[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakimś sposobem udało mu się podszyć pod nazwisko Pickroft iwejść w kręgi pracujących u Mawsona, z czego wkrótce skorzystał, robiąc woskowe odciskizamków i kluczy, by następnie dostać się do kas pancernych.W sobotę biuro Mawsona zakończyło pracę o 12 w południe.Dlatego sierżant Tuzan, stróżującyprzed gmachem, był nieco zdziwiony, ujrzawszy jegomościa, wychodzącego z kantoruz workiem podróżnym w ręku.Tknięty jakimś przeczuciem, udał się za nim i przy pomocydrugiego policjanta aresztował go, pomimo gwałtownego oporu ze strony złoczyńcy.W torbieznaleziono wiele papierów wartościowych i cały stos banknotów.Zrewidowawszy następnie kantor, policjanci znaleźli związane ciało stróża, wciśnięte dokasy ogniotrwałej.Gdyby nie domyślność i czujność policjanta, zbrodnia nie zostałaby wykrytaaż do poniedziałku.Po zakończeniu pracy Beddington powrócił pod jakimś pozorem dokantoru, zabił stróża i dopuścił się kradzieży.Jego brat, zazwyczaj operujący z nim w spółce,dotychczas nie został wykryty, pomimo energicznego pościgu.”– Co do tego, pomożemy nieco policji – rzekł Holmes, wskazując na złoczyńcę, wciążjeszcze siedzącego w dawnej pozycji.– Dziwny to twór – człowiek, prawda, Watsonie? Nawet łotr i zabójca może wzbudzić wswym bracie tyle przywiązania, że ten na wieść o jego ujęciu z rozpaczy targnie się na sweżycie.Nie mamy tu już nic więcej do roboty.Ja i doktor zostaniemy na straży, a pan, paniePickroft, zbiegnie na dół i sprowadzi policję.Rozdział 4Stały pacjentBył dżdżysty dzień wrześniowy.Rolety w naszym pokoju do połowy zasłaniały okno.Holmes leżał zwinięty na kanapie i po raz kolejny odczytywał list, który otrzymał rano.Odupału prawie omdlewał.Ja czułem się znacznie rzeźwiejszy, a to dzięki mej kilkuletniej służbiew Indiach – przyzwyczaiłem się tam do jeszcze większej spiekoty.Gazeta, którą czytałem,była mało ciekawa – parlament miał wakacje.Znajomi się rozjechali, a mnie po prostuciągnęło gdzieś do lasu czy nad morski brzeg.Sprawy finansowe tak się jednak ułożyły, żeurzeczywistnienie tego marzenia musiałem odłożyć na przyszłość.Co się tyczy mego towarzysza,nie nęciły go ani las, ani woda; lubił leżeć u siebie w domu, czuć się częścią gwarnejpięciomilionowej ludności i rozwiązywać jakieś tajemnicze, zagmatwane sprawy.Umiłowanieprzyrody było dlań rzeczą obcą; miasto opuszczał tylko wtedy, kiedy złoczyńca jako terendziałania przekładał wieś nad miejskie mury.Widząc, że Holmes nie kwapi się do rozmowy, odrzuciłem natrętną gazetę, wtuliłem sięgłębiej w fotel i dałem folgę myślom.Naraz obudził mnie z zadumy głos mego przyjaciela.– Masz rację, Watsonie – rzekł – nierozsądnie jest w ten sposób załatwiać sprawy.– Nierozsądnie! – zawołałem i aż wstałem z podziwu, tymi bowiem słowami wypowiedziałgłośno to, co myślałem w tej chwili po cichu.– Cóż to takiego, mój drogi? Wiesz, to już przechodzi wszelkie granice wyobraźni.Holmes roześmiał się, widząc moje zdumienie.– Czy pamiętasz? Niedawno czytałem ci jeden z utworów Poego, w którym subtelny obserwatori myśliciel śledził ruch myśli swego towarzysza, chociaż ów nie wypowiadał ich nagłos.Śmiałeś się wtedy z tego i nazywałeś to fantazją literacką.A gdym ci oświadczył, iżzazwyczaj trzymam się tej samej zasady obserwacyjnej, zwątpiłeś w słuszność moich słów.– Cóż znowu!– Tak jest, Watsonie! Nie powiedziałeś mi tego otwarcie, lecz wyczytałem to wyraźnie ztwoich oczu.Gdy spostrzegłem obecnie, że odrzuciłeś gazetę i pogrążyłeś się w zadumie,186byłem wielce rad, że mogłem śledzić bieg twoich myśli i uwagą w porę dać ci dowód, że sięnie chełpiłem bez podstaw.Jednak to oświadczenie nie usatysfakcjonowało mnie w pełni.– W utworze, który mi wówczas czytałeś – rzekłem – obserwator wyprowadził wnioski zczynności człowieka, któremu towarzyszył; o ile pamiętam, ów potknął się o stos kamieni,spojrzał do góry w gwiazdy itp.Ja zaś siedziałem całkiem bez ruchu w fotelu, skąd więcmiałeś przesłanki do wniosków?– Jesteś niesprawiedliwy względem siebie.Rysy twarzy wybornie zdradzają myśli człowieka,a ty pod tym względem jesteś okazem doskonałym.– Chcesz przez to powiedzieć, że odgadłeś moje myśli z rysów i wyrazu twarzy?– Nie inaczej; osobliwie zaś z wyrazu twych oczu.Prawdopodobnie sam już nie pamiętasz,o czym myślałeś na początku?– Nie pamiętam, rzeczywiście.– A więc ci powiem.Odrzuciwszy gazetę – a ruch ten, muszę ci powiedzieć, zwrócił mojąuwagę i popchnął do obserwacji – siedziałeś z pół minuty, nie myśląc o niczym.Następnietwoje oczy zatrzymały się na wizerunku generała Gordona, który niedawno oprawiłeś w ramkę;wtedy rozpoczął się bieg myśli.Nie trwało to długo.Wkrótce spojrzałeś na wizerunekHenryka Beechera, który bez ramki stoi na książkach [ Pobierz całość w formacie PDF ]