[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jimmy spojrzał na Fannona pytającym wzrokiem.– Etykieta dworska Keshu.Lyam, który usłyszał odpowiedź Fannona, dostał niespodziewanie ataku kaszlu, aż musiał zasłonić usta ręką.Opanował się jednak momentalnie i patrzył spokojnie przed siebie, podczas gdy mistrz ceremonii Keshu kończył swoją prezentację.–.i oazą dla swego ludu.– Zwrócił się twarzą ku Królowi i skłonił nisko.– Wasza Królewska Wysokość, mam szczególny honor przedstawić Jego Ekscelencję Abdura Rachmana Memo Hazara-Khana, Beja Benni-Sherin, pana Jal-Pur, księcia Imperium i ambasadora Wielkiego Keshu w Królestwie Wysp.Czterech dostojników skłoniło się na modłę Keshu, przy czym trójka z tyłu padła na kolana, dotykając na chwilę czołem ziemi.Sam ambasador przyłożył prawą rękę do serca i skłonił się nisko, wyciągając lewą rękę sztywno do tyłu.Następnie wszyscy wyprostowali się jak świece, przykładając na króciutko wskazujący palec do serca, warg i czoła.Miało to oznaczać hojne serce, prawdomówny język i umysł nie kryjący w sobie zdrady i fałszu.– Witamy pana Jal-Pur na naszym dworze – zwrócił się do gościa Lyam.Ambasador zdjął zasłonę, ukazując ascetyczną, podstarzałą twarz okoloną siwiejącą brodą.Na ustach zagościł półuśmieszek.– Wasza Królewska Mość, Jej Cesarska Najjaśniejsza Wysokość, niech będzie błogosławione jej imię, przesyła pozdrowienia swemu bratu, Królestwu Wysp.– Zniżył głos do szeptu i dodał: – Gdyby to ode mnie zależało, nie przyjechałbym z taką pompą, lecz on.– Wzruszył ramionami i wskazał ruchem głowy na swego mistrza ceremonii, dając znak, że on sam nie ma żadnej kontroli nad tymi sprawami.–.to istny tyran.– My również serdecznie pozdrawiamy Wielki Kesh.– Lyam uśmiechnął się.– Niech rozkwita, rośnie w siłę i opływa w dostatki.Ambasador skłonił się w podziękowaniu.– Czy pozwoli Wasza Wysokość, że przedstawię towarzyszące mi osoby? – Lyam skinął lekko głową i gość wskazał na mężczyznę po lewej.– Ten pełen cnót człowiek jest mym starszym pomocnikiem i doradcą, to pan Kamal Mishwa Daoud-Khan, szeryf Benni-Tular.Dwaj pozostali to moi synowie Shandon oraz Jehansuz, szeryfowie Benni-Sherin, jak również moja straż przyboczna.– Cieszymy się, że mogliście panowie nas odwiedzić – powitał pozostałych Lyam.Kiedy mistrz deLacy usiłował przywrócić jaki taki porządek pośród kręcących się dookoła możnych, na innej ulicy wiodącej ku placowi dało się zauważyć jakieś poruszenie.Kiedy Król i Książę odwrócili wzrok od mistrza ceremonii, ten podniósł rękę.– A co tym razem? – niemal krzyknął, po czym natychmiast ucichł i jakby skurczył się w sobie, wracając do poprzedniej postawy.Rozległ się opętańczy huk bębnów, o wiele głośniejszy niż ten, z którym pojawili się goście z Keshu.W perspektywie ulicy ukazały się jaskrawo odziane postacie.Tańczące jak w cyrku konie poprzedzały kolumnę żołnierzy w zielonych uniformach.Wszyscy jednak dźwigali na ramionach tarcze o bijących w oczy kolorach, na których widać było przedziwne esy-floresy i rysunki.Ponad kolumną niósł się głośny, polifoniczny dźwięk piszczałek, obcy w brzmieniu, lecz o zaraźliwym, wpadającym w ucho rytmie.Nie minęło wiele czasu, a tu i tam można było dostrzec małe grupki gapiów.Klaskali głośno albo ruszali w zaimprowizowane na poczekaniu tańce.Pierwszy jeździec podjechał pod same schody.Wielki, kolorowy sztandar łopotał na wietrze.Arutha zaśmiał się i klepnął Lyama w plecy.– To Vandros z Yabonu i Tsurani Kasumiego z garnizonu w LaMut.W oddali pojawiła się głośno śpiewająca piechota.Garnizon LaMut stanął naprzeciw wojaków z Keshu.– Tylko spójrzcie na nich – zauważył Martin.– Mierzą się wzrokiem jak kocury przed walką.Głowę daję, że zarówno jedni, jak i drudzy skorzystaliby z radością z pierwszego nadarzającego się pretekstu, by sprawdzić drugą stronę.– Nie w moim mieście – uciął krótko Arutha, któremu ta wizja nie wydała się wcale zabawna.– Byłoby niezłe widowisko.– Lyam parsknął śmiechem.– Hej, witaj, Vandros!Książę Yabonu podjechał bliżej i zsiadł z konia.Wbiegł po schodach i skłonił się przed Królem.– Upraszam o przebaczenie, Wasza Wysokość, za opieszałość w przybyciu do miasta, lecz niepokojono nas po drodze.Natknęliśmy się na bandę goblinów na południe od Zun.– Liczny oddział? – spytał Lyam.– Nie więcej niż dwie setki.– I on mówi, że ich „niepokojono”.Vandros, zbyt długo przebywałeś pośród Tsuranich – zaśmiał się Arutha.Lyam zawtórował bratu.– A gdzie książę Kasumi?– Właśnie nadjeżdża, Wasza Wysokość.– Na plac wjeżdżały powozy i karety.Arutha wziął na stronę księcia Yabonu.– Rozkaż swoim ludziom, by zakwaterowali się razem z żołnierzami z garnizonu miejskiego, Vandros.Chcę ich mieć pod ręką.Jak już ich położysz do łóżeczek, przyjdź do mnie razem z Brucalem i Kasumim.Vandros wyczuł poważny ton w słowach Księcia.– Tak jest.Wasza Wysokość, jak tylko zakwateruję swoich żołnierzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]