[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Często wydawało mi się, jakby na tym skrawku ziemi miało - czy też powinno - zdarzyć się coś, co nie mogłoby zaistnieć nigdzie indziej na całej planecie.I niekiedy próbowałem sobie wyobrazić owo zdarzenie.Waham się przed opisaniem pewnych wyimaginowanych możliwości, choć w gruncie rzeczy, w innych sprawach, raczej nie odznaczam się nadmiarem wyobraźni.Aby dojść do głazu, przecinałem dolną część pastwiska, gdzie trawa jest zawsze bardziej zielona niż gdzie indziej, ponieważ bydło niechętnie zapuszcza się w to miejsce.Pastwisko zamyka rząd rzadko rosnących drzew, stanowiących zapowiedź gęstej zielonej masy listowia spływającej ze stoku urwiska.Głaz znajduje się między drzewami i dzięki temu zawsze, bez względu na porę dnia, jest ocieniony.Nic jednak nie zasłania widoku, nieco dalej bowiem grunt gwałtownie opada.Pewnego dnia przed około dziesięcioma laty, a mówiąc ściśle - czwartego lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, w dolnej części pastwiska, tuż przed pierwszymi drzewami, dostrzegłem człowieka i dziwną machinę.Powiedziałem “machinę", ponieważ przedmiot ten najbardziej ją przypominał, choć - prawdę powiedziawszy - nie bardzo mogłem się zorientować, co to takiego.Przypominała jajo, na obu końcach lekko zaostrzone.Jakby ktoś na nie nastąpił i nie rozgniótł, ale rozpłaszczył, dzięki czemu oba końce bardziej się uwidoczniły.Na zewnątrz nie miała żadnych ruchomych części i - o ile mogłem zauważyć - również okien.Mężczyzna otworzył coś w rodzaju drzwi, stanął na zewnątrz i pracował nad czymś, co mogło być silnikiem, chociaż - kiedy przyjrzałem się dokładniej - nie przypominało żadnego ze znanych mi silników.Właściwie nie udało mi się dobrze przyjrzeć ani silnikowi, ani żadnemu innemu fragmentowi dziwnego urządzenia, kiedy bowiem ów człowiek mnie zauważył, bardzo zdecydowanie odprowadził na bok i zajął tak przyjemną i inteligentną rozmową, że nie mogłem, nie popełniając poważnego nietaktu, zmienić jej tematu.Nie miałem więc szansy zwrócenia uwagi na wszystko, co budziło moją ciekawość.Przypominam sobie obecnie, że chciałem dowiedzieć się od niego o wielu rzeczach, ale ani razu nie udało mi się zadać pytania, ponieważ mój rozmówca z niezmierną zręcznością nie dopuścił do tego.Teraz wydaje mi się, że przewidywał wszystko, o co chciałem go zapytać, i rozmyślnie, bardzo sprytnie potrafił odwieść mnie od tego zamiaru.Tak więc właściwie nie powiedział mi ani kim jest, ani skąd przybył, ani też dlaczego znalazł się na moim pastwisku.Mylne byłoby jednak przypuszczenie, że zachowywał się niegrzecznie.Okazał się bowiem tak czarującą osobą, iż trudno go było mierzyć tą samą miarką co innych ludzi.Niewątpliwie dobrze znał się na rolnictwie, chociaż wcale nie sprawiał wrażenia farmera.Nie mogę sobie również dokładnie przypomnieć jego wyglądu, ale chyba zauważyłem, że ubrany był w sposób, z jakim dotąd się nie spotkałem.Nie barwnie czy egzotycznie albo jak cudzoziemiec - chodzi o to, że jego odzież wyróżniała się pewnymi subtelnymi szczegółami nie dającymi się jednak sprecyzować.Pogratulował mi dobrego stanu pastwiska i zapytał, ile sztuk bydła na nim trzymam, jaki mam udój, interesował się też metodami uzyskiwania dobrego mięsa.Odpowiadałem mu najlepiej, jak potrafiłem, ponieważ bardzo mnie ciekawił temat tej rozmowy.On zaś podtrzymywał naszą pogawędkę odpowiednimi komentarzami i pytaniami, w których często zawarte było delikatne pochlebstwo.Wtedy tego nie dostrzegałem, ale teraz wyraźnie to sobie uświadamiam.Trzymał w dłoni coś w rodzaju narzędzia i w pewnej chwili wskazał nim znajdujące się za ogrodzeniem pole kukurydzy, pytając, czy uważam, że do czwartego lipca wyrośnie ona do kolan.Odpowiedziałem mu, iż dzisiaj właśnie jest czwarty, a kukurydza sięga już powyżej kolan, co bardzo mnie cieszy, bo po raz pierwszy próbuję nową odmianę ziarna.Nieco się tym zmieszał, a później się roześmiał i powiedział: “A więc to dzisiaj jest czwarty", potem zaś dodał, że ostatnio był zajęty i stracił rachubę czasu.Nie zdążyłem się nawet zdziwić, bo już zmienił temat.Zainteresował się, od jak dawna tu mieszkam, a kiedy mu odpowiedziałem, spytał, czy moja rodzina od dawna przebywa w tej okolicy, ponieważ już kiedyś słyszał to nazwisko.Następnie zaczął mówić o naszych rodzinnych sprawach, nawet przypomniał pewne anegdotki, których zazwyczaj nie opowiadamy poza własnym kręgiem, jako że nie są to historyjki, które chciałoby się rozpowszechniać.Chociaż zasadniczo jesteśmy konserwatywni i godni szacunku, ponieważ pod wieloma względami górujemy nad innymi, to jednak jak wszyscy mamy swoje familijne sekrety.Rozmawialiśmy aż do godzin poobiednich, a kiedy to zauważyłem, zaprosiłem go do domu na posiłek.Podziękował jednak, informując, że kończy naprawę i rusza dalej.I dodał, że prawie już skończył pracę w chwili, gdy się zjawiłem.Wyraziłem zatem obawę, że zabrałem mu zbyt wiele czasu, ale zaprotestował i oznajmił, iż z przyjemnością spędził ze mną czas.Opuszczając go, zdołałem jednak zadać jedno pytanie.Intrygowało mnie narzędzie, które trzymał w dłoni w czasie naszej rozmowy, zapytałem więc, do czego służy.Pokazał mi je i wyjaśnił, że to klucz francuski.Trochę przypominało klucz, ale nie bardzo.Po obiedzie i drzemce wróciłem na pastwisko, postanowiwszy wydobyć od przybysza jakieś wiadomości.Maszyna jednak zniknęła razem z obcym i tylko odcisk na trawie wskazywał, gdzie stała.Ale na ziemi leżał klucz.Kiedy się pochyliłem, aby go podnieść, zobaczyłem, że jeden koniec jest czymś ubrudzony.Po bliższym badaniu okazało się, iż jest to krew.Później miałem wyrzuty sumienia, że nie kazałem zrobić analizy, by ustalić, czy krew była ludzka, czy też zwierzęca.Wielokrotnie zastanawiałem się, co się właściwie stało.Kim był ten człowiek, dlaczego zostawił ten przedmiot i dlaczego cięższy koniec narzędzia był zaplamiony krwią?Głaz wciąż jest jednym z moich ulubionych miejsc wypoczynku.Nadal znajduje się w cieniu, widok z niego jest taki sam, a powietrze nad doliną jak dawniej nadaje pejzażowi ów niezwykły trójwymiarowy charakter.I wciąż w tym miejscu odczuwa się jakby wibrujące oczekiwanie.Być może jest to zapowiedź innych, nie mniej zaskakujących wydarzeń, a moja przygoda była zaledwie jedną z wielu spośród wcześniejszych i niezliczonych mających jeszcze nastąpić.Straciłem jednak nadzieję, że przeżyję jeszcze jedno z takich zdarzeń, albowiem żywot człowieka jest zaledwie sekundą w porównaniu z losami planet.Klucz, który wtedy podniosłem, jest wciąż w posiadaniu rodziny i okazał się wyjątkowo przydatny [ Pobierz całość w formacie PDF ]