[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pandemonium wybucha nad ranem.Dolatują mnie wykrzykiwane rozkazy i tupot stóp,gdy załoga twierdzy odpowiada na wezwanie dowódcy.Wpierw rozbrzmiewa dzwon na trwogęw Tower, a w dalszej kolejności biją na alarm dzwony w Londynie i w całej Anglii.Wieść niesie,że Kornwalijczycy już tu są i rozochoceni żądają nie tylko zwolnienia z podatków i odprawieniazłych królewskich doradców, lecz także strącenia Henryka Tudora z tronu.Królowa Matka wyłania się z kaplicy, mrugając powiekami niczym sowa zaskoczonaprzez wczesny świt, a tak naprawdę przestraszona rejwachem w obrębie twierdzy.Dostrzegłszymnie w progu Białej Wieży, przecina pośpiesznie trawnik i rzuca w moją stronę: Zostań w środku! Musisz zostać w środku dla własnego bezpieczeństwa.Król zabroniłci wychodzić.Tobie i dzieciom nie wolno wychodzić na zewnątrz.Odwraca się do kapitana gwardii, a ja w tym momencie pojmuję, iż jest zdolna kazaćmnie aresztować, jeśli choć przemknie jej przez głowę, że mam nadzieję na ucieczkę. Postradałaś zmysły? pytam z nagłą goryczą. Jestem królową, żoną króla Angliii matką księcia Walii! Rozumie się samo przez się, że zostanę tutaj, w swojej stolicy, pośródswoich poddanych.Nie ruszę się stąd, cokolwiek by się działo.Dokąd twoim zdaniem miałabymsię udać? Nie zapominaj, że to nie ja spędziłam większość życia na wygnaniu! Nie ja pojawiłamsię w tym kraju na czele armii, posługując się obcym językiem! Jestem Angielką na wskroś.Naturalnie, że zostanę w Londynie.Tu jest mój pałac, tu jest mój dwór.Nawet jeśli przyjdąpo mnie pod bronią, tu jest moje miejsce, tu jest moje panowanie.Nieoczekiwanie moja świekra zaczyna się wahać. Sama nie wiem, sama nie wiem. mamrocze. Nie gniewaj się, Elżbieto.Ja tylkochcę nam zapewnić bezpieczeństwo.Nic już nie wiem.Gdzie ci rebelianci? W Blackheath odpowiadam rzeczowo. Ich siły są znacznie przetrzebione.W hrabstwie Kent doszło do potyczki. Londyńczycy otworzą przed nimi bramy miasta? pyta, chwytając mnie za ramię.Nawet tutaj słyszymy hałasy dobiegające zza murów. Mieszczanie i straż miejska ichwpuszczą? Zostaniemy zdradzeni? Nie wiem mówię. Chodzmy na blanki, może stamtąd zobaczymy, co się właściwiedzieje.Lady Stanley, moje siostry, kuzynka Małgorzata i ja z dziećmi wspinamy się po wąskichstopniach na zewnętrzne blanki Tower.Spoglądamy na południe i na wschód, gdzie rzeka niknieza zakolem, wiedząc, że tuż niedaleko, niecałe siedem mil stąd, kornwalijscy rebeliancirozkładają obóz u stóp naszego pałacu w Greenwich, okupując tryumfalnie Blackheath. Tu gdzie dziś stoimy, stała niegdyś moja matka, a wasza babka opowiadam dziatwie. Trwało oblężenie, podobnie jak teraz.Byłam wtedy małą dziewczynką, ale wszystkopamiętam. Bałaś się, mamo? pyta mnie sześcioletni Henryk.Zciskam go i uśmiecham się pod nosem, czując, że mi się wyrywa.Mały Henryk pali siędo dorosłości, jest już bardzo samodzielny, a chce być postrzegany jako niezależny młodzikskory do wojaczki. Nie odpowiadam na jego pytanie. Nie bałam się.Miałam pewność, że mój wujAntoni zapewni nam bezpieczeństwo i że Anglicy nigdy nas nie skrzywdzą. Teraz ja cię ochronię zapowiada Artur. Nie czuję strachu.Kiedy buntownicy siępojawią, przekonają się, że na nich czekamy w gotowości.Stojąca obok mnie lady Stanley kuli się wyraznie.Jak widać, brak jej pewności wnucząt.Przechodzimy blankami na północną stronę murów, by rzucić okiem na ulice Londynu.Czeladnicy ganiają od domu do domu, waląc w drzwi i nawołując ludzi do obrony miejskichbram czym kto ma: zakurzonymi mieczami trzymanymi po skrzyniach i starymi pikamiupchniętymi po piwnicach.Członkowie wyszkolonej straży miejskiej już maszerują środkiemulic, szykując się do powstrzymania fali atakujących. Widzisz? dodaje Artur, wyciągając rękę przed siebie. Są po naszej stronie uspokajam Królową Matkę. Chwytają za broń, by stawić czołorebeliantom.Biegną do bram, żeby je zamknąć. Lady Stanley nie wydaje się przekonana.Domyślam się jej obaw: mieszczanie mogąotworzyć bramy na oścież, jak tylko buntownicy okrzykami obiecają zniesienie podatków. Cóż, tutaj nic nam nie grozi mówię jeszcze. Bramy twierdzy zamknięto, kratęopuszczono, no i mamy działa. Henryk już nadciąga z odsieczą dorzuca moja świekra.Kuzynka Małgorzata i ja wymieniamy sceptyczne spojrzenia. Na pewno potakuję dla świętego spokoju.Koniec końców to nie Henryk, lecz baron Daubney przecina drogę Kornwalijczykomwycieńczonym długim marszem z zachodnich hrabstw.Zaskakuje odpoczywających podczassnu.Kawaleria przedziera się przez leżących pokotem mężczyzn, siejąc zniszczenie, jakby tobyły ćwiczenia na polu pełnym snopków siana.Niektórzy jezdzcy dzierżą kiścienie, którychwielki ruchliwy bijak jest zdolny strącić głowę dorosłego mężczyzny z ramion albo rozkwasićtwarz, nawet chronioną hełmem.Inni trzymają lance, dzgając w pełnym pędzie.Jeszcze inniużywają toporów wojennych z groznym szpikulcem na krańcu ostrza, zdolnym przebić zbroję.Henryk, który planował tę bitwę, postarał się, by na tyłach przeciwnika znalezli się łucznicyodcinający drogę odwrotu [ Pobierz całość w formacie PDF ]