[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem my, niegodni, zanosząc nasze prośby, polecamy sięnajusilniej łaskawym względom Waszej Dostojności pokłada-jąc ufność w jego dobroci, po której i na przyszłość wiele sobieobiecujemy.Byli przy czytaniu tego listu obecni: Wrzeszczowicz, Sadowski,Horn, gubernator krzepicki, de Fossis, znakomity inżynier, nakoniec książę Heski, człowiek młody, wyniosły bardzo, który,lubo podkomendny Millera, chętnie mu swą wyższość okazywał.222Potop t.2Ten więc uśmiechnął się złośliwie i powtórzył z przyciskiem zakoń-czenie listu:- Po dobroci waszej wiele sobie obiecują; to przymówka o kwe-stę, panie jenerale.Zadam wam jedno pytanie, mości panowie: czymnichy lepiej się proszą, czy lepiej strzelają?- Prawda! - rzekł Horn.- Przez te pierwsze dni straciliśmy tyluludzi, że i dobra bitwa więcej nie wezmie!- Co do mnie - mówił dalej książę Heski - pieniędzy nie potrze-buję, sławy nie zyskam, a nogi w tych chałupach odmrożę.Co zaszkoda, żeśmy do Prus nie poszli; kraj bogaty, wesoły, jedno miastolepsze od drugiego.Miller, który czynił prędko, ale myślał powoli, dopiero w tejchwili wyrozumiał sens listu, poczerwieniał więc i rzekł:- Mnisi drwią z nas, mości panowie!- Intencji nie było, ale na jedno to wychodzi! - odrzekł Horn.- Więc do szańców! Mało było wczoraj ognia i kul!Rozkazy dane przeleciały szybko z jednego końca linii szwedz-kich w drugi.Szańce pokryły się sinawymi chmurami, klasztor od-powiedział wnet z całą energią.Tym razem jednak działa szwedzkie,lepiej ustawione, większą poczęły czynić szkodę.Sypały się bombyładowne prochem, ciągnące za sobą warkocz płomienia.Rzucanotakże rozpalone pochodnie i kłęby konopi przesiąkniętych żywicą.Jak czasem stada wędrownych żurawi, znużone długim lotemobsiadają wzgórza wyniosłe, tak roje tych ognistych posłannikówpadały na szczyty kościoła i na drewniane dachy zabudowań.Ktonie brał udziału w walce, kto nie był przy armatach, ten siedział nadachach.Jedni czerpali wodę w studniach, drudzy ciągnęli sznu-rami wiadra, trzeci tłumili pożar mokrymi płachtami.Niektórekule łupiąc belki i krokwie wpadały na strychy, i wnet dym a wońspalenizny napełniała wnętrze budynków.Lecz i na strychach czy-hali obrońcy z beczkami wody.Najcięższe bomby przebijały naweti pułapy.Mimo nadludzkich wysileń, mimo czujności zdawało się,223Henryk Sienkiewiczże pożoga prędzej czy pózniej musi ogarnąć klasztor.Pochodniei kłęby konopne, spychane drągami z dachów, utworzyły podścianami stosy gorejące.Okna pękały od żaru, a niewiasty i dziecizamknięte w izbach dusiły się dymem i gorącem.Ledwie pogaszono jedne pociski, ledwie wody spłynęły po zrębach,leciały nowe stada rozpalonych kul, płonących szmat, skier, żywegoognia.Cały klasztor był nim objęty, rzekłbyś: niebo otworzyło się nadnim i ulewa piorunów nań spada; jednak gorzał, a nie palił się, płonąłi nie zapadał w rumowisko; co więcej, wśród tego morza płomieniśpiewać począł jak ongi młodzieńcy w piecu ognistym.Albowiem tak samo jak dnia wczorajszego ozwała się pieśńz wieży z towarzyszeniem trąb.Ludziom stojącym na murach i pra-cującym przy działach, którzy w każdej chwili mogli sądzić, że tamjuż wszystko płonie i w gruzy się wali za ich plecami, pieśń ta byłajakby balsam kojący, zwiastowała im bowiem ciągle i ustawicznie,że stoi klasztor, stoi kościół, że płomień dotąd nie zwyciężył wysileńludzkich.Odtąd też weszło w zwyczaj podobną harmonią osładzaćsobie niedolę oblężenia i straszliwy krzyk srożącego się żołnierstwaoddalać od uszu niewieścich.Lecz i w obozie szwedzkim czyniła owa pieśń i kapela niemałewrażenie.%7łołnierze na szańcach słuchali jej naprzód z podziwem,potem z zabobonnym strachem.- Jak to? - mówili między sobą - rzuciliśmy na ów kurnik tyleżelaza i ognia, że niejedna potężna twierdza z popiołem i dymemjuż by uleciała, a oni sobie wygrywają radośnie.Co to jest?.- Czary! - odpowiadali inni.- Kule się tamtych ścian nie imają.Z dachów granaty staczają się,jakobyś bochenkami rzucał.Czary! czary! - powtarzali.- Nic nas tudobrego nie spotka!Starszyzna nawet gotowa była przypisać tym dzwiękom ta-jemnicze jakieś znaczenie.Lecz niektórzy tłumaczyli to inaczej,i Sadowski rzekł głośno umyślnie, aby go Miller mógł słyszeć:224Potop t.2- Musi się im dobrze dziać, skoro się weselą, czyli że dotąd napróżno tylko napsuliśmy tyle prochów.- Których nie mamy wiele - rzekł książę Heski.- Ale za to mamy wodza Poliocertesa - odrzekł Sadowski takimtonem, że nie można było wyrozumieć, czy drwi, czy chce Millerowipochlebić.Lecz ten wziął to widocznie przeciw sobie, bo wąsa przygryzł.- Zobaczymy, czy za godzinę będą jeszcze grali! - rzekł zwracającsię do swego sztabu.I rozkazał podwoić ogień.Lecz rozkazy jego spełniono zbyt gorliwie.W pośpiechu za wy-soko podnoszono działa, skutkiem czego kule poczęły przenosić.Niektóre dolatywały, szybując nad kościołem i klasztorem, aż doprzeciwległych szańców szwedzkich; tam druzgotały dylowania,rozrzucały kosze, zabijały ludzi.Godzina jedna upłynęła, potem druga [ Pobierz całość w formacie PDF ]