RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zauwa¿y³ wodnistej rêki, która wysunê³a siê z toni, aby pochwyciæ go za kostkê nogi, ale chybi³a.Móg³ teraz dobiec do miasta bez wiêkszego wysi³ku.By³ nawet dumny z tej poprawy.Po raz pierwszy w ¿yciu odczuwa³ radoœæ z czystej aktywnoœci swego cia³a, z synchronizacji pracy p³uc i nóg, ze stonowanego, niemal przyjemnego bólu we wszystkich miꜭniach.Z pocz¹tku trzyma³ siê z dala od zabudowañ przedmieœcia, nie maj¹c ochoty na prowokowanie kolejnej konfrontacji.Ale by³ ciekaw, do czego zmierza Savarin, co nauczyciel ostatnim razem mia³ na myœli, mówi¹c o ludziach, z którymi chcia³by poznaæ Michaela.Zdecydowa³ siê wejœæ do Euterpe i odnaleŸæ budynek szko³y - i niech diabli wezm¹ wszystkich mieszkañców.Mia³ kij i czu³ siê pewny siebie.Skierowa³ siê ku g³ównej bramie i niemal wpad³ na nauczyciela.Rozeœmieli siê i Michael od³o¿y³ kij oddychaj¹c g³êboko i ocieraj¹c pot z twarzy rêkawem koszuli.- Pomyœla³em sobie, ¿e mo¿e ciê spotkam na twojej porannej œcie¿ce zdrowia - powiedzia³ Savarin.- I ostrzegê ciê.Najlepiej nie zbli¿aj siê do miasta przez parê najbli¿szych dni.Od chwili twojego przybycia Alyons nie daje nam spokoju.Mieszczanie s¹ wœciekli.Mog¹ ciê zaatakowaæ, nie zdaj¹c sobie nawet sprawy z tego, co czyni¹.- Nic im nie zrobi³em - powiedzia³ Michael.- Nie, ale sprowadzi³eœ k³opoty.Skromnie mówi¹c, sprawy stoj¹ tu na ostrzu no¿a.Alyons grozi zmniejszeniem przydzia³u, jeœli wydarzy siê jeszcze coœ, co go rozz³oœci.- To dlatego pokrzykiwali na mnie ostatnim razem?- Tak.Nadal chcê ciê przedstawiæ pewnym ludziom, ale od³ó¿my to na póŸniej.I chcia³em ci te¿ powiedzieæ.coœ siêszykuje na dzisiejszy wieczór - Kaeli w Pó³mieœcie.Zaprosili ciebie?- Nare coœ wspomina³a, kiedy ruszy³em.Nie wiem nawet, co to takiego.- To bardzo wa¿ne.Kaeli to zgromadzenie Sidhów, na którym opowiadaj¹ sobie rozmaite historie, zwykle o dawnych dziejach.Chcia³bym ciê prosiæ, ¿ebyœ uwa¿nie s³ucha³ i przekaza³ mi, co us³ysza³eœ.Raz siê tylko temu przys³uchiwa³em - i to z du¿ej odleg³oœci.Chowa³em siê w wysokiej trawie.Teraz, kiedy Mie­szañcy s¹ tak czujni, nie mam odwagi.Nikomu nie wolno teraz zbli¿aæ siê do Pó³miasta.Dlatego w³aœnie podejrzewam, ¿e coœ siê szykuje.- Co?- Najlepiej nie œci¹gaæ sobie jeszcze k³opotów na g³owê.Ale mo¿e grazza.Najazd Rzekoli i Mroczków.Miej oczy otwarte i b¹dŸ ostro¿ny.- Chcesz, ¿ebym wróci³ i opowiedzia³ ci o Kaela?- Oczywiœcie - przytakn¹³ gor¹co Savarin, a oczy mu pojaœ­nia³y.- Ale za kilka dni, kiedy siê trochê uspokoi.- Rozejrza³ siê nerwowo dooko³a.Z pobliskich okien wychyla³o siê kilka g³ów, a dwóch mê¿czyzn nudz¹cych siê przy bramie rzuca³o w ich kierunku ukradkowe spojrzenia.- No to na razie - powiedzia³ nauczyciel, uœcisn¹³ znacz¹co rêkê Michaela i skierowa³ siê do innej bramy.Michael schyli³ siê po kij, uniós³ go nad g³owê i ruszy³ w drogê powrotn¹.Jego cia³o zaskoczy³o niemal natychmiast i zapomnia³ o Savari­nie, zapomnia³ o Kaeli, zapomnia³ niemal o wszystkim z wyj¹t­kiem poczucia pokonywanej odleg³oœci.Mieszañcy z Pó³miasta, odziani w ciemnobr¹zowe i szare opoñcze, maszerowali dwójkami przez ³¹kê, zamieniaj¹c od czasu do czasu parê s³ów po kaskaryjsku albo wo³aj¹c coœ do id¹cych dalej z przodu lub z ty³u pochodu.Powietrze by³o nieruchome i ch³odne; s³oñce opiera³o siê ju¿ o szczyty odleg³ych wzgórz, a wstêgi wieczoru sp³ywa³y wolno kaskadami ku zamglonemu widnokrêgowi, ods³aniaj¹c gwiazdy zataczaj¹ce swe malutkie kó³eczka.Na koñcu kolumny maszerowa³y ¯urawice.Michael, ubrany w kurtkê, kroczy³ ramiê w ramiê ze Spart.(Ksi¹¿kê zostawi³ w schowku w swoim ma³ym domku zabezpieczywszy j¹ jak najstaranniej.) Wczeœniej, ¿eby formalnoœci sta³o siê zadoœæ, upra³ w strumieniu ubranie; by³o jeszcze wilgotne, chocia¿ suszy³ je nad ogniskiem rozpalonym przez Nare.Spodnie by³y dziurawe na kolanach, a ramiê kurtki rozpru³o siê na szwie.¯urawice ubra³y siê w krótkie czarne p³aszcze podkreœlaj¹ce d³ugoœæ ich nóg i krótkoœæ tu³owi.Sz³y z za³o¿onymi rêkoma, a stercz¹ce ³okcie jeszcze bardziej ni¿ zwykle upodabnia³y je do ptaków.Zdawa³y siê przejawiaæ wiêcej staro¿ytnego szacunku do Kaeli ni¿ inni Mieszañcy i nie rozmawia³y.Ci, których wyznaczono do wybrania miejsca na zgromadzenie, pobiegli przodem ju¿ póŸnym popo³udniem.Teraz kilkadziesi¹t metrów dalej p³onê³o przy œcie¿ce ognisko, którego paliwo stano­wi³y kostki torfu i suchy chrust.Ognisko otacza³ kr¹g wbitych w ziemiê s³upów, z których ka¿dy zwieñczony by³ liœciast¹, zielon¹ ga³êzi¹.Kiedy wszyscy Mieszañcy zebrali siê ju¿ w krêgu wytyczo­nym s³upami, z t³umu wyst¹pi³ Lirg i uroczystym krokiem obszed³ ognisko w ko³o.Michael usiad³ po turecku na œciernisku obok ¯urawic.Lirg przemawia³ przez kilka minut po kaskaryjsku.Michael niewiele z tego rozumia³; mia³ nawet trudnoœci z wychwyceniem znaczenia pojedynczych s³ów w tej d³ugiej oracji.Wydawa³o mu siê, ¿e kaskaryjski ma wiele s³ów o podobnych lub lekko stop­niowanych znaczeniach i tak samo zmienia siê sk³adnia.Siedz¹ca za jego plecami Spart nachyli³a siê do niego i poklepa³a po ramieniu.- Nie nauczy³eœ siê tego jêzyka, prawda? - spyta³a.- Jestem tu dopiero od dwóch tygodni - odpar³ Michaeltonem usprawiedliwienia.Nare parsknê³a pogardliwie.¯urawice popatrzy³y po sobie i Spart podsun¹wszy siê do przodu otoczy³a d³oñmi g³owê Michaela.- Otrzymujesz ten dar tylko na dzisiejszy wieczór - powie­dzia³a.- To nie na zawsze.- Cofnê³a rêce i Michael potrz¹sn¹³ g³ow¹, ¿eby pozbyæ siê lekkiego zaæmienia umys³u.Kiedy oszo³o­mienie minê³o, zacz¹³ s³uchaæ Lirga.Mieszaniec nadal mówi³ po kaskaryjsku, ale s³owa by³y teraz wyraŸne; Michael wszystkie je rozumia³.- Dziœ wieczorem - mówi³ Lirg - wywo³amy smutek czasów, kiedy byliœmy wielcy, kiedy Sidhowie maszerowali miêdzy gwiaz­dami tak samo ³atwo, jak ja okr¹¿am to ognisko.- Omijaj¹c ogieñ przeszed³ na drug¹ stronê; jego s³owa przebija³y siê teraz przez trzask p³omieni.- Ka¿dy bêdzie bra³ udzia³ w snuciu opowieœci, w czêœci dotycz¹cej jego przodków, a na zakoñczenie opowiem o Królowej Elmie i dokonanym przez ni¹ wyborze.Pierwszy podj¹³ w¹tek wysoki, br¹zowow³osy Mieszaniec, który przedstawi³ siê jako Manann z rodu Till.Manann zacz¹³ - na wpó³ nuc¹c, na wpó³ mówi¹c - a¿ Michael, zafascynowany poetycznoœci¹ tego jêzyka, nie móg³ ju¿ stwierdziæ ró¿nicy.W tysi¹cu siê polarnych okrêci³a tañcówZiemia, nasz dom pospólny, od Zachodniej Wojny, Której zwyciêzcy, ludzie, z tryumfalnych szañców Og³osili, ¿e odt¹d ¿aden z wziêtych brañcówZ rasy imieniem Sidhe nie bêdzie siê dro¿y³ Dziedzictwem duszy za granic¹ œmierci.Niechc¹cy Mag, który nas tak zubo¿y³I w naszych wnêtrzach tê pustkê otworzy³, ¯ycie nam da³, którego kres nie studzi.I przyszed³ potem czas na obrót ko³a wtóry.Ruszaj¹ Sidhe, przekleñstwem tym struci, Na podbój pró¿nych, zadufanych ludzi, Których gniewu okrutnego œlepa plagaZ pozamaterialnego bytu nas odar³a.Do winowajcy zwracaj¹ siê Maga, By ta¿ im pomstê odmierzy³a waga,By ludzie moc¹ swoj¹ w zwierzêta przemieni³.S³odk¹ ironi¹ pas¹c trymfuj¹ce oczyPatrz¹ Sidhe, jako owi s¹ zmniejszeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl