzieć? - odburknąłem zniecierpliwiony.- Może to jeden z podmoskiewskichcarskich pałaców? Albo domek myśliwski jakiegoś wielkiego księcia? Nie znam się na tym.I tak,Dato rzeczywiście tu mieszka.Mężczyzni, którzy oczekiwali nas w holu, ubrani byli w jednakowe garnitury, co dziwnieprzypominało liberie lokajów.U obu zauważyłem charakterystyczne wybrzuszenia w okolicyprawego biodra: znaczy wygoda przed dyskrecją.Najwyrazniej Dato nie miał zamiaru ukrywać,że jego ludzie są uzbrojeni.Zostaliśmy przeszukani, lecz ku mojemu zdumieniu nie skonfiskowano mi broni.To pocholerę było sprawdzać nam kieszenie?- Dlaczego nie zabraliście mi pistoletu? - spytałem wprost.- Jest pan oczekiwanym gościem Dato i w związku z tym może pan mieć przy sobiejednostkę broni palnej - odpowiedział jeden z ochroniarzy.Jednostkę broni palnej? %7ładen bandzior nie użyłby takiego terminu.Facet musiał mieć cośwspólnego z wojskiem albo służbami specjalnymi.Ciekawych ludzi dobiera sobie Dato.- To czego szukaliście?- Granatów, materiałów wybuchowych i zapasowej broni - wyjaśnił rzeczowo mężczyzna.- To co, można przyjść do Dato z jednym pistoletem, ale z dwoma już nie?- Czasy są niebezpieczne i trudno chodzić z gołymi rękoma, jeśli jednak ktoś wybiera się wgości z granatem albo nie wystarcza mu jedna spluwa, może to świadczyć o nieszczerości lubbraku zaufania do gospodarza.Roześmiałem się mimo woli: trzeba przyznać, że Dato miał klasę.Może zgłosiłem się podwłaściwy adres?- Rozumiem.- Tędy do jadalni - poinformował nas jeden z ochroniarzy.- Jadalni? Będziemy jeść, zamiast rozmawiać? - zapytał szeptem Horst.- Sądząc po nazwisku, Dato to Gruzin - odszepnąłem.- Jeśli nas poczęstuje, nie waż się odmawiać! To swego rodzaju ceremonia.Pałacowa jadalnia była kilkakrotnie większa od całego mojego mieszkania, w jej centrum stałdwunastoosobowy stół zastawiony rozmaitymi potrawami i butelkami wina.W ogromnymkominku płonął ogień.Dato oczekiwał nas u szczytu stołu.Potężny mężczyzna pod sześćdziesiątkę wstał na nasz widok.Ubrany był w jedwabnyszlafrok, zaczesane do tyłu, lekko przyprószone siwizną, smoliście czarne włosy odsłaniaływysokie czoło, w twarzy najbardziej rzucał się w oczy mięsisty nos i cienkie jak pajęczynasrebrne blizny na skroniach.Widziałem już kiedyś takie u byłych czołgistów - efekt operacjiplastycznej.Dato bez słowa wskazał nam krzesła, skinieniem dłoni odprawił ochronę.- Rozumiem, że to nie jest rutynowa wizyta? - zagaił bez żadnego wstępu.W jego głosie bez trudu wychwyciłem nutkę ironii.- Istotnie - przyznałem.- Częstujcie się - zaprosił.Zjadłem kilka winogron, Horst naśladował mnie, rozglądając się ciekawie.A było na copopatrzeć: wytworne ni to krzesła, ni to fotele o oparciach i poręczach pokrytych złotem,kryształowe kandelabry, dywany z Isfahanu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl